Muzeum Narodowe pokaże wątki homoerotyczne w sztuce
W piątek w warszawskim Muzeum Narodowym rusza wystawa "Ars Homo Erotica", która - wedle organizatorów - ma pokazywać wątki homoerotyczne w sztuce. Zobaczymy na niej 250 dzieł, m.in. akty męskie w rzeźbie i malarstwie antycznym, barokowym i klasycystycznym, ale też całkiem współczesną sztukę gejowską, lesbijską i - ogólnie mówiąc - genderową.
09.06.2010 | aktual.: 10.06.2010 10:48
Tytuł wystawy nawiązuje do ekspozycji "Ars Erotica", którą w 1994 roku otwarto w Muzeum Narodowym, zaś w jej uzasadnieniu ideowym leży przełamanie zasady, wedle której w sztuce dominuje postrzeganie heteronormatywne.
Kurator wystawy dr Paweł Leszkiewicz uzasadnia ten pomysł następująco: chcielibyśmy na trzy miesiące odwrócić ten porządek i postawić w centrum to, co dotąd cyrkulowało na marginesach. I chyba ta zapowiedź, a nie zamiar pokazywania gołych młodzianków na greckich wazach, wzbudził sprzeciwy tzw. opinii publicznej. Zresztą wyjątkowo niemrawe, co już etatowym moralistom dało powód do konkluzji, że "wśród Polaków jest coraz mniej homofobów". Jeden z dzienników zamieścił nawet komentarz, że jeszcze dziesięć lat temu dyrektor, który odważyłby się na taką wystawę, poszedłby z torbami przy akompaniamencie wyzwisk i gróźb nadwiślańskiego ciemnogrodu.
Spór wokół "Ars Homo Erotica" nie dotyczy oczywiście istoty wydarzenia, czyli pytania, czy pokazywane w Warszawie dzieła "homoseksualne" są warte miana sztuki, czy nie. A w wielu przypadkach można mieć co do tego wątpliwości, oglądając np. dzieła węgierskiej artystki El Kazovskij (właściwie artysty, bowiem trudno zorientować się, jaką płeć reprezentuje), która swą działalność zwie manifestem sztuki transgenderowej, albo efekty artystycznych przemyśleń litewskiego małżeństwa Paulusa i Svajone Stanikas, z upodobaniem fotografujących niewieście krocza w nadnaturalnych rozmiarach. Podobnie jest z naszym rodakiem Karolem Radziszewskim, który masowo unieśmiertelnia wyprężonych mężczyzn z pokaźnym przyrodzeniem, skutecznie niwelując granicę między aktem a pornografią.
A przecież mimo wszystko jest różnica między słynną rzeźbą Antinousa, kochanka cesarza Hadriana, a naturalistyczną fotografią rodem z gabinetu ginekologicznego. Tego jednak wątku w sporze o sens ekspozycji nie ma. Idzie raczej o to, że środowiska mniejszości homoseksualnych wykorzystują wystawę do promowania swojego światopoglądu. Czując za sobą m.in. powagę ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego, który tak uzasadnił poczynania Muzeum: przygotowana wystawa wpisuje się w projekt muzeum jako instytucji krytycznie podejmującej istotne dla życia publicznego tematy, stymulującej procesy rozwoju społecznego oraz kształtowania demokracji.
Tak właśnie minister odpisał posłowi PiS Stanisławowi Pięcie, w związku z interpelacją, jaką ten złożył w związku z zapowiedzią wystawy. Malowniczo zarzucił w niej prof. Piotrowi Piotrowskiemu, dyrektorowi muzeum, że "ze świątyni sztuki chce uczynić wychodek". Szydząc i przejaskrawiając, domagał się kolejnych wystaw, poświęconych m.in. pedofilii, zoofilii i nekrofilii. Nie trzeba było długo czekać i odezwały się środowiska gejowskie. Jeśli wierzyć posłowi Pięcie, posypały się na niego SMS-owe wyzwiska i groźby w stylu "heterycki zboczeniec", "katolicka ściera" czy "zdechniesz obrzympało".
Sam pomysł wystawy i jej pozamuzealne echa można by zbyć wzruszeniem ramion. Ale nie w sytuacji, gdy środowiska mniejszości seksualnych już odtrąbiły ideowe zwycięstwo, czyli zdobycie przyczółka w państwowej - bądź co bądź - instytucji. Spójrzmy tylko, co na prawo i lewo udowadnia dr Leszkiewicz. W wywiadzie dla jednego z portali gejowskich nazwał "Ars Homo Erotica" uzupełnieniem europejskiej parady EuroPride, która odbędzie się w lipcu w Warszawie. W winnym miejscu dowodzi, że wystawa jest pretekstem do dyskusji o miejscu gejów w demokratycznym społeczeństwie (podobne tezy stawia w wywiadzie dla pisma antyhomofobów "Replika"). Będziemy mieli trzy miesiące na to, aby przekonać się, czy aby nie jest zbytnim optymistą.
Ostatecznie nawet na wystawie tęczowej sztuki można znaleźć coś cennego (choćby ikonograficzne wątki dotyczące męczeństwa św. Sebastiana) albo zabawnego, np. zdjęcie rosyjskiej grupy Niebieskie Nosy, ukazującej dwóch żołnierzy całujących się namiętnie w syberyjskim lesie.
Przeczytaj więcej w serwisie NaszeMiasto.pl