PolskaNa Śląsku studenci też kupują prace magisterskie

Na Śląsku studenci też kupują prace magisterskie

Sprzedam pracę licencjacką o terroryzmie, która może posłużyć jako wzór pracy dyplomowej studentom politologii, stosunków międzynarodowych i innych - zachwala jeden z internautów. Dodaje, że praca została obroniona na początku lipca, na "4+" na uczelni, która nie korzysta z programu antyplagiatowego.

06.10.2010 | aktual.: 07.10.2010 10:01

Bezkarny handel pracami licencjackimi i magisterskimi kwitnie od lat. Szacuje się, że 20-30% prac dyplomowych zostało po prostu kupionych w internecie (w 2009 roku było w Polsce 3,6 mln studentów). Wirtualnych sprzedawców są dziesiątki tysięcy, dlatego ceny transakcji spadają. Pracę licencjacką można już kupić za 300 zł, napisanie jej od nowa kosztuje ok. 1000 zł, ale zamawiający nie ma gwarancji, czy produkt nie był już w obrocie.

Wykrycie plagiatu jest bardzo trudne. Ogłoszeniodawcy są anonimowi, i - albo tylko ogólnie zarysowują temat pracy, albo całkowicie go zmieniają. W Polsce nie funkcjonuje nadal centralna baza danych, z której korzystałyby wszystkie uczelnie.

Państwowa Komisja Akredytacyjna zaleca, by na seminariach magisterskich było najwyżej 10-12 studentów, a nie jak zdarzało się do tej pory nawet... kilkaset osób.

- W małych grupach profesor jest w stanie śledzić postępy studentów w pisaniu pracy, może je na bieżąco sprawdzać. Przy kilkuset studentach nie jest to możliwe - mówi prof. Dariusz Rott z Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego.

Jednak coraz więcej uczelni, w tym Politechnika Śląska, zapowiada kupno systemu wykrywającego oszustów. Portal plagiat.pl współpracuje ze 118 uczelniami. Natomiast Uniwersytet Śląski zobowiązują studenta do podpisywania oświadczenia, że praca dyplomowa jest jego autorskim dziełem.

- Uświadamiamy studentom, że korzystanie z dorobku intelektualnego bez odpowiednich odnośników jest takim samym przestępstwem jak na przykład kradzież radia samochodowego i grozi za to postępowanie karne - mówi Magdalena Ochwat, rzeczniczka prasowa Uniwersytetu Śląskiego.

"Nawet najlepszy profesor może zostać oszukany przez studenta"

Z dr. Markiem Wrońskim, tropicielem plagiatów z miesięcznika "Forum Akademickie", rozmawia Katarzyna Piotrowiak.

Już za 300 zł można kupić pracę dyplomową. Nie przeraża to pana?

- Wykształcenie staniało. Poza tym studenci są w stanie oszukać nawet najbardziej rzetelnego profesora. Na przykład dwie dziewczyny mieszkały razem i studiowały ten sam kierunek, tyle że na różnych uczelniach. Pod nieobecność jednej, druga skopiowała gotową pracę koleżanki i przedstawiła jako swoją.

Uczelnie jednak nie tworzą jedynego systemu antyplagiatowego, tłumacząc to skromną, zawodną bazą. Czy pana zdaniem portal Plagiat. pl się sprawdza?

- Ten system ma dwie zalety: odstrasza studentów od ściągania, a poza tym każda uczelnia, która dołącza do portalu, zasila jego bazę danych, a tym samym ją powiększa. Dlatego polecam ten system. Oczywiście przydałaby się druga konkurencyjna firma, żeby wychwycić prace bronione nawet kilkakrotnie. To ogólnoświatowy problem.

W Polsce wykrywa się tylko pojedyncze przypadki plagiatów. Czy inne kraje radzą sobie z tym lepiej?

- Wiele państw ma bazy danych z wieloma milionami prac. Gromadzą je od 10 lat. W Polsce problemem są nawet źle skonstruowane przepisy. Uczelnia, która wykryje plagiat, musi przeprowadzić postępowanie administracyjne, ale wystarczy, że student nie zostanie o tym powiadomiony na czas i sprawa upada. Najsmutniejsze jest to, że cudze prace przepisują już nawet najlepsi studenci.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (42)