Mroczne tajemnice pracowników


Mroczne tajemnice pracowników

23.05.2008 | aktual.: 26.05.2008 10:16

Urzędniczki "robią" sobie w pracy paznokcie. Hydraulik naprawia przeciek przy pomocy kleju. Jakie sekrety kryją pracownicy poszczególnych zawodów?

Krążący w sieci plik mp3, dokumentujący, jak dwie panie zatrudnione w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych umawiają się na manicure, zrobił furorę blisko dwa lata temu i do tej pory bez trudu znajdziemy go przez wyszukiwarkę. Lubimy przecież narzekać na urzędników, a panie, którym zaniedbane paznokcie przeszkadzają w pracy, doskonale wpisują się w stereotyp pracownika biurowego i opinię społeczeństwa o tej instytucji.

- Ja przyjdę do ciebie z tymi umowami, ale ty musisz najpierw przyjść do mnie i sobie zrobimy paznokcie, bo ja nie będę z takimi paznokciami pracowała – mówiła przez telefon jedna z urzędniczek do drugiej, która właśnie chciała wybrać się na papierosa.

Wiadomo, że wszyscy jesteśmy ludźmi i każdemu może się zdarzyć, że w czasie pracy załatwimy sprawę prywatną, ale gdzie przebiega granica, której nie należy przekroczyć? Nietrudno spotkać się z opinią, że wykonanie prywatnej rozmowy ze służbowego telefonu nie jest czymś nagannym, jeśli taka rozmowę nie trwa długo i nie przeszkadza nam zbytnio w wykonywaniu obowiązków zawodowych. Tak samo jak niewiele osób oburzy się na „wyniesienie” z biura służbowego długopisu – takie coś może się przecież zdarzyć przez roztargnienie. Czy jednak zabranie do domu całej ryzy papieru do ksero jest naganne? Każdy inaczej ustawia sobie granicę między tym co dopuszczalne i tym co miejsca mieć nie powinno.

Kilka lat temu kanał BBC wyprodukował serial dokumentalny o sekretach poszczególnych grup zawodowych. Serial wyemitowano także w Polsce i i cieszył się on ogromnym zainteresowaniem widzów. W każdym odcinku jednak grupa zawodowa opowiadała o swoich grzeszkach. Dużą pomysłowością wykazali się pracownicy małej firmy budowlanej. Najęci do naprawienia dachu, w typowym brytyjskim szeregowym domku z czerwonej cegły, musieli poradzić sobie z brakiem dachówek. Nieistotne jest, czy nie wystarczyło im przywiezionych materiałów, czy też w ogóle nie mieli odpowiednich dachówek, bo problem rozwiązali dość szybko – pożyczając je z dachu sąsiedniego domu.

Jego właściciela oczywiście nie poinformowali. Zleceniodawca natomiast zapłacił i za materiały i za robociznę. Rozzuchwaleni budowlańcy uznali, że mogą zarobić jeszcze więcej. Zapukali więc do drzwi sąsiedniego domu i mówili, że naprawiając dach sąsiada zauważyli ubytki w dachu tuż obok i chętnie od razu je załatają. W ten sposób zdobyli kolejne zlecenie i proceder uprawiali do póki „pożyczając” dachówki nie dotarli do końca szeregu domów. Nie było już przecież skąd brać materiałów... W tym samym odcinku właściciel innej firmy budowlanej zwierzał się z tego, jak radzi sobie z kosztami wywozu odpadów, jakie powstają przy remontach. W angielskich domach, często nie ma piwnicy, jest natomiast przestrzeń między fundamentami a podłogą. W tej właśnie przestrzeni operatywny przedsiębiorca umieszczał gruz.

Kierował się założeniem, że jego fortel nie prędko wyjdzie na jaw, bo przecież nieczęsto robi się gruntowne remonty. W innych odcinkach swoje sekrety ujawniali pracownicy gastronomii, linii lotniczych, czy sprzątaczki. Osoby, które sprzątaniem zarabiały na życie, zdradzały, że mają różne sposoby na to, by dom, czy też biuro sprawiało wrażenie gruntownie wysprzątanego, podczas, gdy osoba wynajęta do tej usługi niezbyt się wysiliła. Jedną ze sztuczek, było na przykład umieszczenie na gorącym kaloryferze ręczników papierowych spryskanych płynem do konserwacji mebli. W ten sposób w całym domu roztaczał się jego zapach.

A jak radzą sobie Polki, które sprzątaniem zarabiają na życie? Ania pochodzi z Podlasia i w swoim miejscu zamieszkania była bezrobotna. Chciała kupić mieszkanie, by wyprowadzić się od teściów i uznała, że w kraju nigdy na nie zarobi. W Polsce ma męża i dziecko, a w USA brata. Trzy lata temu, kiedy kurs dolara oscylował wokół trzech, a nie tak jak teraz dwóch złotych, postanowiła, że na wizie turystycznej odwiedzi brata w Nowym Jorku i podejmie tam pracę. Liczyła na to, że ze słabą znajomością języka angielskiego i bez pozwolenia na pracę, uda jej się w ciągu roku, odłożyć na zaliczkę na mieszkanie.

Rzeczywistość nie przedstawiała się różowo. Ania trafiła do serwisu sprzątającego, prowadzonego przez Rosjanina i z trudem była w stanie odłożyć jakiekolwiek pieniądze. Czuła się zbyt nisko opłacana, więc szybko usprawiedliwiła się sama przed sobą i zaczęła postępować niezgodnie z regulaminem. W grafiku wpisywała dłuższe godziny pracy w danym mieszkaniu niż w rzeczywistości, a do sprzątania niezbyt się przykładała. Kobiety zatrudnione w serwisie często pracowały w parach. W ten sposób współpracownice Ani, mogły zobaczyć jak koleżanka robi sobie chwilę przerwy i używa kosmetyków należących do pani domu, lub podjada przystawki zamówione w firmie cateringowej na zbliżające się przyjęcie. Po kilku miesiącach Ania straciła tę pracę i zaczęła wydawać posiłki w polskim barze.

A co z osobami pracującymi w kraju? Nietrudno się domyślić, że wszyscy nasi rozmówcy pragnęli zachować anonimowość.
Wyznanie pielęgniarki, która mówi, że zdarza jej się nie reagować, gdy chory, który na oddziale zasłynął jako osoba roszczeniowa i natarczywa, naciska na dzwonek, może szokować. Taka osoba, rzeczywiście może dzwonić w błahej sprawie, ale może także potrzebować natychmiastowej pomocy medycznej.

Poczucia winy nie ma Karolina zatrudniona jako rejestratorka w prywatnej przychodni medycznej. Zawsze stara się udzielić pacjentom rzetelnej informacji i sumiennie wywiązywać ze swoich obowiązków. - Zdarza się jednak, że pobyt niektórych pacjentów w poczekalni lub gabinecie wymaga długiego wietrzenia. Czasem takie osoby są na bakier z higieną osobistą, a czasem po prostu pojawiły się na umówioną wizytą tuż po przyrządzeniu smażonego obiadu. Wtedy często wietrzymy i używamy odświeżacza powietrza.- opowiada Karolina i prosi, by jej dane i szczegółowe informacje o miejscu pracy zachować dla wiadomości redakcji, bo zapewne pracodawcom nie spodobałoby się opowiadanie o takich praktykach, a pacjentom zrobiłoby się przykro.

Urzędnicza Urzędu Statystycznego ujawniła, że niektóre wydziały spóźniają się nieco z dostarczeniem danych od zestawień i opracowań. Tajemnicą poliszynela jest wówczas, że takie dane są odpowiednio korygowane.

Surowo ocenimy zapewne także wyznanie emerytowanego policjanta, który przyznaje, że na polecenie przełożonych zafałszowywał statystyki wykrywalności przestępstw. Ten człowiek stał przed wyborem - postępować zgodnie z własnym sumieniem, lub zamknąć sobie drogę awansu, a może nawet stracić pracę.

- Problem polega na tym, że takie sytuacje są niedopuszczalne. Każda praca ma swój regulamin i takie zachowania się w nim nie mieszczą. Inna sprawa jest taka, że rzeczywiście jesteśmy tyko ludźmi i praca zajmuje jedną trzecią naszego życia. Gdybyśmy więc przez cały czas i w każdym aspekcie postępowali zgodnie z regulaminem, to byśmy zwariowali. Praca z ludźmi na przykład jako pielęgniarka, grozi wypaleniem zawodowym. Problem zmęczenia ludźmi pojawi się prędzej, czy później, a jednym z etapów syndromu wypalenia zawodowego jest cynizm, znieczulica na ludzi. Wówczas mamy do czynienia z sytuacją, w której z jednej strony przestrzeganie regulaminu prowadzi do wypalenia zawodowego, a z drugiej – nie przestrzegając regulaminu możemy poważnie zaszkodzić ludziom, którym powinniśmy pomagać – tłumaczy dr Wiesław Baryła, psycholog społeczny, wykładowca w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej i na Uniwersytecie Gdańskim.

Są także sytuacje, w których nie tyle dotyka nas cynizm skierowany w konkretne osoby, lecz cynizm w obliczu sytuacji, gdy nie możemy sprostać wymogom przełożonych.

- Patologiczne sytuacje na kierowniczych stanowiskach, które skłaniają ludzi na przykład do oszustwa, wynikają z tego, że szefowie chcą osiągnąć pewne wskaźniki, pokazać efekty swojej pracy - twierdzi dr Wiesław Baryła. - Gnani tą chęcią, popełniają oszustwo, które jest przestępstwem. Natomiast to, że pracownicy nakłaniani są do tego, by dokonywać oszustwa to już inna sprawa. Pracownicy tacy, muszą wykazać lojalność, jeśli na przykład chcą na awansować. Może zdarzyć się tak, że odmawiając zafałszowania statystyk, nie tylko nie dostaną awansu, ale pożegnają się z pracą, a nawet zamkną sobie drogę do pracy w danym zawodzie. W wymienionych zawodach, takich jak urzędnik, czy policjant, lojalność bywa często ważniejsza do uczciwości. Osoba, na którą wywierana jest taka presja i która staje przed wyborem moralnym, odpowiada sobie na pytanie, jak ważna jest dla niej praca. W wielu przypadkach praca okazuje się bardzo ważna, bo nie tylko zapewnia nam środki do życia, ale również jest to sposób na samorealizację i za
tę możliwość jesteśmy w stanie zapłacić wysoką cenę. Sumienie koroduje stopniowo.

- Osoba, która raz postąpi niezgodnie ze swoim sumieniem, stopniowo jest w stanie znaleźć usprawiedliwienie dla coraz bardziej wątpliwych moralnie czynów. Takie sytuacje nie są niczym nadzwyczajnym. Ludzie oszukują także w życiu prywatnym, by osiągnąć pewien cel. W sferze prywatnej te zjawiska występują jednak nawet z większym nasileniem. Jednak za oszustwa w pracy, możemy trafić do więzienia, a za oszukanie żony w kwestii zdrady, do więzienia raczej nie trafimy – mówi dr Wiesław Baryła.

O komentarz poprosiliśmy także etyka.
- Myślę, że nie da się być w pracy całkiem "nieprywatnym", na przykład nie myśleć o zdradzie męża lub żony, czy o chorobie dziecka. Nie sposób byłoby to zresztą wyegzekwować. Chyba tylko aktor musi umieć zawiesić prywatność i być postacią, bo inaczej wygwiżdże go publiczność. Jest też istotna różnica między korzystaniem ze sprzętu biurowego, a obojętnością pielęgniarki na cierpienia i potrzeby pacjenta. Z tego sprzętu korzysta się tym mniej, im bardziej jest dostępny prywatnie, więc zakazy i kontrole powinny iść przynajmniej w parze z troską o ogólną jakość życia. Nie powinno być wielkiej różnicy między tym, co można w pracy i tym, na co można pozwolić sobie w życiu - mówi dr Andrzej Leszczyński z Uniwersytetu Gdańskiego. - Natomiast znieczulica pielęgniarki tyczy już jej osobowościowych predyspozycji do zawodu w ogóle i powinna być uchwycona podczas przyjmowania do pracy, a potem kontrolowana i jak najsrożej piętnowana – tłumaczy dr Andrzej Leszczyński z Uniwersytetu Gdańskiego, dodając, że problem jest tym
mniejszy, im większy jest stopień komfortu związanego z pracą zawodową. - Najlepiej byłoby, gdyby ludzie byli w swoich zawodach amatorami, czyli lubili to, co robią. Gdyby nie kierowali się w wyborze pracy słowem "muszę", ale "chcę". Sprzyja temu w wielu krajach preorientacja zawodowa, poczucie ogólnego bezpieczeństwa socjalnego, oraz tak zwany liberalny model zarządzania placówką, który jest przeciwieństwem modelu autokratycznego – wyjaśnia.
(rasz)

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)