Muzułmański post i swojskie flaki. Oto ramadan w wersji polskiej
Modlitwa musi być, więc czasem trzeba zaszyć się gdzieś w szatni. Znajomi się dziwią: jak wy żyjecie bez szklanki wody... Da się. Tylko bierz krótsze zmiany, jeśli rozwozisz jedzenie na rowerze. Byłem w meczecie i wiem, jak wygląda ramadan: wersja polska.
- Trzy dni temu mieliśmy gołąbki. Zupy to zawsze mamy polskie. Flaki, ogórkowa, czerwony barszcz. Jak jadę na dyżur to mama robi mi pierogi. I przerywam post pierogami! - mówi jednym tchem Lubna.
Dla niej to już jedenasty ramadan w Polsce. Przyjechała z Iraku, gdy każdy zaczął tam zabijać każdego. Spotykam się z nią w nowoczesnych blokach na warszawskim Wilanowie.
Gdy wybije druga...
Gdy wybije druga nie mogą już ani nic jeść, ani pić. Aż do dziewiątej wieczorem. To łącznie dziewiętnaście godzin postu. Ale dni toczą się tak, jak zwykle. Budzik Lubny dzwoni wcześnie rano, a ona zrywa się na swój dyżur do szpitala.
Różnica jest jedna: - Mogę pospać parę minut dłużej, bo nie tracę czasu na śniadanie i kawę!
Ramadan to dla muzułmanów święty miesiąc. Od świtu do zmierzchu nie mogą pić, jeść, palić tytoniu, uprawiać seksu. Poza tym muszą szczególnie wystrzegać się obłudy, kłamstw, fałszu. Powstrzymywać od konfliktów, walk, przekleństw.
Jak Lubnie ktoś zajedzie drogę w warszawskim korku, to powtarza sobie w myślach: ramadan, ramadan, ramadan...
Niewidoczne święto
Ramadan w Polsce to nie to samo, co w Iraku. Tam świąteczną atmosferę czuć na każdym kroku. Ulicę zalewają kolorowe ozdoby, wieczorami ludzie ucztują wspólnie. Tu starają się mieć choć namiastkę tego. Dekorują mieszkania własnoręcznie robionymi ozdobami.
Jest też trochę zwyczajów, które przyszły od Chrześcijan. Na przykład muzułmańska wersja adwentowego kalendarza z czekoladkami. I jest też zdziwienie Polaków: jak można wytrzymać cały dzień bez szklanki wody.
- Polacy mogą uwierzyć, że nie jem. Ale żeby nie pić! To dla nich niemożliwe - śmieje się Lubna. - Mówią, że na pewno ukradkiem piję.
Są i tacy, którzy przepraszają, jak zaczynają przy niej jeść. Albo w ogóle nie jedzą. - Miałam na dyżurze koleżankę, która w ogóle jedzenia nie chciała zamawiać! Tak jej było głupio.
Choć Lubna przez jedenaście lat zdążyła już przywyknąć. Nie ruszają jej apetyczne potrawy, które znajomi jedzą w pracy. Ale docenia to, że nie chcą jej kusić. Choć teraz, gdy jest tak upalnie... - I czasami widzę kogoś z zimną wodą, ach... - wzdycha Lubna. Ale do sklepu nie pójdzie.
Modlitwa, a nie YouTube
Ramadan to też modlitwa. I to pięć razy dziennie. Nieważne czy w domu, czy w pracy. Dlatego Lubna chodzi w szpitalu do salek seminaryjnych, gdzie ma kawałek podłogi. A jak są zajęte, to schodzi do szatni. Tam jest mały pokoik, który zamyka i też ma spokój.
- Jak wchodzę do nowego miejsca, to patrzę, czy jest taki kąt, w którym mogę się pomodlić i nikomu nie przeszkadzać - mówi.
Nawet głupie filmy na YouTubie zamieniła na coś, co ma związek z religią. Przez ten czas nie ogląda po pracy czegoś, co tylko wyłącza mózg. Pogłębia wiedzę.
