PolskaMinister sportu dla WP: to nasz najlepszy występ w igrzyskach

Minister sportu dla WP: to nasz najlepszy występ w igrzyskach

Tomasz Lipiec, minister sportu (fot. Ministerstwo Sportu)
Statystycznie to najlepszy w historii występ Polaków na zimowych igrzyskach, chociaż jest on poniżej oczekiwań społecznych. Cztery lata temu był Adam Małysz i długo, długo nikt. 30 milionów przeznaczono na zgrupowania, na zawody, na premie dla sportowców i wypłaty dla trenerów. Pieniądze się nie zmarnowały - powiedział w rozmowie z Wirtualną Polską Tomasz Lipiec, minister sportu.

02.03.2006 | aktual.: 02.06.2006 12:20

Obraz

Czy jest pan zadowolony z występu naszych olimpijczyków w Turynie?

Tomasz Lipiec: Statystycznie to najlepszy w historii występ Polaków na zimowych igrzyskach, chociaż jest on poniżej oczekiwań społecznych. Jest trochę lepiej niż cztery lata temu. Mamy więcej miejsc punktowanych i zdobyliśmy dwa medale.

Obraz

Kto pana zdaniem sprawił Polakom największą niespodziankę?

- Ja się cieszę przede wszystkim z dobrych występów młodych zawodników. Myślę tutaj o Justynie Kowalczyk, Krystynie Pałce, Kasi Wójcickiej, Konradzie Niedźwieckim czy Kamilu Stochu i oczywiście gratuluję też medalu Tomkowi Sikorze. Cieszę się najbardziej z występów tych młodych zawodników dlatego, że cztery lata temu był Adam Małysz i długo, długo nikt. Więc tutaj niewątpliwie coś się zmienia na lepsze.

Obraz

Przygotowania do zimowych igrzysk kosztowały podatników 30 milionów złotych. To sporo pieniędzy, a efekt tych przygotowań okazał się niestety mizerny.

- Przez cztery lata przygotowań pieniądze z ministerstwa sportu przeznaczono na konkretne działania poszczególnych zawiązków. Te 30 milionów przeznaczono na zgrupowania, na zawody, na premie dla sportowców i wypłaty dla trenerów, więc te pieniądze na pewno się nie zmarnowały. Żałuję natomiast, że przez ostatni rok przed igrzyskami nie było sztabu przygotowania olimpijskiego. Na pewno taki sztab jest potrzebny, żeby monitorować realizację planów szkoleniowych w poszczególnych związkach. To jest najbardziej efektywny sposób wydawania pieniędzy.

Obraz

Zmiany w systemie zarządzania w poszczególnych związkach to klucz do lepszych wyników?

- Absolutnie tak, chociażby dlatego, że oczekiwania społeczne są większe. I słusznie, bo jesteśmy 40-milionowym narodem. Myślę, że jesteśmy w stanie przy spokojnej pracy, po tym jednym cyklu olimpijskim, czyli przez cztery lata wypracować cztery albo pięć medali na następnych igrzyskach. Ministerstwo przekazuje dotacje finansowe i ocenia programy wszystkich dyscyplin sportowych i to się nie zmieni. Chodzi natomiast o rozłożenie pewnych akcentów, to znaczy trzeba wyodrębnić pewną grupę dyscyplin, która zostanie objęta specjalnym programem szkoleniowym i rozwojem infrastruktury.

Obraz

Jakie będą to dyscypliny?

Obraz
Obraz

A co z mniej popularnymi sportami zimowymi, jak bobsleje albo skeleton. Czy zawodnicy, którzy uprawiają te dyscypliny będą musieli sami zapewnić sobie fundusze na przygotowanie olimpijskie?

- Pozostałe dyscypliny też będą dotowane. To nie jest tak, jak mówi prezes Nurowski (Piotr Nurowski, prezes PKOl – przyp. aut.), że chcemy wybrać dwie lub trzy dyscypliny, a resztę odrzucić. Tutaj chodzi o rozłożenie akcentów. Jestem zwolennikiem tezy, że równo to wcale nie znaczy sprawiedliwie. Nigdy nie będziemy w stanie, to znaczy na razie nie jesteśmy w stanie, zapewnić wystarczających środków wszystkim dyscyplinom zimowym ze względów ekonomicznych - brakuje pieniędzy na służbę zdrowia, na drogi. Brakuje dlatego, że PKB w Polsce to pięć tysięcy euro. W Holandii wynosi 30 tysięcy euro i jednak mimo wszystko Holendrzy formatują się na dane dyscypliny. Tam nie ma na przykład skoczków narciarskich. Nie może być tak, że dajemy niewystarczające pieniądze wszystkim, dlatego powtarzam - równo nie znaczy zawsze sprawiedliwie. Dajemy tyle, ile mamy. Ta spadkowa tendencja, jeśli chodzi o finansowanie sportu i tak została odwrócona. To jest tak, że przez ostatnie 16 lat zjechaliśmy od 0,1% budżetu państwa do 0,06%.
I tak było do ubiegłego roku. Teraz rząd premiera Kazimierza Marcinkiewicza odwrócił tę tendencję. Po raz pierwszy jest wzrost nakładów na sport, po raz pierwszy została przełamana ta magiczna bariera 200 milionów złotych. I mam nadzieję, że ta tendencja będzie się utrzymywała. Ale jedną sprawą jest wzrost nakładów, a drugą wzrost efektywności wydawania tych pieniędzy.

Obraz

Czyli nakłady te nie są współmierne do osiąganych wyników?

- Tak, poruszył pan właśnie ważną kwestię, o której chciałem powiedzieć. Ministerstwo sportu chce wprowadzić motywacyjny system dotacji. Wcześniej, niezależnie od tego, jak związek radził sobie organizacyjnie, szkoleniowo, jakie miał osiągnięcia - dostawał mniej więcej tyle samo. Teraz na pewno to się zmieni.

Obraz

Wspomniał pan wcześniej o prezesie PKOl Piotrze Nurowskim. Jak skomentuje pan jego wypowiedź dla "Gazety Wyborczej": „ministerstwo nie chce oddać nam zarządzania sportem. Jestem gotowy wziąć pełną odpowiedzialność za wyczyn, stworzyć porządną ekipę fachowców, ale ministerstwo nie chce oddać pieniędzy, ani władzy”?

- Bardzo rozbawił mnie ten cytat, ponieważ jest w nim wiele sprzeczności. Prezes Nurowski przeszedł niedawno ze świata biznesu do świata sportu i może tego nie śledził. Ale ja jestem w sporcie od 15 lat, mieliśmy do czynienia z różnymi reformami w sporcie. Był niejasny podział kompetencji. Teraz wreszcie powstał wspólny system zarządzania w odpowiedzi właśnie na oczekiwania środowiska sportowego. Tak zresztą jest w całej Europie. Wszystkie kraje, które zdobyły najwięcej medali na letnich i zimowych igrzyskach, to są kraje o centralnym systemie zarządzania. Teraz w Polsce jest tak jak w większości państw europejskich, czyli funkcjonuje ministerstwo, które dysponuje środkami budżetowymi i jest PKOI, który krzewi ideę olimpijską. Przykład, na który powołuje się ostatnio prezes Nurowski, czyli Narodowy Komitet Olimpijski Włoch (CONI), jest wyjątkiem w Europie. To jest pierwsza sprawa. Druga jest taka, że przekazując w tej chwili sport kwalifikowany znowu rozbijemy nasz system zarządzania. Znowu podzielimy
kompetencje popełniając ten sam błąd, który został popełniony w przeszłości. Wracamy dokładnie do tego co już było i się nie sprawdziło.

Obraz
© Polski olimpijczyk Maciej Ustynowicz (fot. AFP)
Obraz

Dlaczego się nie sprawdziło?

- Nie mogło się sprawdzić, ponieważ nie można odcinać sportu juniorskiego, czyli dzieci i młodzieży, od sportu seniorskiego. Powstaje wyrwa, odcina się drzewo od korzeni. Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Sport kwalifikowany, który chce przejąć prezes Nurowski, to jest znakomita większość budżetu ministerstwa sportu - 155 milionów złotych. Prezes PKOl powiedział ostatnio: „jeżeli ja nie oddam tego sportu to on będzie monitorował poczynania ministerstwa”. Sytuacja jest w tej chwili taka, że PKOl oprócz dwóch pracowników Adama Krzesińskiego i Kajetana Broniewskiego, którzy pełnią jednak funkcje administracyjne, to są najczęściej prezesi polskich związków. Czyli co, ministerstwo nadzoruje prace polskich związków, a polskie związki oceniają ministerstwo? Absurd. Współpraca z PKOl tylko wtedy ma sens, jeśli będą go reprezentować niezależni eksperci, którzy będą w stanie ocenić przygotowania i współpracować z ministerstwem na najwyższym szczeblu. Mam tu na myśli szkolenie olimpijskie. Moi
pracownicy nie są związani z żadnym związkiem. To się kłóci też z tym, o co apeluje prezes Nurowski, że trzeba lepiej nadzorować polskie związki. Polskie związki mają same siebie nadzorować? Kolejny absurd.

Obraz

Jak rozwiązać ten problem, tak aby polscy sportowcy nie zmarnowali kolejnych czterech lat?

- Ja taką propozycję prezesowi Nurowskiemu już złożyłem, żeby powołać wspólne zespoły do monitorowania szkolenia olimpijskiego, co później pozwoli lepiej wyselekcjonować reprezentację. Coś na kształt sztabu olimpijskiego, czyli to co już istniało i nie trzeba wymyślać czegoś nowego. Ale ze strony komitetu olimpijskiego muszą tam być ludzie niezależni, nie mogą być prezesi związków, którzy nie mogą sami oceniać siebie, bo później jest efekt taki, jaki widzimy. Prezes PKOl zarzuca nam, że nie przekazujemy na czas pieniędzy do polskich związków. Oczywiście, są pewne opóźnienia, bo my zaczynamy od polskich związków wymagać. Nie chcemy dawać im pieniędzy na zasadzie „macie tutaj 10 milionów i dzielcie sobie jak chcecie”.

Obraz

Wygląda na to, że Ministerstwo Sportu nie zamierza oddać PKOl pełnej władzy nad sportem wyczynowym?

- Nie, bo byłby to krok w tył. To już było i się nie sprawdziło. Nie powinno być tak, że prezes w wywiadach mówi „nie można być w połowie w ciąży”, czyli on albo bierze wszystko albo nic. Prezes Nurowski nie powinien zabierać zabawek i wychodzić z piaskownicy, bo tak się w tej chwili zachowuje. My chcemy współpracować z PKOl na tej płaszczyźnie olimpijskiej, czyli najwyższej. Uważamy, że absolutnie w jednym ośrodku zarządzania musi być cały sport absolutnie od góry do dołu, tak jest w całej Europie i tylko to gwarantuje jakiekolwiek wyniki.

Z Tomaszem Lipcem, ministrem sportu, rozmawiał Marek Grabski, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)