Mit "listy Wildsteina"
Instytut Pamięci Narodowej jest instytucją zajmującą się czymś, co jest kompletnie nieinstytucjonalne. Jest wielką głową, wypełnioną nazwiskami ubranymi w teczki. Gdy wielka głowa wypluwa same tylko nazwiska, nagie, lub gdy są one jej wydzierane, na zewnątrz wydostaje się pewna struktura, która może być filarem czegokolwiek. Najczęściej – interpretacji i plotki – czytam w artykule Aleksandry Burek w czasopiśmie „(op.cit.,)”.
10.03.2005 | aktual.: 10.03.2005 17:29
Lista nazwisk – nazwisk nas wszystkich (bo któż odróżni dwóch Janów Kowalskich, mając do dyspozycji zaledwie ich imię i nazwisko?), krąży wśród społeczeństwa, wywołując lawinę niedomówień i dyskusji. Lista przypomina nieco książkę telefoniczną, z tym zastrzeżeniem, że rola tej drugiej jest jasna i nie pozostawia miejsca na interpretację; przypomina spis mieszkańców królewskiego dworu (a na liście jest kilku Władysławów Jagiełłów)
– bez adnotacji, kto błazen, kto król. I jeszcze jedna niespodzianka. Są ludzie, których nazwiska nie widnieją na liście, choć widnieć powinny. Czy to rodzaj kary? Wykluczenia? Czy ich historia nie dotyczy? To tak, jakby chcieć wyczytać sens książki z samego tylko jej indeksu.
Bronisław Wildstein mówi, że naród ma prawo do pamięci: „Ja uważam, że najważniejsza jest ta pamięć. Ludzie mają prawo do wiedzy na swój temat” – powtarza w mediach. Jakby pamięci nie było, nim nie objawiła się nam w Internecie. Na ile fakt zapisany, informacja historyczna, detal, może być pamięcią? Na tyle, na ile ulokuje się go w jego kontekście. Tu kontekstem są zera (jedno zero funkcjonariusz, dwa zera pozostali – jak głoszą samozwańcze egzegezy) i teczki, spokojnie leżakujące w IPN-ie. Społeczna debata mówi o powtarzalnych nazwiskach, mówi o współpracownikach SB, agentach i o osobach inwigilowanych. Mówi, że spośród 240 tysięcy nazwisk (czy, jak twierdzą inni, 160 tysięcy) 10, może 20 proc. to jedynie kandydaci na agentów. Ale kontekst użytych nazwisk jest zasznurowany w teczkach.
Ujawnienie listy przez Bronisława Wildsteina pobudziło społeczną dyskusję. Odkurzyło nam pamięć PRL-u. Sprowokowało. Nie byliśmy tylko Solidarnością, ale też ubekami. Fakt ten wywołał mechanizm reakcji podobny do odzewu, który nie tak dawno przecież wywołała historia Jedwabnego. Nie jesteśmy jedynie wyzwolicielami, ofiarami, ale i katem.
Słowo „pamięć” brzmi pięknie, nawet kiedy jest jedynie figurą retoryczną. Bo tak, jak dokumenty przechowywane w IPN-ie są naszą historią, odwołują nas do tego, co – w większości przypadków – sami wiemy, tak wyciekła z IPN-u lista staje się rodzajem mitu, mitu „listy Wildsteina”. Jest on nie tylko interpretowany, ale również opowiadany na nowo. Na internetowym forum można się dowiedzieć, jak należy listę czytać i jak ją odszyfrowywać. Dwa dni po ujawnieniu listy media obiegła wiadomość, że list jest w istocie kilka. Każdy znający podstawy programowania stron internetowych mógł ściągnąć listę, dodać do niej jedne nazwiska, wyciąć inne i ponownie umieścić w Internecie. Listy zaczęły się mnożyć jak wersje opowieści o czarnej wołdze.
Mit w tym znaczeniu to zupełnie co innego niż zdrowy rozsądek. To bardziej wyobraźnia niż rzeczywistość. Bardziej plotka niż pamięć. Bo jeżeli odszukiwanie się na różnorakich listach może cokolwiek przypominać, to przypomina jedynie społeczną psychozę powszednią w ustroju, z którego większość z nas z przyjemnością uciekła. Psychozę listy: listy ubeków, listy Żydów, listy szpiegów burżuazyjnego Zachodu, listy w kolejce po mięso.
O mocy zestawienia, o sile listy świadczy dopisywanie i wymazywanie nazwisk, mnożenie falsyfikatów. Te falsyfikaty są nie do podważenia, nie tylko dlatego, że już „oryginał” umieszczony w Internecie nie miał instytucjonalnych znaków wodnych. Sfalsyfikowaną listę, tak samo jak oryginał, możemy weryfikować jedynie w oparciu o własne wyobrażenia. Jeżeli będziemy chcieli wśród ubeków dostrzec Malinowską spod trójki, to ją tam dostrzeżemy (jeżeli zaś Malinowskiej nie ma na liście – tym gorzej dla Malinowskiej). Mit przemawia tylko do tego, kto chce go słuchać, objawia prawdę swojego odbiorcy.
Więcej: (op.cit.,) – Szum czarnej wołgi