MSZ nie zapłaci odszkodowania za rzekomy mobbing
Anna Jarucka, była asystentka Włodzimierza Cimoszewicza, nie dostanie 50 tys. zł zadośćuczynienia od MSZ za rzekomy mobbing - orzekł prawomocnie Sąd Okręgowy w Warszawie. Odrzucił tym samym apelację Jaruckiej od wyroku stołecznego sądu rejonowego, który w styczniu tego roku nie uwzględnił jej pozwu wobec resortu.
Sąd Okręgowy utrzymał wyrok, uznając, iż sąd I instancji słusznie ustalił, że Anna Jarucka nie wykazała, by w MSZ doszło wobec niej do zachowań uznawanych przez prawo za mobbing.
Była asystentka Cimoszewicza zarzucała resortowi - którego pracownicą formalnie pozostaje - że ją szykanowano. Miało to polegać m.in. na obniżeniu stopnia służbowego, nieudzieleniu urlopu "dla poratowania zdrowia", zagubieniu pozytywnej opinii o jej pracy, zamieszczaniu na stronie internetowej resortu "szkalujących ją wiadomości".
Sąd rejonowy uznał m.in., że mobbingiem nie była odmowa udzielenia urlopu. Pracodawca - w sytuacji, gdy w 2005 r. wybuchła tzw. sprawa Jaruckiej - nie mógłby odwołać podejrzanego o przestępstwo pracownika, bo przebywa on na urlopie. Szykaną nie było też obniżenie stopnia służbowego, bo ustawa o służbie zagranicznej uzależniała nadawanie tych stopni od zajmowanego stanowiska.
W zeszłym roku b. wiceszef biura kadr MSZ Roman Kowalski zeznawał, że od lata 2005 r. rozmawiał wiele razy z Jarucką, gdy przynosiła kolejne zwolnienia lekarskie, deklarując "koniec współpracy z resortem". Dodał, że rozmawiał przy świadkach - od czasu, gdy miała powiedzieć: "Jak by wyglądało, gdybym wychodząc od pana rozerwała sobie biustonosz?".
Od początku 2007 r. trwa proces karny Jaruckiej, w którym odpowiada m.in. za posługiwanie się podrobionym dokumentem, w którym Cimoszewicz miał ją rzekomo upoważnić do zmiany swego oświadczenia majątkowego.
O 38-letniej dziś Jaruckiej zrobiło się głośno, gdy w sierpniu 2005 r. oświadczyła przed sejmową komisją śledczą ds. PKN Orlen, że Cimoszewicz jako szef MSZ miał ją w 2002 r. upoważnić do zmiany swego oświadczenia majątkowego za 2001 r. Na prośbę Cimoszewicza miała ona wtedy usunąć z jego pierwotnego oświadczenia informacje o posiadanych przezeń akcjach PKN Orlen.
Prokuratura uznała, że rzekome upoważnienie sfałszowano (sprawcy nie wykryto). Oskarżyła Jarucką o fałszywe zeznania przed komisją śledczą i o ukrywanie akt MSZ. Według prokuratury, motywem działania kobiety była chęć zemsty, bo wielokrotnie i bez skutku zwracała się do szefa MSZ, a później marszałka Sejmu, o załatwienie placówki dyplomatycznej we Włoszech.
Grozi jej do pięciu lat więzienia. Nie przyznaje się do zarzutów. Mówi, że nie działała na niczyje zlecenie i że nie było jej celem "obciążanie kogokolwiek, ani branie udziału w kampanii prezydenckiej". Wywołała jednak zamieszanie na scenie politycznej w okresie wyborczym. We wrześniu 2005 r. Cimoszewicz zrezygnował z kandydowania na prezydenta RP. "Zmasowana akcja czarnej propagandy skierowana przeciwko mnie przyniosła zamierzony skutek" - oświadczył wówczas.