Nadchodzi globalny matrix
Jeszcze niedawno nowatorskim pomysłem, mającym zapewnić globalną sterowność, była wizja sieciowej geopolityki opartej na nieliniowej hierarchii, w której każdy poziom regulowany był odmiennie. Rolę Centrum miał pełnić tandem USA-UE (ta ostatnia po zdobyciu wreszcie – dzięki Traktatowi – zdolności działania w przestrzeni międzynarodowej jak jeden podmiot).
Różnice (a często konflikty) co do preferowanych metod rozwiązywania problemów, z większym naciskiem na prawo międzynarodowe i polityczne negocjacje w UE (patrz sprawa Iraku, a obecnie – Iranu) miały sygnalizować pozostałym krajom opcje między którymi możliwa jest oscylacja i wskazywać warunki zastosowania każdej z nich. To Centrum miało też mieć prawo orzekania, który kraj jest „uznanym członkiem społeczności międzynarodowej”, a więc - należy szanować jego wewnętrzne regulacje prawne i suwerenność. To ono wreszcie, wraz z państwami niższego poziomu (Chiny, ostatnio znów Rosja) miało określać regionalne warunki brzegowe polityk, które należy respektować. Pozostałe kraje albo miały „moc penetracji” (a ich interesy traktowano jako owe warunki brzegowe) bądź – uznawano je za czarną dziurę, bo słabość ich państw, i społeczeństw czyniła je nieprzewidywalnymi ogniskami przemocy z byle powodu.
Jednak obecny kryzys rynków finansowych pokazał inną postać władzy, która wydaje się potężniejsza od owej, jeszcze nie uformowanej, sieciowej geopolityki. Chodzi o szczególną władzę bez wyraźnych podmiotów, o globalny matrix, który nazywam „rynkiem władzy”. Miliardy transakcji decydują, która waluta kontroluje krytyczną masę operacji, wymuszając na pozostałych wyższe, niż ponosi sama, koszty przystosowania. Kryzys jest momentem gwałtownej redystrybucji tak rozumianej władzy. Zwiększa też moc przetargową krajów, które – przesuwając się na przykład ze sfery rozliczeń dolarowych do strefy euro – lub tworząc własną walutę regionalną, mogą ową masę krytyczną przedefiniować.
W ubiegłym roku Angela Merkel zaproponowała Bushowi stabilizujący rynki korytarz utrzymujący wahania kursowe dolara i euro w określonych przedziałach: mimo poparcia dla tej idei byłego Sekretarza Skarbu Volkera, liberalne Stany jej nie przyjęły. Był to jednak sygnał Niemiec, że nie powtórzy się sytuacja z końca lat 70 podskórnej, dramatycznej wojny ekonomicznej między Europą a Ameryką. Obecnie redystrybucje owej władzy bez podmiotów towarzyszy pojawienie się nowych, agresywnych graczy: to fundusze operujące państwowymi oszczędnościami i środkami celowym m.in. z krajów arabskich, Chin, Rosji czy Wenezueli (Fundusz Makrostabilizacyjny). Mimo, że dysponują tylko 2% globalnych zasobów, ich pełna dyspozycyjność, brak przejrzystości i centralizacja dysponowania (z możliwością wprowadzania politycznych interesów) powoduje, że fundusze te zaczynają w sposób niebezpieczny uzależniać od siebie pogrążoną w długach Amerykę.
Same kraje zatoki Perskiej mogą w ciągu roku uruchomić na ten cel ok. 300 mld USD. Są to podmioty poza regulacją i Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego: ich władza już teraz jest większa niż niejednego rządu (w tym – rządu ich własnego kraju mającego ograniczony repertuar środków) .Dotychczas globalny matrix oddziaływał głównie na pół peryferie, narzucając im instytucje przeorientowujące ich zasoby (kapitał, popyt, siłę roboczą) na rzecz pracy dla krajów najbardziej rozwiniętych. Dziś widzimy radykalne zmiany i wzrost władzy azjatyckich i środkowo-wschodnich rynków kiedyś określanych jako „wschodzące”, a dziś trzymających w ręku los krajów wyżej od nich rozwiniętych. I są wśród nich kraje, które jeszcze niedawno, zgodnie ze standardami sieciowej geopolityki, mogły się znaleźć po ciemnej stronie – jak to określały Stany Zjednoczone – „osi zła”. Paradoksalnie, zadłużenie USA spowodowane wojną w Iraku zwiększyło globalną władze kapitału z krajów, które w tej kwestii najgłośniej USA
krytykowały!
Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski