Mistrz infiltracji – czarnoskóry glina, który dostał się do Ku Klux Klanu
W 2003 roku znany amerykański komik Dave Chapelle wcielił się w fikcyjną postać członka Ku Klux Klanu o imieniu Clayton Bigsby. Żart polegał na tym, że tradycyjny strój organizacji uniemożliwiał innym dostrzeżenie, że mężczyzna jest czarnoskóry. 3 lata później na jaw wyszła historia Rona Stallwortha i fikcja okazała się rzeczywistością - pisze dla WP Tomasz Awłasewicz.
Ron Stallworth od prawie 40 lat nosi w portfelu czerwoną, laminowaną legitymację członkowską Ku Klux Klanu ze swoim nazwiskiem. „Jeśli zginę w wypadku samochodowym, to policjanci, którzy podejdą do mojego czarnego, rozszarpanego ciała znajdą właśnie tę kartę” - żartował niedawno podczas wywiadu telewizyjnego.
Ron Stallworth prawdopodobnie jest pierwszym czarnoskórym człowiekiem, który dostał taką legitymację od Klanu. Nie przeszkadzało mu, że jego „koledzy” używają najgorszych określeń odnosząc się do takich jak on. Jego przełożony w organizacji lubił opowiadać o „wyższości białej rasy”, co Stallwortha powinno boleć. Tymczasem czerpał z tego tylko satysfakcję. Przecież ten sam człowiek dał się nabrać i przyjął jego, czarnoskórego policjanta, do Ku Klux Klanu.
Rasistowski list motywacyjny
Ron Stallworth rozpoczął pracę jako stróż prawa w 1974 roku w amerykańskim Colorado Springs. Miał wówczas zaledwie 21 lat i był tam pierwszym czarnoskórym detektywem. W 1978 roku, przeglądając gazetę zauważył ogłoszenie zamieszczone przez Ku Klux Klan. Napisał list, w którym przedstawił się jako biały rasista. Jak na takowego przystało - opowiedział o tym, jak bardzo nie lubi czarnoskórych, Żydów, Meksykanów i Włochów. W liście podał specjalny numer telefonu używany przez jego wydział do tajnych operacji i całość podpisał własnym imieniem i nazwiskiem. Był przekonany, że prowokacja skończy się zaledwie na otrzymaniu ulotki, tymczasem na podany przez niego numer zadzwonił wkrótce przedstawiciel Klanu.
Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki chciał wiedzieć więcej na temat motywacji Stallwortha. Ten, po chwili zastanowienia, wyrecytował znów swoją „listę nienawiści”, po czym dodał, że ku jego rozpaczy siostra spotyka się z czarnoskórym – używając naturalnie bardziej dobitnego słowa. „Powiedziałem mu, że chcę położyć kres takim sytuacjom” - opowiada dziś w licznych wywiadach. Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki był zachwycony i zaproponował spotkanie, co ucieszyło i jednocześnie zmartwiło policjanta. Postanowił grać na zwłokę i wciągał przedstawiciela Klanu w kolejne rozmowy telefoniczne, podczas których próbował poruszać interesujące policję tematy.
Biały sobowtór
Członkowie lokalnego odłamu Ku Klux Klanu koniecznie chcieli poznać Stallwortha osobiście i naciskali coraz bardziej. W pewnym momencie padło pytanie: „jak wyglądasz?”. Nie mając innego wyboru nasz bohater opisał białego kolegę z wydziału antynarkotykowego. Zapadła decyzja – na osobiste spotkania miał chodzić jeden, a grę przez telefon prowadzić drugi. Warto jednakże wspomnieć, że prawdziwy Stallworth odegrał większą rolę w operacji. Przyczyną był fakt, iż jego biały kolega na osobiste spotkania Klanu chodził rzadko.
Jak przyznaje dziś Ron Stallworth ich głosy były zupełnie inne, a jednak zdarzyła się tylko jedna sytuacja, w której członek Klanu zauważył różnicę. Podczas rozmowy telefonicznej spytał się naszego bohatera o powód nagłej zmiany. Stallworth odpowiedział po prostu, że jest chory i do tematu nigdy więcej nie powrócono. Inni policjanci z posterunku słuchali czasem rozmów, które prowadził z ludźmi z Klanu. Dochodziło do sytuacji, w których musieli opuszczać pomieszczenie, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
Wiedza zdobywana dzięki operacji była zwyczajnie bezcenna. Wkrótce zaczęły napływać zaproszenia na spotkania połączone z paleniem krzyży. Stallworth uważał, że na takowe zezwolić nie można i, najzwyczajniej w świecie, powiadamiał o dacie i lokalizacji wydarzenia innych policjantów. Z czasem on i jego biały odpowiednik zdobyli tak duże zaufanie członków Klanu, że nasz bohater rozmawiał nawet niejednokrotnie z samym „szefem wszystkich szefów” na Stany Zjednoczone, czyli Wielkim Mistrzem Klanu, którym wówczas był David Duke.