Czas na pierwszy posiłek nadchodzi około dziewiątej wieczorem. To tak zwany Iftar. Polacy żartują: pewnie się wtedy obżeracie! I starcza na cały następny dzień.
- Ale nie da się! Naprawdę - mówi Lubna. - Żołądek jest tak skurczony, że wystarczy wypić wodę, a potem już się ruszyć nie można. Poczekać trzeba.
Lubna je z rodzicami to, co zwykle ląduje na polskich stołach: pierogi, gołąbki, ogórkową, barszcz, flaki. Jej matka jest Polką, do Iraku wyjechała jeszcze za PRL-u . A jak wybuchła tam wojna domowa, to z całą rodziną wróciła do Polski.
Jednak są też tacy, którzy rodziny w Polsce nie mają. Przyjechali sami, po lepsze życie. Albo uciekli przed wojną. Tych częściej można spotkać w meczecie.
Muzułmańska gościnność
Podchodzę wieczorem pod warszawski meczet. Stoi w rzędzie niskich domów. Przed wejściem widać dwójkę mężczyzn. Jeden starannie odmalowuje czarną bramę, drugi wodzi wzorkiem po ulicy. Wygląda zmierzających do środka wiernych.
- Mogę wejść? – pytam, ku ich zaskoczeniu. Zdziwieni spoglądają na siebie nawzajem. W końcu jeden przerywa chwilową konsternację: - Oczywiście!
I tak poznaję Arslana. Dowiaduję się, że w Polsce jest od niedawna. Parę miesięcy temu przyjechał tutaj z Pakistanu.
Buty odkładamy na półkę. Schodzimy wąskimi schodami do łaźni. Tam Arslan mnie instruuje: trzy razy przedramię, trzy razy stopy, trzy razy przepłukać usta.... Idziemy.
Zegar na ścianie wskazuje dokładną godzinę, o której kończy się post: 20:52. Siadamy na miękkim dywanie i czekamy, bo zostało jeszcze kilkanaście minut.
- Skąd są ludzie, którzy tu przychodzą?
- Różne. Indie, Pakistan, Irak, Turcja, Syria… Nawet ktoś jest z Afryki, ale są też Polacy.
Kolejni mężczyźni przechodzą przez drzwi, a wewnątrz zaczyna już brakować miejsca. Gdy wreszcie wybija 20:52, wszyscy przechodzą do sali obok. Tam zaczyna się uczta.
Posiłek z meczetu dla matki-Polki
Najpierw dostajemy to, czym tradycyjnie przerywa się post: daktyle i mleko. Do tego trochę ciastek. Potem pojawiają się miski z zupą. Talerze wypełnione chlebem pita. I wreszcie danie główne: ryż, surówka, kurczak. Siedzący w rzędach mężczyźni pochłaniają wszystko momentalnie. Ci, którzy jedzenie roznoszą, upewniają się, że wszyscy dostali swoje porcje.
Pomiędzy kęsami Arslan opowiada, że całe dnie rozwozi jedzenie. Pracuje w Uber Eats.
- Ile robisz kilometrów dziennie? - pytam.
- Zdarza się, że i pięćdziesiąt. Pracuję zwykle po dwanaście godzin.
- I bez szklanki wody się da?
- Teraz, gdy jest taki upał i post, to co najwyżej sześć daję radę.
Nie ma tak, że za udział w Iftarze należy płacić. To zwykle darowizny ludzi. Nawet restauracje organizują darmowe cateringi. Bo przecież każdy dobry uczynek podczas ramadanu liczy się niezliczoną ilość razy bardziej.
Gdy wychodzimy, zostawiamy w sali góry styropianowych pudełek. - Możesz przyjść jeszcze raz - zachęca immam. Przed bramą spotykamy jeszcze Anię, znajomą Arslana. Wspólnie niosą dla jej mamy zapakowany posiłek, prosto z meczetu. Znikają z zawiniątkiem w ciemnej ulicy.
Immam wzdycha tylko: szkoda, że Polacy tak rzadko tu zaglądają.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl