Na dalekim wschodzie Rosji zatrzęsła się ziemia. Wstrząsy pierwsi odczuli wojskowi NATO
To nie katastrofa naturalna, tylko nawała ogniowa. Moskwa pręży muskuły. Zachód z niepokojem patrzy, jak Rosjanie z Chińczykami wprawiają się w grę: "Jak zmienić świat". Od 40 lat nikt nie widział w polu takiej potęgi.
Artyleria rakietowa "pokrywa" całe połacie stepu. Nieoglądane od dekad zagony pancerne pędzą na odsiecz spadochroniarzom pod osłoną setek samolotów i śmigłowców. W morze wyszły dziesiątki okrętów. Na manewry Wostok 2018 Rosjanie wyprowadzili w pole największą armię od prawie 40 lat, czyli głębokich czasów Związku Radzieckiego i zimnej wojny.
Z ministerstwa obrony w Moskwie sypią się triumfalne komunikaty. Oddziały piechoty zmechanizowanej wyeliminowały wrogich komandosów na Czukotce. W tym samym czasie obrona przeciwlotnicza setki kilometrów dalej odparła zmasowany atak lotniczy.
Według ministerstwa obrony Rosji zmobilizowano 300 tys. żołnierzy, 36 tys. pojazdów, 1 000 samolotów i śmigłowców oraz 80 okrętów wojennych. Skalę tygodniowych ćwiczeń porównać można jedynie z wielkimi bitwami drugiej wojny światowej. Teraz nowe pokolenie generałów może wyprowadzić w pole armię zdolną podbić niemal każde państwo na świecie. Nic więc dziwnego, że wszyscy się temu przyglądają.
Oficjalnych obserwatorów wysłała nawet Turcja, która wcześniej została zaproszona przez Rosję do wzięcia aktywnego udziału w manewrach. Ankara w pułapkę jednak nie wpadła i zrezygnowała z wysłania nawet niewielkiego kontyngentu, tak jak zrobiła to Mongolia. Turcja ma drugą co do wielkości armię w Sojuszu Północnoatlantyckim, której uczestnictwo w ćwiczeniach zostałoby odebrane jako wyraźny ruch w kierunku Moskwy kosztem Zachodu. Gdyby tak się stało, Kreml mógłby odhaczyć osiągnięcie celu, którym jest systematycznie osłabianie sojuszu.
Wostok 2018 to największe manewry od zakończenia ziminej wojny. Zobacz, jak Rosjanie straszą swoją potęgą
Rosja straszy NATO
NATO i tak jest zaniepokojone mimo tego, że słowo "wostok" oznacza wschód, a manewry odbywają się tysiące kilometrów od Europy. Ubiegłoroczne ćwiczenia Zapad (zachód) zorganizowano na znacznie mniejszą skalę, lecz nawet one robiły wrażenie na oficerach z Zachodu, którzy co najwyżej mogą symulować kampanie obronne i ofensywne z udziałem wielkich formacji wszelkich, dostępnych sił zbrojnych.
Na przykład w odpowiedzi na rozpoczęcie manewrów w Rosji, 10 krajów NATO zorganizowało ćwiczenia polegające na przechwyceniu pojedynczego samolotu transportowego lecącego z Belgii do Hiszpanii. W porównaniu z grą wojenną Rosjan wydaje się to fraszką, choć w praktyce ma sens. Nie jest sztuką spalenie oceanu paliwa lotniczego, tylko przećwiczenie procedur, które następnie można powielać.
Sztabowcy Sojuszu Północnoatlantyckiego wiedzą jednak, że doświadczenia w przerzucaniu całych brygad powietrznodesantowych z centrum kraju na wschód, Rosjanie będą mogli wykorzystać odwracając kierunek manewru. Nie ma przy tym znaczenia, że wielu obserwatorów nie do końca wierzy w liczby płynące z Moskwy. Istotne jest wrażenie, jakie na świecie pozostanie po ćwiczeniach, które mają przygotować rosyjską armię do wojny na wielką skalę.
Jednym z elementów gigantycznym manewrów jest atak nowej, samodzielnej jednostki powietrznodesantowej złożonej z elementów wielu oddziałów. Żołnierze z ciężkim sprzętem i nowoczesnym systemem dowodzenia otrzymali rozkaz zajęcia terytorium głęboko na tyłach wroga i utrzymanie go do przybycia pomocy.
Tym razem natarcie przeprowadzono z centralnej Rosji na wschód. Strzałka ma mapie sztabowej w Moskwie może jednak wskazać rejon na Nizinie Środkowoeuropejskiej zamiast Dalekiego Wschodu. Mogą to być słabo bronione Suwałki, a nawet Siedlce, gdzie mała, polska armia tworzy nową dywizję. Rosjan na pewno nie zatrzymają też półamatorzy z wojsk obrony terytorialnej czy nieliczne, polskie samoloty. Jedyną nadzieją Polski jest największy sojusz obronny w historii ludzkości – NATO.
Kłopot w tym, że USA, główny gwarant ładu światowego, mają coraz większe wątpliwości co do potrzeby współpracy z dotychczasowymi partnerami. Do tego sam gospodarz Białego Domu podejrzewany jest o nieczyste konszachty z Kremlem.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Oficjalnie Wostok 2018 to rutynowe, organizowane co 4 lata ćwiczenia, które mają przygotować Rosję na typowe wyzwania współczesnego świata. Minister obrony Siergieju Szojgu powiedział, że armia rosyjska ćwiczy odpowiedź na zagrożenie ze strony islamskich ekstremistów w Azji Środkowej. Ani słowa o zmianie światowego ładu.
Wielki, pozorowany sojusz Rosjan i Chińczyków
Nic nie wskazuje jednak na to, aby jacykolwiek ekstremiści byli w stanie zbudować wielką, nowoczesną armię, której powstrzymanie wymagałoby użycia setek tysięcy ludzi i dziesiątek tysięcy maszyn. Nie o nich tu chodzi.
Szczególne znaczenie mają Chińczycy, którzy chętnie przyjęli zaproszenie na manewry. Pekin wysłał na Wostok 2018 ok. 3,5 tys. żołnierzy z ciężkim sprzętem. Prezydenci Władimir Putin i Xi Jinping wielokrotnie podkreślali przy tym znaczenie partnerskiej współpracy i wzajemnego zaufania "w dziedzinie polityki, bezpieczeństwa i obrony".
To piękne deklaracje, które, jak zwykle w takich przypadkach, mają za zadnie przykryć różnice dzielące oba kraje. Nie trzeba mieć wielkiej wyobraźni, żeby zrozumieć, iż rosyjsko – chiński sojusz byłby nie do zatrzymania. Nic takiego się jednak nie stanie. Pekin i Moskwa to przede wszystkim rywale, którzy co najwyżej mogą połączyć siły dla rozwiązania jakiego wspólnego problemu i udzielić sobie taktycznego wsparcia.
Skoro oba kraje konkurowały, a czasem wręcz walczyły, nawet w czasach komunistycznych, tym bardziej nie zewrą szeregów w erze kapitalistycznej pogoni za zyskiem. To, co obecnie łączy Putina i Xi, to szansa na pozbawienie USA roli pozycji globalnego samca alfa, którą tak chętnie podkreśla Donald Trump.
Tu nie chodzi o stworzenie prostej przeciwwagi dla Waszyngtonu. Nie ma powrotu do zimnowojennego układu dwubiegunowego, w którym Kreml byłby równoprawnym rywalem Białego Domu. Pekin i Moskwa chcą przemodelować globalną politykę w sposób umożliwiający swobodną konkurencję mocarstw w świecie pozbawionym jednej, dominującej siły. Wolnorynkowe zmagania nie oznaczają rywalizacji uczciwej, czyli uwzględniającej interesy graczy mniejszych i słabszych.
Rosjanie umieją straszyć
Siła militarna jest jedynym obszarem, w którym Rosjanie mogą obecnie realnie konkurować z Amerykanami. Wystarczy spojrzeć na wielkość gospodarek, aby przekonać się, że położenie nacisku na potencjale ekonomicznym oznacza budowę świata zdominowanego przez Waszyngton i Pekin. Taka rozgrywka jest nie do przyjęcia dla przywódców w Moskwie dysponujących stosunkowo niewielką gospodarką, która do tego jest uzależniona od eksportu surowców energetycznych.
Boleśnie przekonał się o tym prezydent Putin po gwałtownym spadku cen ropy naftowej kilka lat temu, czego efekt spotęgowały sankcje Zachodu. W rezultacie Moskwa zaproponowała sprzedaż surowców Chinom, które bez cienia sentymentu wykorzystały okazję zbijając ceny i wymuszając na Rosji zbudowanie infrastruktury przesyłowej.
Kreml z pewnością zdaje sobie też sprawę z tego, że nie stać go na wielkie, militarne zawieruchy. Eksperci od lat mówią o słabości rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego, który, na przykład, nie potrafi wyprodukować wysokiej jakości silników odrzutowych. Dlatego dużo taniej i bezpieczniej jest przeprowadzić manewry i odpowiednio je "sprzedać" wewnątrz kraju i na świecie.
Tutaj nikt niezależnie nie zweryfikuje, co się udało, a co nie. Czy rakiety grad "pokryły" tyle terenu, co trzeba i spadły tam, gdzie planowano. Nie ważne też, ile czołgów się zepsuje w drodze. W warunkach prawdziwej wojny każda wpadka kosztowałaby krew zabitych i rannych, nie mówiąc już o cenie politycznej i dyplomatycznej. Wostok 2018 to świetna namiastka prawdziwej wojny, której nikt nie chce.
Rosjanie udowodnili już, że potrafią skutecznie użyć stosunkowo niewielkich sił w wybranym konflikcie. Najpierw "zielone ludziki" przeprowadziły inwazję na Krymie, a później bratnia armia uratowała padający reżim w Syrii. Zwłaszcza ten drugi konflikt pokazał jak wielkie znaczenie potrafi mieć umiejętne, punktowe użycie wojska.
Dyplomatyczny i PR-owski efekt interwencji mógłby wskazywać na wielkie gigantyczne zaangażowanie. Tymczasem wcale tak nie jest. Na stałe w Syrii przebywa ok. 5 tysięcy żołnierzy wspartych przez kilkadziesiąt samolotów i śmigłowców. Te stosunkowo niewielkie siły przechyliły szalę zwycięstwa w wojnie domowej. Oficjalnie Rosjanie nie ponieśli też wielkich strat, bo prowadzenie najcięższych operacji powierzyli prywatnym podwykonawcom, takim jak Grupa Wagnera. Zabici "kontraktorzy" nie wchodzą do oficjalnych statystyk.
Na tego rodzaju operacje Rosję jest i będzie stać nawet po znacznym zmniejszeniu budżetu obronnego po wygranych przez Władimira Putina wyborach prezydenckich. To ograniczy modernizację floty czy lotnictwa, jednak budowa stosunkowo niedużych, elastycznych jednostek jeszcze długo będzie uzasadniona z perspektywy polityki zagranicznej Kremla.
W pojedynkę jesteśmy bezbronni
Planiści w Warszawie muszą zastanowić się, jak przygotować się na rajd ze wschodu. Ile zdziałają polscy żołnierze bez śmigłowców, praktycznie pozbawieni marynarki wojennej, z niewielkim lotnictwem i dowodzeni przez ciągle zmieniających się generałów. Przy braku realnych programów modernizacji wojska niewiele pomogą naszywki przypominające zrywy z przeszłości, które zawsze były bohaterskie i nazbyt często przegrane.
Nie jesteśmy przy tym jedynymi ofiarami przeświadczenia, że świat przykryty amerykańskim parasolem zawsze już będzie bezpieczny. Wszystkie, europejskie kraje mają podobne problemy spowodowane tym, że nagle Amerykanie zapatrzyli się w siebie samych. Niewiele przy tym zmieni jedna, czy druga baza USA. Gra toczy się o stawkę znacznie większą.
Zapewne nikt w Moskwie czy Pekinie nie planuje defilady zwycięstwa rosyjsko – chińskiego korpusu ekspedycyjnego w alejach Jerozolimskich w Warszawie w stylu tej, która przeszła przez naszą stolicę w 1939 r. Polska jest tylko średniej wielkości graczem na globalnej szachownicy, który bez wsparcia silnego sojuszu będzie musiał dostosować się do nowego koncertu mocarstw przygotowywanego w Pekinie, Moskwie i Waszyngtonie.
Przemodelowanie świata z myślą o globalnej wolnej amerykance wymaga osłabienia wielkich bloków politycznych i wojskowych takich, jak Unia Europejska i NATO. Doskonale ilustruje to zaproszenie Turcji na Wostok 2018 i oferty sprzedaży Ankarze nowoczesnej, rosyjskiej broni. Strategicznie położona i silnie uzbrojona Turcja odgrywa kluczową dla Europy rolę na Bliskim Wschodzie. Nawet nie zerwanie, ale nawet osłabienie czy zakwestionowanie związków Ankary z Zachodem zwiększy swobodę działania Moskwy.
Dotyczy to także, a może przede wszystkim, relacji Rosji i Chin z Unią Europejską, która jako blok jest wielokrotnie silniejsza od Moskwy i potrafi wyegzekwować partnerskie traktowanie zarówno przez Chiny jak i USA. Stąd też próby rozbijania, albo osłabiania Wspólnoty.
Skończyła się era altruizmu, czy choćby optymizmu. Wyborcze hasła Donalda Trumpa sprzed dwóch lat symbolizują powrót do świata egoistycznych rozgrywek, w których większy może więcej. Chiny z charakterystyczną dla siebie metodycznością z przyjemnością takie wyzwanie podejmują. Stąd rozłożone na dekady plany budowy globalnych sieci transportowych i przekształcanie Afryki w tanią, chińską fabrykę i rezerwuar cennych surowców.
Rosjanie nigdy nie pogodzą się z rolą podrzędnego partnera Chińczyków i stąd, w sposób równie racjonalny co oni, przenoszą rozgrywkę na pole, w którym nie są z góry skazani na porażkę, co dobitnie pokazują manewry Wostok 2018.