PolskaMiłość poszła z dymem

Miłość poszła z dymem


Agnieszka K. z Podgórzyna (gm. Żnin) najpierw paliła szafki, stoły, pościele. Przeraźliwe zimno nadal doskwierało. Jej trzem córeczkom odmarzły rączki i nóżki. Matka rozebrała je więc i paliła w piecu ich ubrankami. Jedzenie skończyło się kilka dni temu. Prąd jeszcze wcześniej. We wtorek "Express" jako jedyny był naocznym świadkiem zabierania wycieńczonych dzieci przez policję.

22.01.2004 | aktual.: 06.06.2018 14:52

O złej sytuacji w domu Agnieszki i Andrzeja K. ludzie w Podgórzynie wiedzą od dwóch lat. Często widzą wygłodzone Amelkę, Julkę i Rozalkę w cienkich ciuszkach. Brudne i nie pilnowane, włóczą się po wsi. Najstarsza, 6-letnia Amelka powinna chodzić do przedszkola. Mama jednak nie ma na to czasu. Mama nie ma też czasu, by kupić jedzenie, opał na zimę, zapłacić za prąd, którego nie mieli kilka miesięcy i odwszawić włosy córeczkom.

Ludzie we wsi dziwią się temu, bo Agnieszka K. ma 900 złotych miesięcznie alimentów od swego męża Andrzeja.

Andrzej przyjeżdża zawsze około piętnastego. Wtedy listonosz przynosi alimenty. Agnieszka idzie do sklepu, kupuje piwo, słodycze, soczek dziewczynkom, jakieś fatałaszki, spineczki - jest wesoło. Pieniądze rozchodzą się jednak w ciągu tygodnia. A później jest głód i chłód.

Dziecko w kartonie

Aneta Nowicka, pracownik socjalny Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Żninie, zapewnia, że do wtorku nie było podstawy, aby Agnieszce K. stawiać jakiekolwiek zarzuty. Nie chciała pomocy i wszelkie próby kontaktu z opieką odrzucała. Pomimo tego pracownicy MOPS raz w miesiącu odwiedzali kobietę.

- Agnieszka zachowywała się dziwnie, bo z jednej strony odmawiała pomocy, a z drugiej, gdy przywoziłam żywność zapraszała mnie. Przedwczoraj stwierdziłam, że dzieci znalazły się w sytuacji zagrażającej ich życiu. Było po godzinie 11.00, dziewczynki siedziały przykryte kocem, były niekompletnie ubrane, nieuczesane i nieumyte. W nieogrzewanym domu było przeraźliwie zimno. W tej sytuacji trzeba było podjąć kroki, aby zabrać dzieci. Jak się okazało, nie mają żadnych rzeczy, bo Agnieszka je spaliła.

Agnieszka K. z dziewczynkami spała na kanapie - jedynym meblu, który został. Prawdopodobnie i ona poszłaby wkrótce z dymem.

- Mieliśmy dla niej używane meble. Najpierw powiedziała, że transport jest w stanie sobie załatwić. Później stwierdziła, że niczego nie potrzebuje, bo ma remont, a meble poszły do innej rodziny - mówi A. Nowicka.

Sąsiadka Agnieszki K. nie ma o niej dobrego zdania. Przypomina sytuację sprzed roku.

- Zostawiła dzieci same w domu. Jedna z dziewczynek wyszła i zabłądziła gdzieś w polach. Cała wieś jej szukała, oprócz matki. Znaleźliśmy ją w nocy wystraszoną. Agnieszkę znam dobrze. Ona jest chora, powinna się leczyć. Nie wie, co to odpowiedzialność za rodzinę.

Nawet nie płakała

We wtorek do Podgórzyna pojechali dzielnicowi Komendy Policji Powiatowej w Żninie Jarosław Pilarski i Krzysztof Brzykcy, którym towarzyszyły pracownice socjalne Aneta Nowicka i Anna Jarosz.

Jedna z dziewczynek, w chwili wejścia policji siedziała rozebrana w kartonie na podłodze. Jej siostrzyczka kurczowo trzymała brudną lalkę trzęsąc się z zimna. Matka nie protestowała, nie płakała, nie wyszarpywała Amelki, Julki i Rozalki z rąk policjantów. Była spokojna, nerwowo się uśmiechała. Powiedziała spokojnie:

- Nie jestem gotowa na rozmowę, może za dwa, trzy dni. Opieka mnie zaskoczyła. Zabrali dzieci, w chwili kiedy mam remont w domu. Oszukali mnie.

Teresa Saskowska, pediatra, która przyjęła dzieci do szpitala w Żninie: - Dzieci są bardzo zaniedbane, brudne, mają odmrożone stópki i rączki. Mają strasznie zawszawione włosy. To dziwne, że one w ogóle nie płaczą. Jakby nie umiały.

Zabrakło łez

Na wieść, że policja zabrała dzieci przyjechał mąż Agnieszki K., który przebywa w Lipnie. Państwo K. wspólnie odwiedzili wczoraj sędziego Jana Frasza, przewodniczącego Wydziału Sądu Rodzinnego w Żninie, który wydał postanowienie o umieszczeniu dzieci w Szpitalu Powiatowym w Żninie. K. chcą, aby ich córeczki wróciły do domu. Twierdzą, że pojadą na ferie do babci i będzie im dobrze.

Sędzia Jan Frasz mówi, iż taka sytuacja nie może mieć miejsca. Dzieci będą przebywały w szpitalu do czasu podjęcia przez sąd decyzji o ograniczeniu władzy rodzicielskiej. Posiedzenie sądu w tej sprawie odbędzie się 2 lutego br.

- Nie wykluczam, że zajdzie konieczność badania matki w Rodzinnym Ośrodku Diagnostyczno - Konsultacyjnym. Ja zasądzałem alimenty na te małe dzieci, więc nie ma mowy o tym, aby bez wiedzy sądu mógł zabrać je ojciec - wyjaśnia sędzia.

Tomasz Zwolenkiewicz, ordynator oddziału dziecięcego zapewnia: - Dzieci są obecnie w dobrym stanie, nie chcą wracać do domu, nie płaczą. Nie śpieszno im do domu.

Agnieszka i Andrzej K. nie odwiedzili dzieci w szpitalu.

Maria Warda, Adrian Basa

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)