PolskaMroczna strona Arabskiej Wiosny w Egipcie

Mroczna strona Arabskiej Wiosny w Egipcie

Rewolucyjny chaos w Egipcie nie tylko podkopał podstawy gospodarki, ale pokazał mroczną stronę Arabskiej Wiosny. W całym kraju lawinowo wzrosła przestępczość, a zdesperowani Egipcjanie zaczęli wymierzać sprawiedliwość na własną rękę. I choć wszechpotężne wojsko zabrało nowo wybranemu prezydentowi większość władzy, ludzie wciąż mają nadzieję na lepszą przyszłość - pisze Michał Staniul dla Wirtualnej Polski.

Mroczna strona Arabskiej Wiosny w Egipcie
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Khaled Elfiqi

28.06.2012 | aktual.: 03.07.2012 08:55

Islamista czy stary generał - wielu Egipcjan, idąc do urn, wybierało mniejsze zło. Ostatecznie wygrał ten pierwszy. Teraz Mohamed Mursi z Bractwa Muzułmańskiego pokieruje najliczniejszych arabskim państwem świata. Pokieruje - przynajmniej w teorii.

Broda gęsta i szara, ale nieszczególnie długa. Elegancki garnitur, okulary o cienkich oprawkach i zadbana fryzura. Do tego doktorat z amerykańskiej uczelni i wiele lat akademickiego doświadczenia. Jako prezydent Egiptu Mohamed Mursi wygląda nieźle. Niestety, na tym jego rola może się skończyć - tuż przed drugą turą wyborów wojsko zagarnęło dla siebie prawie całą władzę, a jemu zostawiło tylko ochłapy.

Jeden z dowcipów z egipskiej ulicy mówi, że chociaż Hosni Mubarak umiera w szpitalu, to przynajmniej nie czuje się samotny. W tym samym czasie zdycha bowiem rewolucja, która pozbawiła go władzy.

Wstrząs i nadzieje

Gdy w styczniu i lutym 2011 roku Kairem i innymi miastami Egiptu zawładnęli demonstranci, Mubarak wysłał przeciwko nim zastępy ciężkozbrojnej policji i oficerów bezpieki. Z każdym dniem lało się coraz więcej krwi, lecz to tylko umacniało opór buntowników. A były ich setki tysięcy, potem już miliony. W końcu oblężony dyktator wezwał na pomoc armię. I wtedy stał się cud - wojsko odmówiło strzelania do cywili.

Nim szok zdążył minąć, Mubarak utracił swój urząd. Rozradowani Egipcjanie rzucali się żołnierzom na szyje, parzyli im herbatę i wciskali kwiaty w lufy ich karabinów. Razem - poniekąd - dokonali czegoś niezwykłego. Obalili satrapę, i to bez wojny domowej.

Próżnię po Mubaraku szybko wypełniła złożona z 21 generałów Najwyższa Rada Wojskowa (SCAF). Niektórzy kręcili głowami, ale innej opcji nie było. Po kilkudziesięciu latach dyktatury w kraju brakowało innej siły, która byłaby w stanie niemal z dnia na dzień przejąć stery w państwie. Największy i najlepiej zorganizowany ruch, Bractwo Muzułmańskie, przez dekady musiał działać z podziemia, a w trakcie protestów zniechęcił wielu swoją biernością. Miał poza tym licznych przeciwników - tak wśród egipskich chrześcijan, jak i bardziej liberalnych muzułmanów, którzy cenili świeckość Egiptu. Wojskowi obiecywali tymczasem, że szybko zorganizują wybory i wrócą do koszar. Brzmiało to sensownie i obiecująco. Kłopot w tym, że kłamali.

Zmiany... na gorsze

Pierwszy zgrzyty pojawiły się po zaledwie paru tygodniach. Obywatele domagali się zmian, lecz te nie nadchodziły. W przejściowym, wyznaczonym przez SCAF rządzie zasiadło wielu ministrów z ery Mubaraka, sądy i komisariaty nadal były wypełnione namaszczonymi przez niego urzędnikami, a procesy jego siepaczy i najbardziej skorumpowanych oficjeli toczyły się w ślimaczym tempie. W marcu krajem zaczęły znowu wstrząsać protesty. Tym razem jednak armia używała siły bez wahania; często padały ofiary śmiertelne, a rannych liczono niekiedy w setkach. Do Egipcjan coraz wyraźniej docierało, że chociaż pozbyli się Mubaraka, reszta znienawidzonego reżimu trzyma się mocno. W przeciwieństwie do niewydajnej, scentralizowanej i przeżartej korupcją gospodarki.

Rewolucyjny chaos przyczynił się do ekonomicznej zapaści. W ciągu roku rezerwy walutowe spotniały o prawie połowę, a liczba turystów o jedną trzecią. Hotelarze, restauratorzy i przewoźnicy zwijali interesy lub drastycznie redukowali liczbę pracowników, co pogłębiało i tak wysokie już bezrobocie, zwłaszcza wśród młodych. Podskoczyła także inflacja, a wkrótce i ceny żywności. Dziś około 40 proc. społeczeństwa musi przeżyć za mniej dwa dolary dziennie.

