Mit nomadów
Świetny teatr anatomiczno‑podróżny Olgi Tokarczuk
15.10.2007 | aktual.: 15.10.2007 12:14
Najlepsza w czytaniu jest nieprzewidywalność. To żadna frajda wiedzieć, co będzie dalej. Albo mieć do czynienia z książkami, które ani ziębią, ani grzeją. Po to się czyta, żeby dotykało. Nawet drażniło, nie szkodzi. I właśnie taka jest najnowsza powieść Olgi Tokarczuk: zaskakująca i anarchizująca, najlepsza obok „Domu dziennego, domu nocnego” z lat 90. Poprzednia, pisana na zamówienie „Anna In w grobowcach świata”, była jedynie ćwiczeniem stylistycznym, teraz dostajemy pełne i bogate danie. Składa się ono z wielu odrębnych historii o nomadach, wędrowcach zwanych tu biegunami. Nie tylko o podróżnikach, ale też o XVII‑wiecznych anatomach, którzy podróżowali w głąb ludzkiego ciała. Historie są plastyczne i wciągające, i tylko często niespodziewanie się urywają. Co się stało z zaginioną żoną i dzieckiem niejakiego Kunickiego? – zastanawiałam się zniecierpliwiona. Ale to był dopiero początek, w miarę lektury ten luźny zbiór zaczyna układać się w jakiś wzór, konstelację. Co za radość, kiedy udaje się go wreszcie
dostrzec.
Jeśli w pięknym miejscu natychmiast wysyłacie esemesa do kogoś bliskiego albo chcecie je komuś pokazać – to nie należycie do nomadów, do gatunku ludzi wolnych, których opisuje Tokarczuk. Nie chodzi tylko o backpackerów i mieszkańców hosteli. Wśród jej bohaterów są też stateczne kobiety, które nagle znikają. Jak żona Kunickiego w czasie wakacji czy Annuszka, która zaczyna żyć w moskiewskim metrze. To właśnie czytając jej historię, nagle zaczynamy widzieć sens tych urwanych opowieści.
Annuszka spotyka kloszardkę, która na mrozie miota przekleństwa. Mówi o świecie, z którego wygnano Boga i w którym instytucje przykuwają człowieka do jednego miejsca obowiązkami i dokumentami. Przemieszczający się nomadzi, tacy jak Żydzi i Cyganie, są znienawidzeni. Jedyne wyjście, by zachować wolność, to rozpocząć wędrówkę: „Kto się zatrzyma – skamienieje, kto przystanie, zostanie przyszpilony jak owad”. W tym momencie powieść Tokarczuk okazuje się niespodziewanie współczesnym traktatem gnostyckim mówiącym o świecie pogrążonym w złu, któremu próbują umknąć nomadzi. Czego szukają? Na pewno opowieści. Mają też nadzieję: „być może urodzimy się ponownie, i tym razem będzie to właściwy czas i miejsce”. Tokarczuk buduje też współczesny mit nomadów. Ich patronem okazuje się mało znany bóg grecki Kairos, bóg przypadku i okazji, działający na przecięciu czasu boskiego i ludzkiego, przemierzający świat. Może to on dotyka tych, którzy chwytają okazję i nagle ruszają w drogę.
Obok wędrowców pojawiają się u Tokarczuk dawni anatomowie preparujący członki i tworzący z ciała mapy. Te dobrze udokumentowane historie holenderskich mistrzów i ich kolekcji tworzą wręcz osobną powieść w powieści. Współczesnych nomadów łączy z nimi pragnienie nieśmiertelności i poznania. Nie wszystkie historie jednakowo przekonują, ale całość działa pobudzająco. Towarzyszyła mi w podróży. W kolejce na lotnisku turyści narzekali, że ta cała Grecja to po prostu „kupa kamieni” i nic więcej. A może warto, jak mówi profesor w powieści, oprowadzając po starożytnościach, traktować przeszłość, jakby nadal istniała, a została jedynie przesunięta w inny wymiar? Oczywiście, że warto tak patrzeć. I warto zaglądać do powieści Tokarczuk jak do teatru anatomiczno‑podróżnego. Wielokrotnie.
