Miłość zaczyna się po sześćdziesiątce
Sobota, godzina 16.15. Mimo że do rozpoczęcia zabawy zostało sporo czasu, przed dancing klubem Feniks zbierają się pierwsze osoby. Każdy woli być wcześniej, żeby zająć jak najlepsze miejsce. Portier niespiesznie otwiera drzwi i tłum wlewa się do środka. Panowie zajmują miejsce w kolejce do szatni, panie w tym czasie szukają wolnego stolika. Przez moment panuje lekki tumult. W toaletach trwają przygotowania: kobiety poprawiają fryzury, zakładają szpilki, a zimowe buty w plastikowych reklamówkach wędrują do szatni.
W wielkiej sali półmrok. Ściany obite są czerwonym skajem. W lożach stoją purpurowe lampiony. Stoliki przykryte są białymi obrusami. Mimo że to godziny popołudniowe, na parkiecie panuje tłok. Tylko pojedyncze osoby siedzą. Przy jednym ze stolików trwa ożywiona dyskusja. 65-letnia pani Lucyna - tleniona blondynka z trwałą, biała bluzeczka bez rękawków i czarne spodnie w kancik - ma wzięcie. Ale nie każdy ma u niej szanse. - Ja jestem elegancka i mam swoje wymagania - wyjaśnia. - Nie tańczę z każdym. Szukam pana takiego, żeby coś za sobą miał: dom, samochód, pieniądze, pracę. Tu się takiego nie znajdzie. Nawet o partnera do rozmowy trudno. Nie ten poziom - mówi z wyższością. - Gołodupców wszędzie pełno, ale po co mi taki dziad? Zapoznałam już kilku panów, ale nie na ciąg dalszy - dorzuca wychylając kolejną setkę wódki.
Jej znajoma, 58-letnia pani Anna: kruczoczarne włosy upięte w kucyk, oczy i brwi mocno podkreślone czarną kredką, wydatny biust, również przyciąga spojrzenia mężczyzn. Nie zawraca sobie głowy zbędnymi uprzejmościami. - Nie tańczę - ścina kolejnego absztyfikanta, nie obdarzając go nawet dłuższym spojrzeniem. - Za stary - rzuca do przyjaciółek i wraca do przerwanej rozmowy. - A temu panu nie będzie przykro, że dostał kosza? - Kiedyś mi taki jeden mówi: to po co tu przychodzisz, jak nie tańczysz? Ale ja też mam cięty język i od razu mu odparowałam, że na "ty", tośmy nie przechodzili. Panowie wybierają, ale panie też. Kocham muzykę, chętnie się zabawię, ale jak nie ma z kim, odmawiam. Facet musi mi wizualnie odpowiadać. Nie może być mały kajtek albo cwaniaczkowaty. Ma być miły i sympatyczny.
Może dlatego pan Włodzimierz nie prosi do tańca pierwszej lepszej. Dokładnie kalkuluje, do której może uderzyć w zaloty. - Z tą panią już tańczyłem, a te są za młode. Idę na parkiet, poszukać jakiejś starszej - informuje i znika w tłumie. Wszyscy wiedzą, że Feniks to taki lokal, żeby kogoś poderwać. Mówi to sam jego kierownik Mieczysław Sekunda. Ten najstarszy klub taneczny w Krakowie ma już 56 lat. Zaglądają tu kawalerowie i stare panny, rozwódki, wdowy i żonaci. Średnia wieku: 60 lat. - Ja im zawszę mówię: nie siedźcie w domu, przyjdźcie i podzielcie się swoimi troskami - zaznacza kierownik. - W domu już nic się nie chce. A tak ogolą się, ogarną, wyjdą między ludzi. Trzeba się wyrwać, uciec od tej nudy. Ja też już jestem stary parasol, po siedemdziesiątce. Na nocki robię od 37 lat. Czasem mówię do syna, jest tu Dj-em: Andrzej, trzeba rzucić Feniksa i iść do domu, pomieszkać trochę. Co ty, tata - mówi mi - nie wygłupiaj się, zdziadziejesz.
Na sylwestrowej zabawie jako gość, pan Mieczysław nie był ze 35 lat. - Lokal to nie kiosk. 20 osób załogi, porządku trzeba przypilnować. Tu nie kościół, wódkę się pije - mówi Sekunda. - A najwięcej problemów jest z paniami. Piją dużo piwa, a to nie pasuje. Lepiej by było, jakby wypiły po lampce wina. A wie pani, że z badań wynika, że na 100 mężczyzn przypada 108 kobiet? - rzuca nagle. - Jest w czym wybierać, panie muszą się starać. Stare lancbery wyciągają najlepsze ciuchy, ubierają korale, pierścionki, i to, no, co przy uchu wisi, kolczyki! Przychodzą odpieprzone jak ołtarz. Wodzą oczami, czy je ktoś zauważył. Marudzą: oj, niech mnie pan posadzi w jakimś dobrym miejscu, żeby mnie było widać. A przecież z każdego miejsca widać, gdzie dama siedzi. I czy zapudrowana, czy naturalna, to panowie też poznają.
A uczucie zaczyna się tak: siedzi pani samotnie, pan idzie ją prosić do tańca. I tak od słowa do słowa… - Później widzę, że wychodzą razem, przychodzą razem - opowiada Sekunda. - Czasem się kłócą, za chwilę przepraszają. W zeszłym roku było 80 tys. rozwodów. No bo zna się para miesiąc i wio do ołtarza. A małżeństwo jest na całe życie. Trzeba się poznać od podszewki. Ja swoją żonę znałem 25 lat, zanim żeśmy się pobrali. - A tu jak szybko się pary schodzą? - Jak pan potrzebuje pani do pieszczot, do gotowania, to ją piernikiem bierze. - Pan tu przychodzi codziennie, a dookoła tyle pań się kręci… - I to mnie trzyma przy życiu - śmieje się Sekunda. - Podrywają mnie, a pewnie! Do hulania mnie ciągną. Ale im mówię, że ja mam taką wadę, że się w tańcu przewracam na panie. No i jakby to wyglądało! Zabawa zabawą, ale jak lokal poważny, to i kierownik musi być poważny.
Pani Ewa - krótko ścięta blondynka i pan Czesław - w sweterku, pod wąsem, poznali się w Feniksie dokładnie 13 lat temu. Niedawno obchodzili rocznicę. - Mówi się, że "13" jest pechowa, ale mnie się dobrze kojarzy - zapewnia pani Ewa, pracownica telekomunikacji, dziś na emeryturze. - Trzynastego poszłam do pracy, córka, jak się urodziła, miała w szpitalu na rączce numer 13. Mój partner jest ze Śląska. Jak się poznaliśmy, to ciągle go upominałam: mów po polsku, bo nie mogłam go zrozumieć. Mamy zupełnie inne temperamenty, on jest spokojny, Rak. Ja jestem spod Byka. To chyba prawda, że przeciwieństwa się przyciągają.
- Kolega ją znał wcześniej, niż ja i tak go trochę wypuszczałem, żeby mi o niej poopowiadał - wspomina z uśmiechem pan Czesław, były górnik z Rybnika. - Lubimy przychodzić do Feniksa, bo czujemy się tutaj jak w domu. Wszystkie imprezy robimy w Feniksie: urodziny, imieniny. Kelnerzy nas znają. W pracy stres, przykrości, a tu można się rozluźnić. I wcale nie muszę tańczyć. Wystarczy, że sobie posiedzę przy piwku, posłucham muzyki. Nie widzę lepszego lokalu - zachwala. - W młodości to się tu chodziło z inną werwą - dorzuca pani Ewa, która przychodzi do Feniksa od 50 lat. Z małą przerwą na wychowanie dzieci. - Ale i dziś babcia nie ustępuje młodym. Przed chwilą zeszliśmy z parkietu.
- Zobaczy pani, jak zaczną grać rock and rolla to mi nie da spokoju - potwierdza jej partner. - Ale ja też lubię tańczyć. Jak mi pod nogę zagrają, to zaraz wychodzę. Przy stoliku z widokiem na parkiet siedzi 51-letni pan Krzysztof, melancholijny obserwator. W ciemnej koszuli i białych spodniach, popija herbatkę. - Uwielbiam się przyglądać parom, które tak pięknie tańczą. Czysta poezja - zachwyca się panią w kraciastej spódnicy i jej łysiejącym partnerem, którzy wirują po parkiecie. - Oni czują klimat i swoim tańcem wyrażają taki, jakby to powiedzieć - szuka odpowiedniego słowa - romantyzm. Często widuję tego pana, zawsze przychodzi z kobietami, które potrafią tańczyć. Przypuśćmy, że ma kamienicę, nie musi pracować, tylko się bawi - snuje swoje domysły.
Po drugiej stronie sali starszy pan w marynarce w kratkę siedzi samotnie przy stoliku. Powoli sączy piwo i smętnym wzrokiem omiata parkiet. - Jestem w Krakowie przejazdem, w delegacji - przekonuje. - Zaszedłem tu pierwszy raz i to przypadkiem. Po chwili wita się z kelnerem. Ściskają sobie poufale dłonie i wymieniają uprzejmości. W sąsiedniej loży siedzi para. - Bardzo nam się podoba muzyka - nie kryje pani Elżbieta, absolwentka AGH. Jej partner, Jerzy, jest architektem. - Lubię, jak grają disco polo. Wolę nagrania z płyt niż orkiestrę, bo nigdy tak nie zagra jak w oryginale. Jedni przychodzą potańczyć, inni poderwać partnera. Ale poznać kogoś to jeszcze mało. O, ten pan obok - wskazuje starszego jegomościa "w delegacji" - poznał jedną panią. Niedawno widziałam tu tę panią samą. A teraz widzę jego samego.
- Bo wie pani, jak to jest. 40% przychodzi się pobawić, a reszta wolałaby pewnie, żeby nikt nie wiedział, że tu są - wyjaśni mi za chwilę pan Krzysztof, melancholijny obserwator. - Ludzie szukają tu przygód i uciekającej młodości. Pod koniec wieczoru pan Krzysztof szarmancko wręczy mi tulipana. Wyjaśni się też, że tancerz, który tak go zachwycił, to pan Tomasz z Krzeszowic. I wcale nie jest bogatym kamienicznikiem, tylko pracownikiem gospodarczym. Taniec to jego pasja. Dorabia sobie jako nauczyciel w szkole tańca. - Lubimy tu przychodzić w tygodniu, bo jest więcej luzu na parkiecie - wyjaśnia jego partnerka, pani Grażyna. - Możemy rozwinąć skrzydła, wybawić się. Ubiór w zasadzie nie ma znaczenia, byle był wygodny - doradza.
Pan Janusz w elegancko skrojonym, ciemnym garniturze i krawacie wyróżnia się w tłumie. Okulary w cienkiej, złotej oprawce, na palcu złoty sygnet. Mimo że stuknęła mu już siedemdziesiątka, bardzo energiczny i żywiołowy. Jak tylko DJ zaczyna grać, pan Janusz nie może usiedzieć na miejscu. - Bo ja, jak nie zatańczę pierwszego kawałka, to jestem niepocieszony - tłumaczy emerytowany hutnik. - Muszę być pierwszy na parkiecie. Panie mają tremę i nie chcą zaczynać tańców. A ja alkoholu nie piję, papierosów nie palę, to co mi pozostało? O, grają walczyka! Chodźmy - woła i wyciąga mnie na parkiet.
Pan Janusz przychodzi do Feniksa od czasów kawalerskich, czyli lekko licząc od jakichś 50 lat. Zna się tu z całą obsługą: kelnerami, bileterem, DJ-em. To typ dżentelmena starej daty, z nienagannymi manierami i poczuciem humoru. Nie ukrywa, że w Feniksie szuka swojej drugiej połówki. - Człowiek chciałby mieć kogoś, z kim mógłby się zestarzeć. Ale wcale nie jest łatwo znaleźć partnerkę. Bo panie wolą być teraz singielkami i nie chcą się łączyć. W dzień bawią wnuki, a jak dzieci wracają z pracy, wkładają kieckę i lecą na dancing. - Może ma pan za duże wymagania? - Szukam pani opiekuńczej, eleganckiej, kobiety w pełni. Dziewczyny do tańca i do różańca, z którą wszędzie można się pokazać. Niezdecydowaną, co to i chciałaby i boi się, nie ma co sobie zawracać głowy. Nie szukam dzierlatki, bo już przymierzałem rogi i wiem, że mi nie do twarzy - śmieje się. - Kobieta musi mieć poczucie humoru. Nie lubię smutasów i zarozumiałych.
Zdaniem 72-letniego pana Leszka, chemika na emeryturze, jak się jest inteligentnym i z klasą, to wszędzie można zapoznać panią. Problem w tym, że do takich lokali od 40 lat przychodzą te same osoby. - Jak przechodzę przez salę w innych klubach, to po prostu geriatria, większość pań jest po siedemdziesiątce! - tłumaczy. - Więc zamiast tańca wybieram marsz do domu. Bo ja lubię szybko tańczyć, energicznie i partnerka, żeby mi dotrzymać kroku, musi być młodsza. Mam miękki kręgosłup, miękkie biodra, tańczę całym ciałem. Ale sam taniec mnie nie satysfakcjonuje, potrzebna jest rozmowa i klimat, żeby się chciało rozmawiać. Kobieta musi mieć w sobie coś ujmującego, osobowość, urok. Szczegóły wyglądu nie są ważne. Nie lubię tylko pań o rubensowskich kształtach. Już wolę anorektyczki.
Pani Lucyna ma swoją teorię, dlaczego ludzie przychodzą do Feniksa. Wszystko przez tę samotność, która ich przytłacza. Są nieszczęśliwi, szukają zapomnienia, odskoczni. Rozwiedli się, stracili swoją drugą połówkę, albo w małżeństwie im się nie układa. - Większość to emeryci - zauważa. - Zapłacą 15 zł i mają wieczór z głowy. Szukają towarzystwa, a jak się uda, to nawet partnera na resztę życia. Zawsze to łatwiej, jak się połączy dwie emerytury. Miłość w tym wieku już nie jest taka jak w młodzieńczych latach. Nie przesłania rozumu, nie zwala z nóg. Był taki 70-latek, co poznał panią, kupił pierścionek i oświadczył się. Ale za bardzo skakała, więc jej zabrał pierścionek. - 70 lat miał i chciał się żenić? - A dlaczego nie? Procedury w tym wieku są takie same.