Rozmowy z Mistrzem
Duke jest dziś głównie znany z propagowania teorii spiskowej, która głosi, że światem rządzą Żydzi. Z Ku Klux Klanu odszedł w 1980 roku i 8 lat później startował w wyborach prezydenckich. Swoich sił próbował też w wyborach na stanowisko Gubernatora Luizjany. W 2002 roku wybuchł ogromny skandal, gdy okazało się, że pieniądze, które otrzymał od swoich zwolenników przeznaczył na hazard.
Ron Stallworth opowiadał w jednym ze współczesnych wywiadów: „Rozmawialiśmy jakieś raz, lub dwa razy w tygodniu. Dzwoniłem do niego żeby go chwalić. Zawsze zwracałem się do niego <
Pewnego razu Stallworth nie oparł się pokusie i zapytał Wielkiego Mistrza, czy ten nie obawia się, że może zadzwonić do niego jakiś „czarnuch” i podać się za białego. Duke odpowiedział: „Poznaję, że ty jesteś biały, bo nie mówisz jak czarny. Mówisz jak mądry, biały człowiek i jestem to w stanie stwierdzić po sposobie, w jaki wymawiasz pewne słowa”. Stallworth zapewnia, że rozmawiając z ludźmi z KKK mówił dokładnie tak samo, jak na co dzień.
Na pamiątkę miłego spotkania
W styczniu 1979 roku David Duke, jeszcze jako Wieki Mistrz, odwiedził Colorado Springs. Policja uznała, że jego życie jest zagrożone. Aby zapobiec jakimkolwiek incydentom postanowiono wyznaczyć mu policjanta do ochrony. Niesamowity zbieg okoliczności sprawił, że wówczas jedyną wolną osobą był … Ron Stallworth. Tak więc człowiek stojący na czele Ku Klux Klanu miał czarnoskórego ochroniarza, w dodatku bezpośrednio zaangażowanego w rozpracowanie grupy. Co jeszcze zabawniejsze – David Duke miał tego dnia przy sobie zarówno prawdziwego, jak i „białego” Rona Stallwortha. Ten autentyczny nie wahał się powiedzieć do lidera organizacji rasistowskiej: „Panie Duke, nikt mi nie uwierzy, jak powiem, że byłem pana ochroniarzem. Możemy zrobić sobie zdjęcie?”. Wielki Mistrz zgodził się, a fotografię wykonał „biały” Ron Stallworth. Obu policjantom, jak widać, nie brakowało poczucia humoru.
Chwilę później stosunkowo uprzejma wymiana zdań zmieniła się jednakże w kłótnię. Wszystko przez to, że Ron Stallworth objął Wielkiego Mistrza do zdjęcia. Mężczyzna odskoczył i powiedział, że taka fotografia absolutnie nie wchodzi w grę. Stallworth zignorował jednakże zastrzeżenie i gdy jego kolega robił zdjęcie – w ostatnim momencie ponownie objął „przełożonego”. David Duke próbował wyrwać aparat. Sytuacja zrobiła się na tyle napięta, że Ron Stallworth musiał użyć odznaki i zagrozić aresztowaniem. Całe zajście przyniosło mu niemałą satysfakcję. „Byłem czarnuchem z odznaką, mogłem zadecydować o jego przyszłości i on dobrze o tym wiedział” - powiedział w jednym z wywiadów.
Po zakończeniu wizyty Stallworth zapytał się telefonicznie Wielkiego Mistrza o wrażenia z wizyty. Duke zaczął się naturalnie rozwodzić na temat „policjanta-czarnucha, który groził mu aresztowaniem”.
Co za dużo, to niezdrowo
Wkrótce Ron Stallworth dostał propozycję stanięcia na czele lokalnego przedstawicielstwa Ku Klux Klanu. Uznano wówczas, że sprawy zabrnęły za daleko. Decyzja może zaskakiwać, ale była słuszna - nie chcąc narażać policjantów na dekonspirację zakończono działania zaledwie po siedmiu miesiącach od ich rozpoczęcia. Sam Stallworth dostał polecenie zniszczenia materiałów, ale rozkaz zignorował. Rezultat? Wchodzący właśnie na ekrany amerykańskich kin film pt. „BlacKkKlansman” (polski tytuł: „Czarne bractwo. BlacKkKlansman”). Produkcję wyreżyserował sam Spike Lee.
Sława Stallwortha zaczęła się od niewinnego wywiadu, którego udzielił przechodząc na emeryturę w 2006 roku. Nasz bohater został wówczas spytany przez dziennikarza o swoje największe osiągnięcia. Ku zaskoczeniu wszystkich przyznał się do tego, że został członkiem Ku Klux Klanu. Wiadomość, dzięki internetowi, momentalnie rozeszła się po świecie. Rozdzwoniły się telefony. Zainteresowanie było ogromne, więc parę lat temu Stallworth wydał książkę. Teraz może cieszyć się też wspomnianym filmem, w którym jego postać gra syn Denzela Washingtona – John David Washington. Produkcja zdobyła Grand Prix na festiwalu w Cannes.
Tomasz Awłasewicz dla WP
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl