Na początku było porno

Czemu dziś ukrywamy sceny seksu, którymi starożytni dekorowali domy? Dlaczego porno pokazywano tylko dżentelmenom? I gdzie kończy się erotyka użytkowa, a zaczyna sztuka? Szukamy odpowiedzi wspólnie z twórcami wystawy „Seduced”.

Na początku było porno
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

UWAGA! DRASTYCZNE SCENY EROTYCZNE

Sztuka erotyczna jaka jest, każdy widzi. A raczej każdy widzi, co chce. Soft porno, inteligenckie alibi dla lubieżników albo artystyczną refleksję nad ludzką naturą. No i dobrze, bo zarówno do sztuki, jak i do seksu każdy powinien mieć własny – hm – stosunek.

Podręczniki w rodzaju „Jak patrzeć na obraz, by cokolwiek zrozumieć?”, które popularyzują sztukę, więcej miejsca poświęcają takim motywom jak jedzenie lub życie codzienne na wsi niż aktom. Bo co tu objaśniać, skoro wszystko widać? Jednak o ile nagie ciała solo jeszcze tu i ówdzie się pojawiają, o tyle stosunek seksualny jako temat dzieła sztuki jest przez autorów takich publikacji zupełnie ignorowany. No bo przecież jasne jest, po co te rzeźby, malowidła i ryciny powstawały. Wiadomo, że miały wisieć w sypialniach, łaźniach i burdelach, a nie w muzeach.

Kultura obnażania

Lubieżny satyr straszący – a może wabiący? – półmetrową erekcją gromadkę biodrzastych menad. Wianuszek penetrujących się nawzajem wąsatych młodzieńców w turbanach. Łysy ponurak w rozsuniętym kimonie eksponujący przed wyraźnie zalęknioną partnerką groteskowo duże genitalia. Para kochanków zastygła w pozycji wymagającej gumowego kręgosłupa. Starożytna Grecja, Persja, Japonia, Indie... Kazimierz Imieliński, nestor polskiej seksuologii, zauważył (między innymi w klasycznym już „Erotyzmie”), że erotyzm nie jest naszą cechą wrodzoną. Jego charakter zależy od epoki historycznej, rozwoju nauki, stosunków społecznych i wreszcie religii dominującej na danym terytorium.

Dla Japończyków na przykład tematem tabu jest owłosienie łonowe, za to fantazje związane z gwałtem, a nawet pedofilią nie uchodzą za rzecz szczególnie gorszącą – więc to, co dla jednych będzie przyjemne, innym wydać się może obrzydliwe. Jedno się tylko nie zmienia. Od zarania dziejów niezależnie od szerokości geograficznej życie seksualne człowieka pozostaje w centrum zainteresowań artystów. Oczywiście ewoluują formy artystycznej wypowiedzi, ale prawdziwa rewolucja dokonała się po stronie tych, którzy patrzą. U starożytnych akt seksualny nie wywoływał poczucia zażenowania bądź zgorszenia, więc malowali go na murach i przedmiotach codziennego użytku, rzeźbili w kamieniu, lepili z gliny, zawsze z niezwykłą dbałością o detale. „Znaczenie społeczne przedstawień o treści seksualnej zmienia się w czasie i w zależności od kultury, a dokładne ustalenie ich funkcji jest w wielu wypadkach niemożliwe. Sądzi się jednak, że używano ich przy różnych okazjach do celów religijnych, a także jako dekoracji wnętrz oraz pomocy
do edukacji seksualnej” – czytamy w książce „Seks, demokratyzacja pożądania i media, czyli kultura obnażania” brytyjskiego socjologa mediów Briana McNaira. Nie można zapomnieć, dlaczego najwięcej tego typu gadżetów znajdowało się w przedwiecznych lupanarach. Miały podniecać. Perspektywę zmieniła dopiero chrystianizacja Europy. Ciało stało się ciężarem, naczyniem grzechu. „Średniowieczna architektura sakralna umieściła je [wizerunki aktów seksualnych – przyp. autora] w katedrach i kościołach, traktując jako środek kontroli społecznej, ukazując często niepokojące sceny seksualnych zbrodni” – pisze McNair.

Tylko dla dżentelmenów

Kiedy więc w XVIII wieku archeolodzy znaleźli malowidła i rzeźby zdobiące Pompeje i Herkulanum, eksponaty z miejsca trafiły pod klucz. Pokazywano je wyłącznie wybranej publiczności w tak zwanym Gabinetto Segreto (Tajnym Pokoju), specjalnie wydzielonej części Muzeum Archeologicznego w Neapolu. Podobne rozwiązanie stosowali poddani królowej Wiktorii – owszem, sztuka erotyczna w British Museum była obecna, ale tylko w miejscu o wiele mówiącej nazwie Secretum. Do tych pilnie strzeżonych pomieszczeń wstęp wzbroniony miały – co oczywiste – dzieci, ale o podziwianiu dionizyjskich artefaktów mogli również zapomnieć dorośli podatni na zgorszenie, czyli... kobiety i przedstawiciele ludu. Tylko szlachetnie urodzonym dżentelmenom jako rzekomo odpornym na zepsucie pozwalano zaglądać do Secretum, więc ci skwapliwie tę możliwość wykorzystywali. Warto bowiem podkreślić, że w patriarchalnych społeczeństwach zachodnioeuropejskich zmysłowość była reglamentowana nie tyle z pobudek moralnych, ile... feudalnych. Seks bowiem
oznaczał władzę. I tak też był przedstawiany – pan i władca dominował nad kobietą, koniecznie słabą i uległą. Potrzeby seksualne niższych warstw społecznych były z kolei tłumione, bo wolność seksualna oraz zaspokajanie indywidualnych potrzeb to pierwszy krok do wolności w ogóle. Doskonale wiedzieli o tym również komuniści, dlatego cenzura obyczajowa w demoludach była nie mniej restrykcyjna niż pod rządami Wiktorii.

Dzisiaj, by uważnie się przyjrzeć tym wszystkim bezeceństwom, nie trzeba mieć w żyłach błękitnej krwi. Wystarczy za kilka funtów kupić bilet do londyńskiej galerii Barbican, gdzie do końca stycznia można podziwiać imponującą kolekcję sztuki erotycznej z całego globu. – Chcieliśmy zebrać w jednym miejscu dzieła sztuki obrazujące fundamentalną dla naszego życia aktywność seksualną. Pokazać, że to tematyka jednocząca artystów wszystkich epok i kultur. Podkreślić, że impuls, który każe im portretować seks, ma uniwersalny charakter – powiedziała „Przekrojowi” Joanne Bernstein z zespołu kuratorów wystawy „Seduced. Art and Sex from Antiquity to Now” („Uwiedzeni. Sztuka i seks od antyku do dziś”). – Przy okazji wystawa układa się w historię akceptacji bądź cenzury dzieł o tematyce seksualnej. Zachęcamy naszych gości, by zweryfikowali własną postawę wobec sztuki erotycznej, żeby zastanowili się nad tym, jak przesuwają się granice tego, co akceptowalne. Naszym zamiarem było zapewnienie gościom galerii wielu wrażeń bez
odwoływania się do taniej sensacji czy trywializowania tematu.

Cóż, taniej sensacji rzeczywiście nikt w Barbican nie szuka. Choć temat pikantny i recenzje „Seduced” w brytyjskiej prasie utrzymane są wyłącznie w entuzjastycznym tonie, wystawa nie przyciąga tłumów, biletów nie trzeba rezerwować z wielotygodniowym wyprzedzeniem. Pomiędzy posążkami o fallicznych kształtach leniwie snują się głównie samotni starsi panowie z zsuniętymi na czubek nosa okularami oraz małe grupki studentek skrzętnie coś notujących w wymiętych kajetach.

Grzechy pod strzechy

Psychiatra pokazuje pacjentowi rysunek trójkąta i pyta, co to jest.
– Dupa – słyszy w odpowiedzi.
Następne w zestawie jest koło.
– Dupa – powtarza pacjent.
Na kolejnym rysunku widnieje kwadrat.
– Też dupa.
– Jak to, kwadrat również? – nie może uwierzyć lekarz.
– Bo mnie się, panie doktorze, wszystko z dupą kojarzy.
Ten dowcip stary jak świat doskonale oddaje subiektywną naturę pornografii. Choć na dwóch piętrach Barbican Gallery zgromadzono imponującą kolekcję eksponatów znacznie bardziej sugestywnych niż trójkąt i koło, poszukiwaczy mocnych wrażeń „Seduced” raczej nie uwiedzie. Mają przecież Internet, świerszczyki w każdym kiosku i teledyski 50 Centa.

– Kluczową sprawą jest tutaj recepcja, podobnie jak kontekst. To samo zdjęcie zamieszczone w magazynie pornograficznym będzie postrzegane zgoła inaczej, jeśli powiesi się je w galerii. Nasze podejście do takiego dzieła może się zmienić, gdy będziemy mieli świadomość, że stoi za nim poważna instytucja zajmująca się sztuką – przyznaje Bernstein.

Co bynajmniej nie znaczy, że powieszenie rozkładówki ze świerszczyka na ścianie muzeum podnosi ją do rangi sztuki. Podobnie jak to, że kogoś podniecił widok „Wenus z Urbino” nie wystarczy, by uznać Tycjana za pornografa. Mimo to granica oddzielająca sztukę od porno rzemiosła wcale nie jest tak umowna, jak mogłoby się zdawać. – Owszem, potrafimy ją wyznaczyć. Pornografia ma jedno zadanie: ma podniecać. Mogą ją tworzyć ludzie o pewnych zdolnościach artystycznych, ale to rzadkie zjawisko. Poza tym pornografia jest łatwo dostępna, to przemysł wart miliardy dolarów. Dzieło sztuki jest znacznie bardziej złożone i funkcjonuje na wielu różnych płaszczyznach – estetycznej, intelektualnej i psychologicznej. Jego stworzenie bezwzględnie wymagało zdolności artystycznych. Zresztą dzieła sztuki nie powiela się bez końca, tak jak się to robi z pornografią – dodaje kuratorka wystawy.

Oczywiście rozbrat sztuki z erotyką użytkową nie dokonał się z dnia na dzień, jednak początek tego procesu łatwo wyznaczyć. To połowa XIX wieku, czas upowszechnienia się fotografii. Starożytni malarze i rzeźbiarze oraz ich renesansowi i barokowi naśladowcy skwapliwie korzystali z przywilejów związanych z ograniczeniami techniki, którą się posługiwali. Pojawianie się obrazów przedstawiających seks grupowy, stosunki homoseksualne czy nawet zoofilię było na porządku dziennym, bo ich bohaterowie byli zwykle mitycznego pochodzenia, a przecież bogom i dziwostworom z legend więcej mogło ujść na sucho niż zwykłym śmiertelnikom. Leda zabawiająca się z łabędziem bądź Japonka, w której łono wsysa się olbrzymia ośmiornica – czemu nie? Przecież to tylko erotyczne bajanie w dwóch wymiarach, rozpalona wyobraźnia artysty. Ludzie tego nie robią...

Nowe medium, czyli fotografia, było bezlitośnie dosłowne. Nie pozostawiało cienia wątpliwości co do tego, że przedstawia rzecz samą w sobie, bez kamuflażu i metafor. Tak jak kilkaset lat wcześniej wynalazek Gutenberga spopularyzował literaturę pornograficzną (to pierwsze książki w miniaturowych rozmiarach, co miało je uchronić przed wpadnięciem w niepowołane ręce), tak fotografia – stosunkowo tania, prosta w obsłudze i łatwa w dystrybucji – zaniosła pod strzechy wizerunki pornograficzne. Kiedy pojawiły się i upowszechniły kolejne nowinki techniczne, a więc dający złudzenie trójwymiarowości fotoplastykon, kino, telewizja i wideo, tradycyjnie pojmowana sztuka erotyczna przestała istnieć. A już na pewno została pozbawiona pierwotnego, użytkowego zastosowania.

Erotyka – tak, fizjologia – nie

Pojawienie się fotografii i rozwój mass mediów to dla sztuki erotycznej oraz jej młodszej i śmielszej siostry pornografii punkt zwrotny, przełom porównywalny z tym, który dokonał się w przemyśle za sprawą maszyny parowej. Jeśli fotografia była dla branży porno parowozem, to źródłem paliwa był zapewne rozwój... kapitalizmu. Bo sukces to seks plus pełna kasa, jak śpiewała ongiś Maryla Rodowicz. „Rozmaite towary, w jakie został zamieniony seks, adresowane do większości orientacji seksualnych, które dysponują środkami pozwalającymi na tego rodzaju- przyjemności, mają bardzo istotne znaczenie gospodarcze” – zauważa Brian McNair. I trudno z nim polemizować. Tylko w samej Ameryce wartość przemysłu pornograficznego szacuje się na dziesiątki miliardów dolarów. Co tymczasem stało się z tradycyjnie pojmowaną sztuką erotyczną łączoną z tak zwaną kulturą wysoką? Artyści nie chcieli się poddać bez walki prawom rynku, nie pociągała ich również perspektywa tworzenia dzieł dla onanistów. Wyszli więc naprzeciw nowinkom z
dziedziny psychologii i nauk społecznych zwracających uwagę na pozazmysłowe aspekty seksualności. Jedni więc przekuwali w sztukę teorie Freuda, tworząc dzieła raczej niepokojące niż podniecające, inni dostrzegli podział na płeć biologiczną i kulturową (gender), co zaowocowało chociażby rozwojem sztuki feministycznej i nurtu queer. Twórcy musieli również jakoś zareagować na obyczajową rewolucję XX wieku – na raport Kinseya i pigułkę, na nagą Bardotkę i Marilyn z podwianą spódnicą, na „Lato miłości” i Micka Jaggera, na „Głębokie gardło” i wszystkie wcielenia Emmanuelle. Wielu z nich przesunęło się zatem na jeszcze radykalniejsze pozycje, eksperymentowało z ciałem innych i własnym, przekraczało moralne tabu, granice dobrego smaku oraz przepisy prawa. Większość jednak, by nie dać się pożreć rosnącemu w siłę przemysłowi porno, zdecydowała się na śmiałe eksperymenty formalne. Paradoksalnie więc ich opowieści o ciele i seksualności są zupełnie aseksualne.

Erotyczne szkice Pabla Picassa z lat 60. – choć zastanawiająco podobne do starszych o kilkaset lat rycin pornograficznych z Japonii – są groteskowe, zupełnie pozbawione fizjologicznej dosłowności. Nie mówiąc już o „Pannie młodej rozebranej przez swych kawalerów, jednak” Marcela Duchampa, zwanej również z racji formy „Wielką szybą”. Tego dzieła, cokolwiek ono oznacza, nawet pacjent z przytoczonego wcześniej dowcipu z seksem by nie skojarzył. Uznawane za skandalizujące filmy Andy’ego Warhola też są w gruncie rzeczy niewinne niczym disnejowskie kreskówki. Choćby pokazywane w Barbican „Blowjob” („Obciąganie”), film nie tylko niemy, ale i potwornie nudny. To trwające pół godziny z okładem zbliżenie męskiej twarzy raz na jakiś czas wykrzywianej grymasem (chyba) rozkoszy. Gdyby nie tytuł, nikt nie domyśliłby się, że to, co widzi, może mieć cokolwiek wspólnego z seksem.

Przecież to oczywiste, że skoro seks jest dziś wszędzie – od reklamy, przez rozrywkę, po sport – to i w sztuce nie może go zabraknąć. Tyle tylko, że nawet artyści uznawani za wyjątkowo dosłownych, nawet ci, którym przyklejono etykietki skandalistów, nie tworzą prac, które jak malowane przed wiekami miłosne zapasy nimf i satyrów chcieliby oglądać klienci domów publicznych lub kochankowie w zaciszu swej alkowy.

Szokującym sadomasochistycznym męskim aktom Roberta Mapplethorpe’a łatwo przypiąć łatkę gay porno, ale to przecież przede wszystkim ponura analiza samotności, poszukiwanie własnej tożsamości i akceptacji. Stylizowane na prywatne zdjęcia Nan Goldin mogą zainteresować voyeurystów, ale przecież więcej niż podglądania jest w nich refleksji nad przemijaniem, rozważań o potrzebie przyjaźni, bliskości i zrozumienia. Nobuyoshi Araki? To prawda, koncentruje się na anatomicznych szczegółach, ale fotografuje je w taki sposób, że nawet absolwent medycyny mógłby mieć kłopoty ze wskazaniem pochodzenia tych fascynujących kształtów, faktur i wzorów.

Pod listkiem figowym

Kiedy królowa Wiktoria wyraziła życzenie obejrzenia posągu Dawida dłuta Michała Anioła, jej otoczenie wpadło w panikę. Czym prędzej sporządzono więc figowy liść z gipsu i zasłonięto nim męskość biblijnego bohatera. Surowe purytańskie normy dawno przestały nas obowiązywać, ale do artystycznej wypowiedzi, która za temat obrała sobie ludzką seksualność, wciąż podchodzimy jak pies do jeża. – Absolutna racja – przyznaje kuratorka „Seduced”. – Nasza wystawa dowodzi, że nastawienie może być ważniejsze od samych obiektów. Starożytni Grecy i Rzymianie byli bardzo otwarci na wszystko, co jest związane z ludzką seksualnością. Nie chowali więc tych dzieł, lecz otaczali się nimi w życiu codziennym, czerpali z nich radość. Dla kontrastu, choć fotografia i film zapewniają wierne odtworzenie rzeczywistości, dwa tysiące lat później, patrząc na wizerunek przedstawiający akt seksualny, jesteśmy zmieszani lub zszokowani. To wiele mówi o czasach, w których żyjemy.

Więcej jesteśmy w stanie wybaczyć naszym wyuzdanym praszczurom niż artystom współczesnym, bezmyślnie powtarzając stereotypy o ich nonszalanckim podejściu do norm moralnych, o bezwstydzie, o zatarciu granic pomiędzy pornografią i sztuką. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie – granice owe, jeśli w ogóle przed XIX wiekiem istniały, nigdy nie były tak wyraźne jak dziś. Paradoksalnie bowiem galopująca liberalizacja obyczajów i radykalna komercjalizacja seksu sprawiły, że nawet sztuka do niedawna uznawana za odważną czy wręcz obrazoburczą dzisiaj bywa postrzegana jako zachowawcza. A współczesnym artystom – w odróżnieniu od starszych o pokolenie kolegów – bynajmniej nie zależy na przekraczaniu granic. Nie dlatego, że seks przestał ich kręcić. Raczej dlatego, że trudno znaleźć granice, które pozostały do przekroczenia.

Jarek Szubrycht, Londyn

„SEDUCED: Art and Sex from Antiquity to Now” – Londyn, Barbican Art Gallery, wystawa czynna do 27 stycznia 2008

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)