Mówi, że miał 2000 kobiet i 28 dzieci. Zapomniana rozmowa z Jerzym Kalibabką
Rozsławił go serial "Tulipan”, który opowiadał o jego miłosnych podbojach. Jego nazwisko to synonim uwodziciela. Mówił, że miał co najmniej 2000 kobiet i 28 dzieci. Zmarł 13 marca, jakiś czas przed śmiercią zdążył opowiedzieć o przeszłości, i o tym, co chciał jeszcze w życiu zrobić. Publikujemy jeden z ostatnich wywiadów z Jerzym Kalibabką.
Jego ojciec był rybakiem, miał kuter i niewielką przystań w Dziwnowie. Młody Kalibabka pomagał ojcu w połowach. Po jego śmierci, to on utrzymywał rodzinę.
– Pływałem na tym kutrze, łowiłem ryby. Jednak cały czas miałem wrażenie, że to nie dla mnie, że się w tym duszę. Monotonia, codziennie to samo. Nie chciałem tak żyć! – wspominał w rozmowie z Reporterem.
Sto dziewic
Po dniu pracy na morzu, wyruszał na łowy na lądzie. W Dziwnowie był stary samolot, gdzie młody Kalibabka zorganizował sobie klub: – W Dziwnowie stał taki wrak samolotu, tam mieliśmy swój klub – wspominał – Chyba ze sto dziewic tam zaliczyłem. Robiliśmy sobie fotografie, takie co to do rodzinnego albumu się nie nadają. Niektóre dziewczyny, to prawie biustu nie miały. W tym wraku chciałem potem urządzić kawiarnię. Ale gdy mnie już było na to stać, to wrak zniknął.– wspominał 57-letni wówczas Kalibabka..
W końcu zatopił kuter i ruszył na podbój Polski. Wtedy z kolegą założyli duet podrywaczy, Jurek i Marek: – Powiedzieliśmy sobie wtedy, że do trzydziestki będziemy się bawić, szaleć, podrywać kobiety a potem się ustatkujemy – wspominał "Tulipan”.
Jeździli po Polsce i uwodzili kobiety. Zwykle były to dziewczyny z bogatych domów. Traciły niewinność i pieniądze.
– Latem działaliśmy nad morzem, jesienią i wiosną w miastach, a zimą w górach. Przyjeżdżaliśmy do jakiejś miejscowości i mieliśmy 24 godziny, aby każdy z nas poznał po trzy ładne i bogate dziewczyny, uwiódł je i wzbogacił się. – opowiadał Jerzy Kalibabka – Zdarzyło mi się kilka "strzałów” po milion i więcej złotych. A wtedy willa kosztowała jakieś 200 tysięcy złotych. Ale, ja im tych pieniędzy czy biżuterii nie zabierałem, same mi chętnie dawały – dodał – Ja niekiedy brałem od jednej, aby dać drugiej, biedniejszej. Ale Robin Hood, to ja nie byłem – śmiał się.
Duet z Markiem jednak rozpadł się: – On był za bardzo kochliwy do tego fachu i ciągle chciał się żenić. Kiedyś mu udowodniłem, że jego wybranka, z którą chciał sobie życie układać, nie jest go warta. Po prostu przespałem się z nią, tak, aby on o tym wiedział. Tak się skończyła nasza współpraca i przyjaźń – mówi nieco strapiony – Potem działałem już sam i dobrze mi szło. Każda kobieta jest do zdobycia, trzeba tylko wiedzieć, jakiej amunicji użyć. Nie strzela się do zająca z armaty. Bywały też porażki, ale o nich lepiej nie mówić – dodał.
Mistrz ucieczek
Bez problemów uwodził naiwne dziewczyny oraz dojrzałe kobiety. W Kudowie Zdroju zbałamucił nastolatkę. Przespał się także z jej matką i babcią.
Milicja dostawała kolejne zgłoszenia z Polski od uwiedzionych i pozbawionych majątku kobiet. Ścigano go listami gończymi i czasami łapano, ale na krótko.
Jak mówił, uciekł milicji co najmniej 27 razy.
O swoich ucieczkach mógł mówić godzinami. Miał talent nie tylko do uwodzenia. Był wysportowany, trenował boks, doskonale pływał. Miał za sobą epizod z Legią Cudzoziemską. Z takim przygotowaniem był trudnym przeciwnikiem dla milicjantów. Zwodził ich jak chciał, wiele razy uciekł już po zatrzymaniu. I były to ucieczki bardziej brawurowe niż te pokazane w serialu "Tulipan": – Oni nie mogli publicznie pokazać, jak było naprawdę, bo by się ośmieszyli. Wiele razy do mnie strzelali z ostrej amunicji. Raz ktoś wywalił do mnie cały magazynek. Dlaczego? Przecież nikogo nie zabiłem. Chciałbym dziś spotkać tych ludzi, którzy wydawali rozkazy, aby do mnie strzelać – nie krył goryczy.
