Mówią szybko albo zakrywają usta szpitalną maseczką. Tak komunikują się z Głuchymi kobietami położne i lekarz
Polskie szpitale są już w większości przystosowane do osób mających trudności z poruszaniem. Mają windy, podjazdy, odpowiednio szerokie drzwi. Schody zaczynają się w chwili gdy pacjentem jest osoba niesłysząca. Jak wygląda komunikacja niesłyszących kobiet z personelem porodówek?
31.03.2017 | aktual.: 08.06.2018 14:47
Justyna urodziła dwoje dzieci. W 2013 roku synka, a dwa lata później córkę. Kamila w 2016 została mamą chłopca. Obie nie słyszą, więc kiedy na porodówce lekarze i położne mają zasłonięte twarze maseczkami, są całkowicie odcięte od informacji. – Nie było ani jednej migającej osoby w szpitalu – mówi Justyna. – Szpitale są światem dla osób słyszących i bardzo nad tym ubolewam, bo zwyczajnie jest mi przykro, że nie mam takich samych możliwości komunikacji z personelem jak pozostałe pacjentki.
Jak wynika z Raportu opublikowanego pod koniec marca 2017 roku przez Fundację Rodzić po Ludzku „Medykalizacja porodu w Polsce”, jedynie w 38 proc. szpitali pacjentki niesłyszące mogą liczyć na pomoc tłumacza języka migowego lub porozumieć się z personelem medycznym znającym język migowy.
Kamila w całym szpitalu spotkała tylko jedną migającą osobę. - W izbie przyjęć pracowała położna, która zna trochę język migowy - opowiada. - Jej syn chodził ze mną do tej samej klasy w szkole dla niesłyszących.
Justyna nie chodziła do szkoły rodzenia, choć bardzo chciała, ale wiedziała, że nie skorzysta w pełni z zajęć. Prowadzące poruszają się, odwracają głowę albo stają do części grupy na moment odwrócone plecami. - Kiedy się słyszy, to w żaden sposób nie przeszkadza to w komunikacji - dodaje. - Mnie to całkowicie wyklucza, bo nie mogę czytać z ruchu warg. Kamila zorganizowała sobie indywidualne lekcje w szkole rodzenia. Nie musiała nawet zatrudniać tłumacza języka migowego, bo położna mówiła bardzo wyraźnie. Mniej szczęścia miała do lekarzy. – Zmieniałam ich trzy raz – relacjonuje. – Pierwsza pani doktor była najgorsza. Kiedy mówiła, patrzyła w dół zamiast na mnie i ograniczała się do pisania nazwy leku i dawkowania. Nic ponad to. Do ostatniej lekarki chodziłam już z moim partnerem, jako tłumaczem.
Lekarz Justyny był aniołem, jak sama o nim mówi. Żeby poinformować ją, że będzie mieć cesarskie cięcie stanął przed nią, dłońmi na swoim brzuchu pokazał duży brzuch ciążowy, a przez jego środek zrobił ruch ręką pokazujący cięcie. – Po prostu mu się chciało włożyć trochę wysiłku i migał po swojemu – komentuje Justyna. – W szpitalu, w którym rodziłam w Gdyni, trafiłam na jednego wyjątkowo wrednego lekarza, któremu nawet nie chciało się mówić wolniej mimo moich próśb. Pomagała mi dziewczyna, z którą leżałam na sali. Słuchała a potem powtarzała mi wszystko jeszcze raz tylko powoli.
Kobiety dzielące salę z Kamilą nie były tak pomocne. - Inne pacjentki nie budziły mnie kiedy spałam a mały płakał, więc to było bardzo przykre – żali się Kamila. – Okropnym doświadczeniem był też dla mnie kontakt z niektórymi pielęgniarkami, które nie chciały pisać mi informacji na kartkach, a już prawdziwym koszmarem okazała się obecność położnej laktacyjnej, która zamiast mi pomóc kiedy miałam problem z karmieniem, odwracała się do mnie ostentacyjnie tyłem i przez pięć albo dziesięć minut rozmawiała z innymi pacjentkami. Musiała interweniować moja szwagierka, która powiedział położnej wprost, że fakt iż jestem głucha nie oznacza, że jestem głupia i wystarczy mówić wolniej abym zrozumiała. Ta rozmowa dużo zmieniła i potem było już lepiej.
Justyna, mama dwójki dzieci mówi, że gdyby decydowała się na trzecie, to rodziłaby w tym samym szpitalu co dotychczas. - Położne laktacyjne miałam super, cierpliwie pokazały mi jak powinnam trzymać dziecko, jak je karmić. Położna, która potem przychodziła do domu też się bardzo sprawdziła, ale na pewno byłoby łatwiej gdyby w każdym szpitalu była jedna migająca osoba. Po prostu czułabym się bezpieczniej.