Minister Ziobro zainterweniuje ws. inwestycji Radia Maryja
Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, działając jako Prokurator Generalny, "podda szczegółowej analizie" poruszone przez dziennikarzy zagadnienia dotyczące zbiórki pieniędzy, zakupu świadectw udziałowych NFI oraz inwestycji Radia Maryja - zapowiedział asystent ministra Paweł Wilkoszewski.
"W szczególności zbadana zostanie kwestia istnienia przesłanek uzasadniających podjęcie postępowań sprawdzających, które miały się zakończyć - jak informuje prasa - odmową wszczęcia dochodzenia. Wszystko to nastąpi po powrocie Ministra sprawiedliwości z wcześniej zaplanowanego wyjazdu służbowego, który kończy się w środę. O podjętej decyzji Minister poinformuje opinię publiczną" - czytamy w komunikacie.
O sprawie napisała sobotnia "Gazeta Wyborcza". Według niej "kasjer Radia Maryja" o. Jan Król za pośrednictwem pełnomocnika Aleksandra R. zainwestował świadectwa udziałowe NFI w giełdową spółkę ESPEBEPE ze Szczecina, której upadłość ogłoszono w 2002 r. Świadectwa przekazane były Radiu Maryja przez słuchaczy w latach 1997-98 na ratowanie Stoczni Gdańskiej.
Według "GW" Radio Maryja zgromadziło od 600 tysięcy do miliona świadectw, których cena jednostkowa wahała od 60 do 160 zł. Część z nich zamieniono na akcje szczecińskiej spółki. Autorzy publikacji wskazali, że po upadłości spółki o. Król i jego pełnomocnik Aleksander R. zostali z niespłaconą czteromilionową pożyczką bankową, pod której zastawem były weksle. Miała je wykupić za 2 mln zł, pochodzące z konta rozgłośni, Warszawska Prowincja Redemptorystów, spłacając część pożyczki.
Reakcją na artykuł "GW" był komunikat odczytany w sobotę na antenie Radia Maryja i Telewizji Trwam. Podkreślono w nim, że informacje gazety "niewiele mają wspólnego z rzeczywistością i są nieprawdziwe". Potwierdzono jednak, że Warszawska Prowincja Redemptorystów "pozyskała" świadectwa udziałowe NFI i zamieniała je na akcje giełdowej spółki ESPEBEPE. "Rzeczywiście Warszawska Prowincja Redemptorystów (właściciel Radia Maryja) pozyskała świadectwa NFI, jeśli pamięć nas nie myli, o wartości nominalnej około 15 złotych. W pewnym momencie podjęto decyzję o ich dematerializacji, a to można było uczynić poprzez otwarcie rachunku inwestycyjnego w biurze maklerskim, tak też uczyniono" - napisano w komunikacie, pod którym nikt się nie podpisał.
Przyznano też, że przy dokonaniu operacji korzystano z pomocy osób trzecich, których wiedza i kompetencja nie budziła zastrzeżeń. "Nasi doradcy proponowali nam, być może cynicznie, że warto kupić akcje takich spółek giełdowych, które są nabywane przez banki czy środowiska finansowe. Wybrano spółkę ESPEBEPE, m.in. dlatego, że znaczącym inwestorem w akcje tej spółki była grupa kapitałowa bardzo dynamicznie rozwijającego się banku, a także osoby uchodzące za zawiadujące finansami potężnej grupy. Daliśmy się przekonać i zezwoliliśmy na zakup" - podkreślono.
Wskazano, że spółka okazała się "dziwną inwestycją". "To co się stało do tej pory jest zagadkowe. Znakomita spółka, zatrudniająca bardzo dużo pracowników, rzetelnie wykonujących swoje powinności ogłosiła upadłość. Pracę stracili niewinni ludzie, a pieniądze ogromna rzesza akcjonariuszy" - dodano.
"Nie pogodziliśmy się z tą sytuacją. Powierzyliśmy zbadanie tej sprawy adwokatom. Nasi adwokaci rozpoczęli przygotowywanie oficjalnego zawiadomienia o przestępstwie do organów ścigania. W tym celu, m.in. nawiązali kontakt, na razie werbalny, z organami ścigania" - zakomunikowano. W komunikacie wyrażono też nadzieję, że upublicznienie sprawy przez "GW" "przed rozpoczęciem aktywności przez organy ścigania, nie zaszkodzi do dochodzeniu prawdy". Według lutowej "Gazety Wyborczej" prokuratura w Toruniu "konsekwentnie odmawiała wszczęcia postępowania przygotowawczego - nie mówiąc o śledztwie - w sprawie pieniędzy na Stocznię". Wszczęcia postępowania odmówić miała też prokuratura w Gdańsku. Z informacji gazety wynika, że toruńska prokuratura raz odmówiła wszczęcia postępowania, ponieważ "nie znaleziono przesłanek, by sądzić, że doszło do przestępstwa w trakcie zbiórki". Za drugim razem powodem odmowy wszczęcia postępowania była śmierć zawiadamiającego.
Prokuratura w Gdańsku miała odmówić wszczęcia dochodzenia "po pierwsze dlatego, że poprzednio w identycznej sprawie dochodzenia odmówiła już prokuratura w Toruniu i tamta odmowa się uprawomocniła. Po drugie dlatego, że 'nikt z organizatorów zbiórki nie zakwestionował sposobu zbierania pieniędzy'" - napisała w lutym "GW". Według dziennika wszczęcia dochodzenia domagali się m.in. sami stoczniowcy.