Mordercza fala zabrała im wszystko
Od tragicznego w skutkach tsunami, które szczególnie mocno dotknęło wybrzeża krajów Azji Południowo-Wschodniej, minęło pięć lat. Wiele osób myślało, że już nic nie będzie tak jak dawniej. Mylili się - dziś w wielu miejscach po tragedii nie pozostało żadnego śladu.
- Ciężko uwierzyć, że minęło już pięć lat. Czas leci szybko - mówi Pamuke Aczariyaczai, prezes Kata Group Resorts z Puketu w Tajlandii.
Jego trzy hotele - Kata Beach Resort, Karon Beach Resort i Phuket Orchid Resorts zostały zniszczone przez tsunami 26 grudnia 2004 roku. Najbardziej ucierpiał Karon Beach Resort, który w ciągu sześciu miesięcy został całkowicie odbudowany. Najwięcej szczęścia miał Kata Beach Resort, gdyż mała wyspa Poo osłabiła siłę uderzenia morderczych fal. Woda ledwo musnęła hotel dając turystom i obsłudze czas na ucieczkę.
- Ryby pływały w basenach, gdy fale się wycofały - wspomina Pamuke.
- Tego dnia byłem w domu w Pukecie. Zauważyłem, że żyrandol w mojej sypialni się kołysał. Jeden z moich pracowników zadzwonił i powiedział, że była powódź. Spojrzałem w niebo, ale pogoda była słoneczna tego dnia - dodaje.
-Tsunami? Wszyscy już o tym zapomnieli - mówi Obrom Larpmark, właścicielka Grace Resort na plaży Kamala. Mówi, że Kamala dzisiaj wygląda tak samo jak przed tsunami, choć buduje się więcej hoteli.
Hotel należący do Larpmark został uszkodzony przez fale. Parter jej 12-pokojowego, pięcioletniego hotelu był całkowicie zalany. Szczęśliwie dwupiętrowy budynek został zbudowany na silnych fundamentach, więc tsunami zniszczyło jedynie łóżka, meble i wewnętrzne dekoracje. Nikt z gości nie ucierpiał, gdyż wszyscy uciekli na wyższe piętra.
Larpmark wraca pamięcią do wydarzeń z 26 grudnia 2004 roku:
- Czułam się kompletnie wybita z rytmu, załamana i bezradna. Nie chciałam wychodzić z domu. Nie chciałam oglądać zewnętrznego świata.
- W Pukecie praktycznie nie ma śladu po tragedii sprzed pięciu lat. Na głównych plażach pojawiły się znaki ostrzegające przed tsunami i strzałki wskazujące drogę ewakuacji, prowadzącą na wzgórza lub do jednej z licznych, buddyjskich świątyń.
- Początkowo myśleliśmy, że już nigdy nic nie będzie tak jak dawniej. Ta tragedia była zbyt okropna - wspomina Czutima Songkrak, właścicielka sklepu z pamiątkami na Patong, najsłynniejszej plaży w Pukecie.
- Kto chciałby przyjechać do miejsca, gdzie mordercze fale zabiły tylu ludzi? Jest tyle innych, pięknych miejsc, więc dlaczego mieliby przyjechać właśnie tutaj?
Obawy Czutimy i innych osób żyjących z turystyki okazały się bezpodstawne. Po kilku gorszych miesiącach, gdy nadszedł kolejny sezon turystyczny trwający od listopada 2005 do kwietnia 2006 roku, zyski były prawie takie jak dawniej.
- Regularni klienci powrócili już w kilka miesięcy po tsunami i jesteśmy im bardzo wdzięczni za ich wyrozumiałość - mówi Songkrak, podkreślając że liczba turystów jest nawet większa niż wcześniej. Choć gości z krajów azjatyckich, zwłaszcza Japończyków, jest o wiele mniej. Wśród jej klientów przed tsunami najwięcej było Niemców, Szwedów i Skandynawów. Dziś goście ze Szwecji, kraju, który w 2004 roku stracił tu najwięcej obywateli są głównym źródłem dochodu mieszkańców Puketu. - Mówią mi, że tsunami to naturalna katastrofa. To nie jest coś zwyczajnego, nikt nie może tego kontrolować. I wierzą, że coś takiego nie wydarzy się ponownie - podsumowuje Songkrak.
Podobnego zdania jest Adrian Kownacki, stały bywalec Puketu z Poznania. - Przed 2004 rokiem nikt nie słyszał o podobnym wydarzeniu nigdzie na świecie. Dlaczego więc miałbym się obawiać, że tsunami uderzy ponownie? Poza tym omijanie Puketu byłoby podwójnym ciosem w mieszkających tu ludzi. Nie możemy im tego zrobić - mówi.
Tsunami w 2004 roku uderzyło w sześć prowincji na wybrzeżu Morza Andamańskiego zabijając 5 395 osób i raniąc 8 457. 2 940 osób nigdy nie odnaleziono, a 388 nigdy nie zidentyfikowano.
Tsunami zostało wywołane przez wielkie trzęsienie ziemi - 9.3 w skali Richtera - z epicentrum na zachód od indonezyjskiej wyspy Sumatra. Zabiło prawie 230 000 osób w 11 krajach.
Marek Lenarcik Puket, Tajlandia