Gdyby tego było mało, na ulice miast wylały się plagi, które wcześniej dosyć skutecznie zwalczały wszechobecne służby bezpieczeństwa. Zdecydowanie wzrosła liczba drobnych kradzieży i włamań, ale też pobić i gwałtów. Część aktywniejszych przestępców stanowią bandyci, których policja wypuściła z więzień, by zakłócić pierwsze fale protestów. Z czasem Egipcjanie zaczęli wymierzać sprawiedliwość na własną rękę. W jednym z miasteczek w Delcie Nilu grupa cywilów zabiła znanego gwałciciela, po czym wystawiła jego poćwiartowane zwłoki na widok publiczny - ku przestrodze innych rzezimieszków. Do podobnych scen doszło jeszcze co najmniej w dwóch innych miejscach. Brak porozumienia

W listopadzie, po miesiącach demonstracji i kłótni z wojskowymi, Egipcjanie ruszyli do urn. Wybory parlamentarne były tak dużym przedsięwzięciem, że rozplanowano je na kilka tygodni. W styczniu świat poznał ich wyniki. I trochę się zaniepokoił.

Najwięcej głosów zdobyła, zgodnie z przewidywaniami, założona przez Bractwo Muzułmańskie Partia Wolności i Sprawiedliwości. Zaskakiwało za to drugie miejsce - zajęła je salaficka partia Al-Nour, skrajni konserwatyści, którzy najchętniej wprowadziliby szariat w całym Egipcie, zerwali jakiekolwiek stosunki z Izraelem, a kobiety zamknęli w domach. Chociaż islamiści nie sformowali koalicji, religijne ugrupowania stały się dominującą siłą w parlamencie. Partiom świeckim - skonfliktowanym ze sobą i podzielonym na liberałów, demokratów, socjalistów, nasserystów, komunistów, rewolucjonistów i inne twory - poszło znacznie gorzej. Zdobyły co najwyżej po kilka procent głosów.

Następne półrocze upłynęło pod znakiem kolejnych protestów i negocjacji między SCAF a parlamentem. Jedno było pewne: wojsko nie odda władzy, dopóki nie poczuje, że dobrze zabezpieczyło swoje interesy. A te są rozległe - do 40 proc. egipskiej gospodarki może znajdować się w rękach mundurowych. Bractwo Muzułmańskie podchodziło więc do rozmów z Najwyższą Radą bardzo ostrożnie, często ustępowało i trzymało się z dala od antyarmijnych protestów. Część obserwatorów widziała w tym sprytny pragmatyzm, ale wielu Egipcjan zarzucało politykom, że godzą się zgniłe kompromisy. Partie kłóciły się również między sobą, a SCAF wykorzystywała każdą ich słabość.

Mimo wcześniejszych deklaracji, w maju wojskowi wystawili do wyborów prezydenckich swojego kandydata - emerytowanego generała i premiera z czasów Mubaraka, Ahmeda Szafika. W pierwszej turze zajął drugie miejsce, tuż za Mohamedem Mursim z Bractwa. Prawdziwą ofensywę SCAF przeprowadziła jednak dopiero w ostatnich tygodniach. 13 czerwca armia przywróciła sobie prawo do zatrzymywania cywilów i stawiania ich przed militarnymi trybunałami. Dzień później Sąd Najwyższy (złożony z ludzi dawnego systemu i sojuszników wojska) orzekł, że listopadowe wybory przeprowadzono niezgodnie z konstytucją. Zarządził tym samym rozwiązanie parlamentu, co momentalnie poparła armia.

17 czerwca SCAF serią dekretów przyznała sobie władzę ustawodawczą i kontrolę nad budżetem państwa, ograniczyła uprawnienia prezydenta i zapewniła decydujący głos przy pisaniu nowej konstytucji. Wojskowi zapewnili, że jest to rozwiązanie konieczne, ale jedynie przejściowe. Na ulicach i w mediach używano jednak innego określenia: zamach stanu.

Kiedy wstępne wyniki wyborów wskazały, że prezydentem zostanie Mursi, wielu Egipcjan wstrzymało oddech. Obawa o to, że wojsko sfałszuje lub unieważni ostateczne rezultaty była powszechna, zwłaszcza gdy opóźniono ich ogłoszenie. Przeciwnicy armii zapowiadali już wściekłe, wielotysięczne manifestacje. Na szczęście, w weekend temperatura opadła. W nadzielę komisja wyborcza potwierdziła, że zwycięzcą został Mohamed Mursi.

Wygrać ze strachem

Chociaż Mursi jest pierwszą demokratycznie wybraną głową państwa w historii Egiptu, jego tryumf ma słodko-gorzki smak. Jak podkreślają bardziej złośliwi komentatorzy, nowy lider nie ma więcej władzy niż królowa Anglii. W teorii nadal ma prawo mianować i rozwiązywać rząd, lecz w praktyce niemal każdą jego decyzję będzie mogła zawetować Rada Wojskowa. Nawet deklarację wojny.

Pesymiści twierdzą, że rozwiązanie parlamentu i "wykastrowanie" urzędu prezydenta ostatecznie potwierdza śmierć egipskiej rewolucji. Optymiści wierzą, że nie wszystko jeszcze stracone. Nawet jeśli Mursi nie posiada zbyt wielu uprawnień, jego głos może dotrzeć do każdego egipskiego domu. We wtorek sąd administracyjny w Kairze ugiął się pod społeczną presją i przyznał, że SCAF przywrócił sobie prawo do sądzenia cywili przed wojskowymi trybunałami nielegalnie. Ma również ponownie rozważyć kwestię unieważnienia wyborów parlamentarnych.

To niewielkie zwycięstwo, ale pokazuje, że Egipcjanie ciągle mogą jeszcze wpłynąć na sytuację w swoim kraju. Jeśli Mursi nakłoni skłócone partie do zgody, razem będą mieli lepszą pozycję w przyszłych negocjacjach z wojskiem. Aby jednak to osiągnąć, musi udowodnić, że - wbrew przestrogom armii - islamiści u władzy nie zamienią Egiptu w drugi Iran.

Michał Staniul dla Wirtualnej Polski

Polecamy również blog autora: Blizny Świata

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)