Modny jest luksusowy detox
Luksusowy detox jest coraz popularniejszy. W Małopolsce kuracja kosztuje do 10 tys. złotych.
Przychodzą do nas ludzie, którzy ostatnie lata spędzili na obłędnej pogoni za biznesowym czy zawodowym sukcesem. Osiągnęli go, ale teraz orientują się, że rozwalili alkoholem życie własne i rodzinne. Szukają pomocy, ale też pełnej dyskrecji i leczenia w komfortowych warunkach - tłumaczy jeden z właścicieli prywatnych, niewielkich ośrodków odwykowych, jakie pojawiają się w Polsce coraz liczniej. Za spełnienie takich wymagań trzeba jednak słono płacić.
W Małopolsce 400, a nawet ponad 500 zł za dobę pobytu i terapii, albo 9-10 tysięcy złotych za miesięczną kurację. A taki turnus to absolutne minimum, by choćby nawiązać walkę z nałogiem. Są pacjenci, dla których te pieniądze nie mają większego znaczenia. Do mnie zgłosił się kiedyś biznesmen, który chciał dać nawet 100 tys., bylebym tylko mu pomógł. Ale są też tacy, których kurację finansują rodziny. Składają się, biorą kredyty - opowiada właściciel innego ośrodka. Drogo? To proszę policzyć. Dwie butelki wódki dziennie, to już 1500 zł miesięcznie.
A przecież dochodzą jeszcze inne koszty życia z alkoholikiem w rodzinie. Dlatego wolą się zapożyczyć, ale mieć jakąś nadzieję na rozwiązanie problemu - tłumaczy. Tomasz B., terapeuta pracujący w jednym z takich ośrodków w Małopolsce mówi, że wakacje to dobry moment na kurację odwykową. Łatwo wtedy zniknąć z pracy pod wiarygodnym pretekstem urlopu. A do nas można przyjść w każdej chwili - podkreśla. Co oferują takie ośrodki? Przede wszystkim pełną dyskrecję.
Czasem na ich stronach internetowych można znaleźć tylko ogólne informacje o okolicy, w jakiej ośrodek jest położony. Dokładny adres dostaje się dopiero po telefonicznym kontakcie. Najczęściej ośrodki tego typu znajdują się w wielkomiejskich dzielnicach willowych, na skraju puszczy czy obok nadmorskich wydm. W ośrodkach można poddać się odtruciu organizmu (detox), a potem indywidualnej terapii realizowanej według - jak zachwalają często ośrodki - autorskich programów. Właścicielami takich przedsięwzięć bywają alkoholicy, którzy wyszli z nałogu i szczycą się wieloletnią abstynencją. Zatrudniam wykwalifikowanych terapeutów, ale to ja jestem dla nich guru - opowiada jeden z nich, który ma za sobą niemal 20 lat bez alkoholu.
Ośrodki proponują też m.in. jednoosobowe pokoje, internet, rozległy ogród, sauny, czasem jacuzzi czy możliwość jazdy konnej. Byłem w takich ośrodkach w Kaliforni i nie widzę różnicy między tamtymi a naszym - utrzymuje jeden z właścicieli. Jagoda Fudala z Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (PARPA) dostrzega jednak na tym obrazie poważną rysę. Zgodnie z przepisami leczeniem uzależnień mogą zajmować się tylko ośrodki, które zdobyły status zakładów opieki zdrowotnej: publicznych lub niepublicznych. Jest ich w całym kraju około 700. Ale uzyskanie takiego statusu kosztuje sporo pieniędzy, zabiegów, trzeba się również poddać nadzorowi medycznemu, przestrzegać wymogów dotyczących prowadzenia dokumentacji medycznej.
Wiele nowo powstających ośrodków działa więc na zasadzie wpisu do rejestru działalności gospodarczej. PARPA nie wie jaki jest zasięg tego zjawiska. Sądząc jednak po internetowych anonsach - bardzo duży. Jest rynek, to jest podaż - tłumaczy krótko motywy założenia tego interesu kolejny z właścicieli. Alkoholizm i inne uzależnienia można leczyć "bezpłatnie", czyli w ramach ubezpieczenia. NFZ płaci placówkom 6 tys. zł za 8-tygodniową, najintensywniejszą terapię. Tak, można leczyć się u nas bezpłatnie. Ale na miejsce trzeba czekać 6-8 miesięcy - usłyszeliśmy w jednym z podwarszawskich ośrodków. Prywatnie przyjęcia są od ręki. Najtańsze miejsce w pokoju trzyosobowym kosztuje 6 tys. zł za miesiąc. Jedynka z łazienką kosztuje 9,5 tys. zł. W Małopolsce na miejsce w ośrodkach, które korzystają z refundacji kosztów leczenia trzeba czekać, według danych NFZ, aż 570 dni.
Marek Bartosik