Justyna Sobolewska
* Olga Tokarczuk „Bieguni”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, s. 465, 33,50 zł
Władimir Sorokin opowiada po raz trzeci tę samą historię
Podgrzewane kotlety czasem bywają smaczne. Władimir Sorokin postanowił więc poddać termicznej obróbce swój „Lód” i po raz trzeci opisać losy przybyszów z innego świata. Jednak zgodnie z prawami fizyki po odgrzaniu „Lodu” zostało jedynie bezwstydne lanie wody.
„23 000” zaczyna się od literackiego trzęsienia ziemi – Bracia Światłości porywają małego chłopca (figura iście mesjańska) i uciekają przed ścigającymi ich policjantami oraz Azjatami, którzy próbują zabić ich przy użyciu... maszyn budowlanych. Będą tu pościgi, płonące samochody, śmigające kule itp. Ale szybko okaże się, że to jedynie złe sny Braci, a właściwa akcja traktować będzie o dwójce bohaterów, którzy przeżyli lodową próbę (uderzenie lodowym młotem), okazując się „pustymi skorupami”, nie zaś kolejnymi członkami Bractwa. Dla nieznających poprzednich powieści Sorokina zrozumienie fabularnego zarysu „23 000” to prawdziwa mission impossible. Powieść rosyjskiego pisarza broni się bowiem jedynie jako część trylogii. Choć Sorokin bawi się świetnie, opisując losy ludzi pokrzywdzonych przez Braci Światła, jego entuzjazm udziela się nam zaledwie czasami.
Jak w poprzednich powieściach, także tym razem pisarz kpi z totalitaryzmów, naiwnych ideologii mesjańskich oraz korporacjonizmu. W „23 000” Sorokin ironista spotyka się jednak z pisarzem poważnym i podejmuje się także filozofowania – sypie z rękawa kuchennymi aforyzmami i banałami z podręczników samorealizacji. Bo w jego nowej powieści wszystko pisane jest z przymrużeniem oka, ale też z osobliwym zadęciem. Całość ratuje literacka klasa Sorokina, sprawnego opowiadacza obdarzonego takim talentem, że potrafi nam sprzedać nawet ciepłe „Lody”.
Bartosz Staszczyszyn
* Władimir Sorokin **„23 000” , przeł. Agnieszka Lubomira Piotrowska, W.A.B., Warszawa 2007, s. 332, 34,90 zł
„Numer zerowy” to miłe i niepozbawione ambicji czytadełko
Nazwisko autorki na okładce książki zamiast Grych uparcie czytałam Giertych. I tak to jest z tą książką. Wygląda na zjadliwą i ironiczną opowieść o polskiej polityce i mediach, a jest przyjemną opowiastką o kobietach i mężczyznach. Akcja zaczyna się od ujawnienia skandalicznych zdjęć polityka partii narodowo-katolickiej Michała Bukowskiego. Początkowo poseł Bukowski nie przyznaje się do zarzucanych mu czynów. Żona staje w jego obronie, usprawiedliwia go i tłumaczy przed dziennikarzami. Wkrótce okazuje się jednak, że to początek złożonej gry, jaką Natalia prowadzi z mężem.
Gdyby nie to, że autorce – poli-tolożce i dziennikarce – udało się zawrzeć w książce kilka pomysłowych anegdotek świetnie ukazujących kabotyństwo pleniące się w życiu politycznym, wyszłaby z tego historyjka a` la Grochola. A tak dodatkową gwiazdkę przyznaję właśnie za kilka ambitniejszych nawiązań do naszej kochanej polityki, a szczególnie za tytuł tygodnika opinii zakładanego przez bohaterów książki: „Lub Czasopismo”. Paulina Grych nie przewidziała tylko, że program o nazwie „Lub czasopisma” w niszowej telewizji już w realnym świecie poprowadzi Frytka.
Sylwia Czubkowska
* Paulina Grych **„Numer zerowy” , W.A.B., Warszawa 2007, s. 283, 29,90 zł