Kalibabka wspominał też swoją ucieczkę i ukrywanie się w górach, czego o mało nie przypłacił życiem. Nie tylko z powodu spotkania z niedźwiedziem nad górskim strumieniem: – Byłem wycieńczony, nie miałem co jeść. Ścigali mnie na ziemi i z powietrza helikopterami. To trwało wiele dni, a i tak wyrwałem się z obławy.
Opowiada też o przepływaniu Dunajca zimą, ucieczce w kajdankach, które zdjął dopiero po paru dniach.: – Chciałbym, aby powstał film o moich ucieczkach. Byłby ciekawszy niż serial "Tulipan” – mówił w 2016 r.
Na razie umawiamy się, że do jego ucieczek wrócimy jeszcze na łamach Reportera.
Życie lepsze niż film
Jak mówił, serial "Tulipan" tylko miejscami przypomina jego prawdziwe dokonania: – Złagodzili to wszystko. Bali się, że będzie za bardzo drastyczny i zbyt niekorzystny dla milicji – odnosi się do filmowej fabuły – A ten aktor, który mnie grał, to jakiś "maślak", facet bez jaj. Ja taki rozlazły nie jestem. I nigdy nie miałem tak drętwych i prostackich tekstów, jak te filmowe dialogi.
Kalibabka był w tym filmie konsultantem przez kilka odcinków: – Dwa miliony mieli mi dać za te konsultacje, a ja akurat tyle miałem grzywny zasądzone. Mówię sobie, nigdy sam tego nie spłacę. Przyjeżdżali do mnie do więzienia w Barczewie i zabierali na plan. Wcześniej klawisze prasowali mi ubrania, żebym dobrze wyglądał. W pewnym momencie to, co oni kręcili, przestało mi odpowiadać. I się rozstaliśmy, nie chciałem brać w tym udziału. Wtedy, za karę, Barciś wbił mi w filmie gwóźdź w stopę. Choć nigdy takiego zdarzenia nie było i ja nie dałabym się tak złapać.
Jednak zanim powstał film był proces. Przed sądem zeznawało około 200 dziewczyn. Jerzy Kalibabka przyznawał się do większości zarzucanych mu czynów. Z wyjątkiem gwałtów. Zawsze mówił, że kobiety oddawały mu się z własnej woli.
Skazano go w 1984 roku, celowo w Dzień Kobiet. Wyrok brzmiał: 15 lat pozbawienia wolności. Wartość skradzionych przedmiotów oszacowano na 15 milionów złotych.
Złoto w słoikach
W więzieniu dostawał setki listów miłosnych od kobiet. Jednak niechętnie mówi o tym okresie życia: – Potrafiłem jakoś odnaleźć się w tych warunkach. Spędziłem za kratami 9 lat. Miałem pieniądze, to jakoś sobie radziłem. Czasami myślałem, że co z tego, że tu jem czarny chleb i kapuśniak. Ale tego co przeżyłem, nikt mi nie odbierze.
W zakładzie karnym w Barczewie, gdzie przez pewien czas siedział, los zetknął go z wieloma opozycjonistami, obecnie znanymi politykami. Tam też poznał Grzegorza Piotrowskiego, zbójcę księdza Jerzego Popiełuszki. Rozmawiał z sędziwym Erichem Kochem. Ale nie chce zdradzić, czy nazistowski zbrodniarz wyjawił mu, gdzie ukrył Bursztynową Komnatę.
Pod koniec 1993 roku został zwolniony z odbywania reszty kary więzienia.
– Jak wyszedłem, to postanowiłem odkopać trochę złota. Ale mnie śledzili cały czas. To z Dziwnowa do Kamienia Pomorskiego wyruszyłem motorówką, potem taksówką do Szczecina i tam dopiero ich zgubiłem.
W 1994 roku otworzył pub "Czarny Tulipan” w Międzywodziu. Miał to być ekskluzywny lokal z kabaretem i dyskoteką, z tańcem erotycznym. Personel już był. Kilkanaście młodych kobiet w kusych strojach, kręciło się wokół szefa. Lokal nie wypalił. Kalibabka robił głównie gratisowe imprezy dla przyjaciół.
– To mój kaprys i prezent dla dziewczyny, Angeliki, nie zmierzam na nim zarabiać – mówił mi wówczas.
Wtedy jeszcze miał w różnych miejscach zakopane w słoikach złoto i inne kosztowności. Nie musiał zbytnio martwić się z czego będzie żył. A i osobisty urok robił swoje i zapewniał hojność pań. Wtedy miał nawet plany polityczne, wspominał mi o kandydowaniu na fotel prezydenta Polski. Gdy go odwiedziłem w Międzywodziu, wybierał się na spotkanie ze słynną Ciccioliną. Wiódł bardzo beztroskie życie.
Wkrótce jednak na nowo zainteresował się nim wymiar sprawiedliwości: – To była celowa robota mojej ówczesnej dziewczyny, która chciała przejąć mój majątek. Postawili mi ze 30 zarzutów, od oszustwa do usiłowania zabójstwa jej matki, która sama sobie w wannie podcięła żyły. Uciekłem. Ścigali mnie listem gończym przez 5 lat, a ja w tym czasie występowałem na masowych imprezach, robiłem pokazy mody na całym Wybrzeżu. – wspomina rozbawieniem – Mieszkałem wtedy w Gorzowie Wielkopolskim z trzema kobietami.
Normalne życie
Ostatnio, po wypadku w lipcu ubiegłego roku, stracił kilka zębów. Były i inne poważniejsze obrażenia, kilka miesięcy spędził w szpitalu w Szczecinie. Odwiedzała go tam żona Karina i młodziutka dziewczyna w ciąży. Lekarze się dziwili, o co chodzi.
Podobnie, jak wiele lat wcześniej, gdy przychodził na porodówkę w Gorzowie Wielkopolskim, codziennie do innej kobiety: – Pan był już u żony.
– Tak, byłem u pierwszej, idę do drugiej, jutro będę u trzeciej. – odpowiadał niezrażony zaskoczonemu lekarzowi.
W tym czasie rodziły trzy jego partnerki.
Potem wszystkie trzy – jak sam mówi – zamienił na Karinę, nastoletnią modelkę, którą poznał podczas organizowanych przez siebie pokazów mody. Dorzucił jeszcze byłym partnerkom hurtownię chemiczną w Gorzowie Wlkp. i kolekcję ciuchów z pokazów mody.
Karina zauroczyła go od pierwszego spotkania.
– Będziesz mi rodzić dzieci – podszedłem do niej i powiedziałem.
– Mam inne plany na życie proszę pana – odpowiedziała zdecydowanie Karina.
Dziś mają pięcioro dzieci: Modę (15 lat), Jurka (14 lat), Jacka (13 lat), Grację (12 lat) i Karinę (3 lata). Dzieci, to duma Jerzego Kalibabki.
Gdy rozmawialiśmy w hotelowej restauracji – nieopodal jego domu – za oknem widać biegnącą gromadkę: – To moje dzieciaki, co wieczór biegają – mówi z dumą. Dzieci są uzdolnione sportowo, ale i artystycznie. Wygrywają biegi i konkursy muzyczne, taneczne: – Moje dzieci jednak nie zawsze są traktowane sprawiedliwie – mówi z wyraźną goryczą – Być może ze względu nam mnie. A i ja nie mam tu lekkiego życia. Chciałem otworzyć sklep w budynku, który kupiłem od gminy, to mi władze nie pozwoliły. Wiadomo, że jak jeden, czy drugi radny ma w pobliżu swój sklep, to mu konkurencja nie jest na rękę. Przed wyborami tylko każdy jest miły. I jak tu uczciwie rodzinę utrzymać? – pytał retorycznie.
Przez chwilę rozmawiamy o prozie życia w małym miasteczku. Gdzie Kalibabka jest wszystkim znany, a i dla turystów stanowi atrakcję: – Gdy miałem lokal w Międzywodziu, to taksówkarze wozili tam kuracjuszki, które chciały mnie zobaczyć – śmiał się.
Pewnie i dla Dziwnowa mógłby przynosić wymierne korzyści, ale nikt na to chyba tu nie wpadł. Nawet jego rodzinny zespół – Kalibabki – w którym covery rockowe gra jego żona Karina (32 lata) oraz czwórka dzieci – nie był zapraszany na występy w rodzinnym miasteczku: – Jeździmy po całej okolicy grać, a tu nas nie chcą.
Kiedyś zespół występował w Rewalu: – Oni mieli koncert, a ja postanowiłem sprawdzić, czy nadal działam na kobiety. No taką mam naturę. To jakby mój zawód. Najbardziej boję się dnia, kiedy mój urok przestanie działać na kobiety. Chciałem sprawdzić, czy ten dzień już nadszedł. Trafiła się piękna osiemnastolatka. Kilka miesięcy potem, patrzę, a ona siedzi pod naszym domem w ciąży. To ona mnie odwiedzała w szpitalu w Szczecinie, gdy miałem wypadek.
Wracamy do potomków Jerzego Kalibabki: – Dzieci mam 28, zaległych alimentów coś z 1,5 miliona złotych. Jak mogę, tak płacę. Z wieloma dziećmi mam dobry kontakt, innych nawet nie widziałem. Niekoniecznie z mojej winy. Jeden z moich synów jest księdzem, tłumaczyłem, że za przystojny jest na księdza, ale nie poskutkowało.
W czasie naszej rozmowy większość osób na sali przygląda się Jerzemu Kalibabce z ciekawością, a i on strzela oczami za co ładniejszymi paniami: – Co ja zrobię, że lubię młode, ładne kobiety – śmiał się szelmowsko.
Nagle jednak poważnieje: – Całe moje życie, od czasu gdy opuściłem rodzinny dom było jedną, wielką przygodą miłosną. Chciałem sprawdzić, czy da się żyć normalnie, mieć żonę, rodzinę, pracować. Ale chyba się nie da – mówił z żalem, tak jak przed laty, gdy zatopił kuter i ruszył w Polskę.
Autor: Janusz Szostak, Magazyn Reporter, 2016