My, niewolnicy ceremonii
Święta, chrzciny, urodziny, śluby, wesela, pogrzeby, oczepiny. Rytuały. Co znaczą? Dlaczego w danym czasie mamy robić właśnie to, a nie coś całkiem innego? Dlaczego takie zachowania mają mieć jakąś
sprawczą moc? I w końcu najważniejsze - dlaczego w ogóle tracimy na to czas?
W wyznaczonym dniu należy przyjść do sanktuarium poświęconego bogu. Niektórzy mówią, że widują go pod różnymi postaciami. Są tacy, którym ukazał się w psim wcieleniu. Mówią, że staje na tylnych łapach i chodzi w tej pozycji, inni powiadają, że ukazuje się pod postacią łba tygrysa.
W sanktuarium są różne relikwie poświęcone bóstwu - groty strzał, tabliczki z tajemniczymi inskrypcjami. W dniu święta wyjmuje się je z należną czcią i szacunkiem, by je oczyścić. Każda czynność musi być wykonana odpowiednią liczbę razy, do każdej może być dopuszczona tylko odpowiednia osoba. Relikwie przekazuje się z rąk do rąk w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara.
Ktokolwiek pomyliłby strony, ściągnąłby na siebie straszne nieszczęście. Następnie kapłan przykłada relikwie do czoła i modli się, a na koniec wracają one do relikwiarza, gdzie będą czekać przez cały rok do kolejnego święta.
Zwykle opisy tego typu czytamy z pobłażliwą ciekawością domorosłego antropologa. Bo jakie uczucia może w nas wzbudzić opis rytuału z Jawy poświęconego dawno zmarłemu herosowi, o którym nie wiadomo nawet, czy żył naprawdę?
Tymczasem sami - religijni czy nie - bierzemy udział w dziesiątkach rytuałów, które ludziom z innych części świata, z innych kultur mogą wydać się co najmniej dziwaczne. Może teraz, gdy pomału przygotowujemy się do kolejnego, podczas którego znów przeżywać będziemy narodziny boskiego syna, warto się zastanowić, po co nam to wszystko? Skąd wzięła się w nas potrzeba rytuałów, którymi otaczamy tak wiele wydarzeń w naszym życiu: narodziny, śluby, śmierci, dziesiątki świąt świeckich i kościelnych czy nawet zupełnie osobiste rocznice.
Czy mamy w mózgu jakiś "ośrodek rytuału", który odpowiadałby za to, że poświęcamy czas dziesiątkom czynności o niejasnym znaczeniu?
Geny rytuału
Na pierwszy rzut oka tak właśnie mogłoby się wydawać. Upodobanie do rytuałów jest bowiem cechą niezwykle ludzką. Każda społeczność ma swoje rytuały i - jak wykazało wielu badaczy - łączy je wiele cech wspólnych. Co ciekawe, mimo że często rytuał wiąże się z wiarą w jakąś siłę nadprzyrodzoną, wydaje się, że nie jest ona warunkiem koniecznym, by można go było odprawiać.
Rytuał jest tak uniwersalnym elementem ludzkiej egzystencji, że ulegają mu nawet ludzie niewierzący - ateiści (zrzeszeni na przykład w działającym także w Polsce Towarzystwie Humanistycznym) również odczuwają potrzebę otaczania pewnych ważnych i przełomowych wydarzeń życiowych (takich jak śmierć czy narodziny) odpowiednią oprawą. I wbrew temu, co zarzucają im wierzący, nie jest to bynajmniej sposób na tworzenie nowej "świeckiej religii", lecz realizacja głęboko ludzkiej potrzeby. Potrzeby, której korzenie tkwią głęboko w historii gatunku ludzkiego.
Jeśli jednak skłonność do takich zachowań wynika z jakiejś cechy naszego mózgu, powinna ona - w myśl założeń ewolucjonizmu - mieć jakieś znaczenie biologiczne. Jakie? Naukowcy od dawna próbują rozwikłać ten problem.
"Trudno wyobrazić sobie - pisze antropolog Pascal Boyer z Washington University w Saint Louis w wydanej właśnie książce "I człowiek stworzył bogów" - nawet czysto teoretycznie, jak istoty ludzkie miałyby rozwinąć zdolność lub predyspozycje do organizowania zbiorowych ceremonii albo dlaczego odpowiedzialne za ten instynkt geny miałyby dominować nad genotypem pozbawionym skłonności rytualnych.
Niektórzy antropolodzy opowiadają się za wysoce hipotetycznymi scenariuszami pojawiania się rytuałów w społecznościach ludzkich. Aby wspólnie odprawić ceremonię, należy podjąć zorganizowane działania, ponieważ każdy musi odegrać przypisaną mu rolę. Takie działania przyczyniają się do wzmocnienia spójności grupy i umożliwiają pewnym koalicjom zdobycie większych wpływów. Jednak hipotezy te wydają się dość kruche. Otóż ewolucja nie wytwarza konkretnych zachowań, ale strukturę myślową, która skłania do nich jednostki".
Cóż to za struktura mogłaby więc nas skłaniać - także dziś - do powtarzalnych zachowań, których racjonalność jest często... hm..., krótko mówiąc, wątpliwa?
Kultura chodnikowa
W każdej kulturze, w której istnieją chodniki, dzieci w pewnym wieku zaczynają wykazywać względem nich swoiste zachowania (w kulturach bezchodnikowych z pewnością istnieje adekwatna manifestacja tego typu zachowań). Przypomnijcie sobie. Czy nie chodziliście tak, by w żadnym wypadku nie nastąpić na łączenie płyt lub na płytę uszkodzoną? Ja pamiętam to dobrze, bo przez to spacer ze mną stawał się o ile nie niemożliwy, to z pewnością niezwykle utrudniony. Spotykało się to więc z gwałtowną reakcją ze strony dorosłych, co zresztą w żaden sposób nie zmieniało mojego stosunku do chodników. Z czasem ewoluował on w stronę chodzenia tylko po płytkach białych (w okolicy, w której mieszkaliśmy, trotuary układane były z płyt w dwóch kolorach), aż w końcu zanikł, ustępując pola kolejnym dziecięcym dziwactwom.
Każdy rodzic może wymienić ich co najmniej kilka. Obowiązkowe czynności związane z kładzeniem się spać, pakowaniem tornistra, wychodzeniem z domu. Pominięcie jednej z nich wiąże się zwykle z totalną katastrofą i natychmiastową odmową współpracy ze strony potomka. Dziecięcy rytuał musi być wypełniony zgodnie ze wszystkimi zasadami sztuki.
Skąd w umysłach małych ludzi bierze się przymus takich zachowań? Dlaczego uruchamia się w pewnym wieku (około dwóch lat) i po pewnym czasie znika bez śladu?
Odczaruj myśli
Zanim odpowiem na to pytanie, pokażę jeszcze jedno zachowanie człowieka, które w opinii naukowców przybliża nas do rozwiązania zagadki rytuału.
W terminologii medycznej nazywa się je zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi (w skrócie ODC), starsza nazwa to nerwica natręctw. Cierpiący na tę przypadłość ludzie odczuwają na przykład przymus mycia rąk setki razy dziennie lub wykonują inne pozbawione uzasadnienia czynności. Choć zdają sobie sprawę, że ich natręctwa są irracjonalne, nie potrafią się od nich uwolnić. Każda próba wywołuje lęk. Rytualne czynności chronią przed nim i odczarowują obsesyjne myśli.
"Myję ręce w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara i odmawiam osobną modlitwę za każde z mojego rodzeństwa - czytamy na forum, na którym spotykają się ludzie dotknięci ODC. - Mam przeświadczenie, że ostatnie, za które się modlę, umrze w pierwszej kolejności. Tkwię więc godzinami przy umywalce, by nikt nie był ostatni".
"Czuję, że jeśli nie wyczyszczę wszystkiego dokładnie, ktoś, kogo kocham, zarazi się i zachoruje i ja będę za to odpowiedzialny".
"Nie wracam do domu, zanim nie spotkam dwóch osób w kapeluszu, inaczej mojemu dziecku stałoby się coś złego".
Podobieństwa pomiędzy rytuałami a nerwicą natręctw zbadał dokładnie antropolog Alan Friske. Zauważył, że w obu przypadkach motywy działań są podobne - chodzi o zapobieganie jakiemuś wyobrażonemu niebezpieczeństwu. Można go uniknąć, wykonując gesty według pewnego scenariusza, a jego naruszenie ma wywoływać groźne skutki.
Często też brak jakiegokolwiek związku między wykonywanymi gestami i ich skutkami nie pozwala zakwestionować ich efektu w przyszłości (dziś modlę się w jakiejś kolejności - kiedyś rodzeństwo umrze w opowiedniej kolejności).
Nerwica natręctw jest wynikiem dysfunkcji pewnych struktur mózgowych. Na co dzień zaangażowane są one w wytwarzanie reakcji emocjonalnych na sytuacje rzeczywiste i prawdopodobne. To taki układ, który ułatwia nam funkcjonowanie w świecie.
Na poziomie podświadomym rozważa rozmaite wydarzenia pod kątem tego, czy nie czai się w nich jakieś niebezpieczeństwo. Musi mieć zdolność obmyślania rozmaitych alternatywnych scenariuszy naszych posunięć i wybiera te optymalne.
Jak to działa? Stoimy na przejściu dla pieszych i widzimy nadjeżdżający autobus. Mamy do wyboru: przebiec szybko przed nadjeżdżającymi samochodami, by do niego zdążyć, lub je przepuścić, licząc się z tym, że autobus nam ucieknie, a my spóźnimy się do pracy i poniesiemy z tego powodu niemiłe konsekwencje.
Nasz umysł szybko wytwarza sobie rozmaite scenariusze tej historii, biorąc pod uwagę możliwe zachowania i ich konsekwencje. Wybiera ten najkorzystniejszy: stoję i czekam. Życie jest więcej warte niż groźba utraty pracy.
Ten mózgowy system prognozowania przyszłości może jednak z jakiegoś powodu szwankować. Dziś nie wiemy jeszcze dokładnie z jakiego.
Święta - produkt uboczny
Jego nadaktywność - nawet niewielka - może prowadzić do tego, że dana osoba nie będzie mogła się powstrzymać od wykonywania serii gestów. Nie potrafi także powściągnąć emocji - więc niewypełnienie rytuału może wywołać u niej lęk lub panikę. Zamiast działać sobie cichutko w podświadomości, system "gada za głośno", wywołując w nas kolejne wizje nieszczęść, którym staramy się w jakiś sposób zapobiec. Coś się zapętla i w końcu nie potrafimy wyjść poza własne lęki i czynności, które mają je zniwelować.
System ów został przez lata ewolucji wyćwiczony do tego, by skłaniać nas do czynności, które rzeczywiście chronią przed chorobami i narażaniem się na śmierć, ale także przed społecznym wykluczeniem, co w pradawnych czasach znacznie obniżało nasze szanse na przeżycie. "System ten podpowiada nam - pisze Boyer - że niebezpiecznie jest dotykać nieczystości, ekskrementów, wywołuje silne uczucie wstrętu czy odrazy, a także chęć unikania wspomnianych substancji, nie przedstawia jednak opisu zagrożenia, jakie się z nim wiąże. Skłania nas do naśladowania innych i stosowania środków ostrożności, jakie podjęli wobec potencjalnego zagrożenia, nawet jeśli nic nie świadczy o skuteczności tych środków. Dlatego na przykład ludzie tak łatwo dają się przekonać, że przygotowywanie pewnych potraw musi się odbywać z zachowaniem ostrożności stosowanych w ich społeczności, i rzadko decydują się na wypróbowanie innych metod". To system działający trochę na skróty, ale pomyślmy, ile czasu zajmowałoby każdej jednostce sprawdzanie,
czy dane postępowanie rzeczywiście odniesie określone skutki.
Niektórzy badacze właśnie ów system "przewidywania niebezpieczeństw i podsuwania scenariuszy" czynią odpowiedzialnym za naszą skłonność do rytuałów. Także tych kulturowych, które w tym kontekście wydają się po prostu produktem ubocznym biologicznego mechanizmu mającego zapewnić nam przetrwanie.
Rytuały grup społecznych to niezwykle rozbudowane zachowania, które jednak na bardzo podstawowym poziomie można sprowadzić do tego samego, co niepokoi jednostkę: lęku przed śmiercią, odrzuceniem, chorobą. Zapobieżeniu takim wydarzeniom służą skomplikowane rytuały oczyszczające, inicjacyjne, polegające na przyjęciu do wspólnoty, przebłaganiu nadprzyrodzonych sił, które mogłyby sprowadzić na nas jakieś nieszczęście. Bez względu bowiem na to, skąd pochodzą rozmaite ceremonie, z jakiej wywodzą się kultury, można w nich znaleźć powiększone odbicie - obudowane mniej lub bardziej skomplikowaną otoczką kulturową - indywidualnych rytuałów mających zapewnić bezpieczeństwo i przeżycie. Temu służą rytuały.
- System przewidywania niebezpieczeństw zaczyna w naszym mózgu działać w momencie, gdy stajemy się bardziej niezależni od opiekunów, rodziców. Gdy sami zaczynamy stanowić o naszym zachowaniu i musimy umieć przewidywać jego skutki - wyjaśnia tę hipotezę jeden z jej twórców Pierre Liegnard z Institute of Cognition and Culture Queen's University z Belfastu. - Dzieje się to w wieku około dwóch lat i wszystkie pojawiające się w owym czasie dziecięce rytuały właśnie tego dowodzą. Stanowią też one rodzaj swoistej "kalibracji systemu", by w przyszłości mógł działać w miarę sprawnie.
Wszystkie rozbudowane rytuały społeczne, w których bierzemy udział w ciągu całego swego życia, wzięły swój początek właśnie tu, w mózgu człowieka, który musiał radzić sobie z niebezpieczeństwami otaczającego go świata. A właściwie alternatywnych światów, możliwych wersji przyszłości, które wciąż na nowo powstają w naszych umysłach dla naszego własnego bezpieczeństwa.
Czy jednak wiedza o tym odbierze nam radość z nadchodzących świąt? Mam nadzieję, że nie. Jakakolwiek była bowiem motywacja umysłów ludzi, którzy stworzyli ten rytuał, dobrze, że go stworzyli.