Muzyk rzucił 3,5 kg nagrodą w publiczność w Jarocinie
W Jarocinie nie obyło się bez skandalu. Lider białostockiej kapeli Junk niespodziewanie cisnął w tłum pod sceną ciężką, metalową statuetką. Po koncercie chłopak tłumaczył lokalnej gazecie, że protestował przeciwko "komercjalizacji życia".
Lider formacji Junk powiedział również, że niebezpieczna demonstracja była konieczna, ponieważ "nikt nie chce słuchać tego, co zespół wyraża w tekstach i w muzyce". Chociaż nagrodzone kapele zgodnie z regulaminem są honorowymi gośćmi kolejnych imprez, organizatorzy zapowiadają, że Junk nie pojawi się więcej w Jarocinie. Zaraz po koncercie muzycy zniknęli z miasta.
Zespół Junk gra ostrego, ortodoksyjnego punka od trzech lat. Kapela jest enigmą – nie ma strony internetowej, jej nazwa nie pojawia się na forach undergroundowych; o Junku nie słyszeli nawet punkowcy z Pasażera – kultowej wytwórni płytowej i największego sklepu z muzyką alternatywną.
Rozmawiamy Marek Kurzawą, dyrektor Jarocin Festiwal 2006:
Co się działo na scenie w Jarocinie?
- Nic się nie działo. Junk, zespół punkowy z Białegostoku, wygrał nagrodę publiczności. Zresztą moim zdaniem niesłusznie. Mieli zagrać koncert na dużej scenie. Stwierdzili, że mają za mało materiału. Kiedy wręczono im nagrodę – kameleona z mosiądzu – chłopak cisnął nim w ludzi. Nie wiem, o co mu chodziło. Może chciał kogoś zabić, bo statuetka waży 3,5 kg.
Podobno rozważacie "podniesienie poziomu artystycznego". Koniec z punkami?
- Nie! Chcemy tylko zwrócić – m.in. za sprawą Junka – baczniejszą uwagę na poziom kapel zgłaszających się do konkursu. Teraz zespoły wysyłają demo. Wszystkie brzmią świetnie, a później okazuje się, że nie potrafią grać. W studiu można zrobić wszystko, dlatego przydałoby się jakieś przesłuchanie na żywo, żeby sprawdzić, jak się spisują.
- To nieporozumienie. Były dwa konkursy, publiczności i jury; sesja nagraniowa była nagrodą w tym drugim. Junka wybrała publiczność, a studio jest nagrodą dla Zmazy. To świetna, pełna ognia kapela. Junka nie polecam.