PolskaMiller: jadę do Waszyngtonu

Miller: jadę do Waszyngtonu

Leszek Miller będzie wykładał w Woodrow Wilson International Center w Waszyngtonie. To instytucja edukacyjna i badawcza, a zarazem forum dyskusyjne zajmujące się polityką. Centrum ma cykliczny program pt. "Dialog", emitowany w 200 stacjach radiowych, wydaje książki i czasopisma, ma cykl audycji w telewizji. Co rok organizuje ponad 400 spotkań z ekspertami. Jest organizacją non-profit, utrzymywaną z funduszy prywatnych i publicznych. Powstało w 1968 r. dla uczczenia pamięci W. Wilsona, byłego prezydenta USA.

Miller: jadę do Waszyngtonu

19.02.2005 | aktual.: 19.02.2005 16:14

Monika Pawlak: Nie brakuje panu nieustannej obecności kamer telewizyjnych, mikrofonów, pytań dziennikarzy?

Leszek Miller: - Nie, choć kiedyś nie wyobrażałem sobie poranka bez mediów. Dopiero teraz, z perspektywy czasu, doceniam ten spokój. Wreszcie nie muszę codziennie wyjaśniać, prostować doniesień, niewiele mających wspólnego z prawdą.

Monika Pawlak: Dziennikarze bez powodu czepiali się premiera Leszka Millera?

Leszek Miller: Polskie dziennikarstwo jest niedojrzałe, jak nasza demokracja. Szczególnie w niektórych tytułach wyraźnie widać pogoń za sensacją. Za wszelką cenę, kosztem rzetelności, a nawet prawdy.

Monika Pawlak: "Teraz będę zdyscyplinowanym posłem SLD, będę częściej przyjeżdżał do Łodzi" - mówił pan we wrześniu. Dotrzymuje pan obietnicy?

Leszek Miller: Staram się bywać systematycznie na dyżurach poselskich, co nie było realne w czasach, gdy byłem premierem.

Monika Pawlak: Łodzianie nie stracili do pana zaufania?

Leszek Miller: Przychodzą, więc chyba nie. Niestety, ciągle z tymi samymi sprawami. Powiedziałem "niestety", bo to oznacza, że problemy biedy czy bezrobocie są trudne do rozwiązania. Często pojawiają się też kłopoty związane z brakiem mieszkań, wymiarem sprawiedliwości. Łodzianie skarżą się na opieszałość sądów, niesprawiedliwe wyroki.

Monika Pawlak: Pomaga pan?

Leszek Miller: Staram się, chociaż trudno ingerować w niezawisłość sądów.

Monika Pawlak: "Nadchodzi czas dla Łodzi" - pamięta pan jeszcze? Jak pan ocenia swój udział w rozwoju tego miasta?

Leszek Miller: To były tylko dwa lata, ale to, czym chwali się teraz pan prezydent Kropwinicki - Gillette, Philips, Bosch-Siemens, Merloni, autostrada A-2 - to są dokonania mojego rządu. A efekty? Przyjdą, kiedy biznes zacznie pracować, zatrudniać ludzi. Żal mi tylko, że na uroczystych otwarciach kolejnych fabryk jest tylko Jerzy Kropiwnicki.

Monika Pawlak: Czyli czuje się pan niedoceniany?

Leszek Miller: Nie. Pomijanie mojego udziału w tych sukcesach to wyraz pewnej kultury politycznej. Choć może nie ja powinienem być zapraszany, ale wojewoda Krajewski, utożsamiany z formacją, którą reprezentuję.

Monika Pawlak: Władze Łodzi trudno jednak spotkać na stadionie Widzewa. Pan ma tam swoje krzesło...

Leszek Miller: Chciałem, nie pierwszy raz, pomóc drużynie, której kibicuję. Z ITI nie udało się z powodów leżących po stronie Widzewa, więc pomagam w inny sposób. Nie robię tego dla sławy, tabliczek z własnym nazwiskiem i krzeseł. Zresztą często z tego przywileju w najbliższym czasie nie będę korzystał.

Monika Pawlak: Dlaczego?

Leszek Miller: Wyjeżdżam na cztery miesiące do Waszyngtonu. Duży instytut naukowo-badawczy zaprosił mnie do opracowania ekspertyz politycznych o pozycji Polski w Europie Środkowo-Wschodniej. To oznacza czasowe zawieszenie obowiązków poselskich, ale pan marszałek Cimoszewicz zgodził się na mój "urlop".

Monika Pawlak: To oznacza rozbrat z wielką polityką?

Leszek Miller: Właśnie w Waszyngtonie jest ta wielka polityka. Ten wyjazd traktuję jak wyzwanie, nowe doświadczenie.

Monika Pawlak: Nie ucieczkę? Wyborcy nie zapomnieli o aferach wokół i w SLD.

Leszek Miller: Przecież nie mogę odpowiadać za każdego polityka z mojej partii.

Monika Pawlak: Ale to właśnie wpłynęło na drastyczny spadek poparcia dla tego ugrupowania. Nie czuje pan złości, żalu?

Leszek Miller: Żal, tak. Ostatnio taki gwałtowny zwrot spotkał dwie formacje: AWS i SLD. Chociaż w czasach AWS, mówię o rządach 1997 - 2001, przybyło w Polsce milion bezrobotnych, a wzrost gospodarczy spadł z 7 procent do zera. My odwróciliśmy te negatywne tendencje, gospodarka rozwija się dynamicznie, a poziom życia następnych pokoleń Polaków nie zależy od liczby komisji śledczych, a od gospodarki. Na szczęście to, co się stało z SLD i w SLD nie ma wpływu na przyszłość kraju.

Monika Pawlak: Ale Sojusz nie chce, wbrew zapowiedziom, jesiennych wyborów. A to już może mieć wpływ...

Leszek Miller: Opowiedzieliśmy się za konstytucyjnym terminem wyborów. Oczywiście mówiliśmy, że lepiej byłoby, gdyby odbyły się wiosną. Też to powtarzałem. Decyzja zapadnie 5 maja. Potrzeba 307 głosów poparcia, by przeprowadzić uchwałę o samorozwiązaniu się Sejmu. Na pytanie, czy ich wystarczy - nie odpowiem. Nikt dziś tego nie zrobi. Choć widzę w SLD tendencje, by poprzeć samorozwiązanie Sejmu. Mimo że Rada Krajowa opowiedziała się za jesiennym terminem.

Monika Pawlak: Niewiele czasu zostało, by odzyskać elektorat. Nie obawia się pan sromotnej porażki SLD?

Leszek Miller: Potencjalnego wyborcę nie interesują problemy polityków, ale ich pomysły na rządzenie państwem. Opozycja działa. Liderzy Platformy, LPR czy PiS proponują reformy, wskazują sposoby rozwiązania pilnych problemów. Liderzy SLD z uparciem opowiadają o sobie i Sojuszu. To jest droga do przepaści.

Monika Pawlak: "W Polsce wyborcy biorą zbyt poważnie deklaracje z kampanii wyborczych, nie potrafią odróżnić, co jest tylko obietnicą" - to pańskie słowa. Zmienił pan zdanie?

Leszek Miller: Nie. Ale z tego wynikają rozczarowania. Wyborcy desperacko poszukują kogoś, kto znowu obieca i stąd gwałtowne zmiany ekip rządzących. To nie tylko polska specyfika. We wszystkich kampaniach politycy będą pięknie opowiadać. Ale dojrzalsze demokracje odróżnią reklamę wyborczą od rzeczywistości.

Monika Pawlak: Uczciwiej byłoby chyba mówić prawdę?

Leszek Miller: Jeżeli ktoś mówi, że zapewni milion miejsc pracy, nie kłamie, bo chce to zrobić. A że później okazuje się to niemożliwe... Już John Kennedy, obejmując prezydenturę, powiedział: po zwycięstwie wyborczym okazało się, że sytuacja jest jeszcze gorsza niż myśleliśmy.

Monika Pawlak: Podpieranie się amerykańskim prezydentem to świetny sposób wytłumaczenia własnej porażki.

Leszek Miller: Realistyczna ocena faktów. I nie zapominajmy, że podstawowe założenia kampanii wyborczej SLD zostały spełnione. Wyprowadziliśmy gospodarkę na prostą, uratowaliśmy finanse publiczne, Polska jest w Unii Europejskiej.

Monika Pawlak: Na sztandarach wyborczych Sojuszu była też liberalizacja ustawy antyaborcyjnej. Partia wolała rozczarować wyborców niż wchodzić w otwarty konflikt z Kościołem. To nie było przypadkiem lizusostwo?

Leszek Miller: Rozsądek i myślenie perspektywiczne. Wiedzieliśmy, że dalsze losy Polski będą zależały od wyników unijnego referendum. Rozpoczynanie wojny z Kościołem w takim momencie mogłoby spowodować, że głosów poparcia by zabrakło. A to byłoby polityczne samobójstwo. Nie tylko rządu, ale całego SLD.

Monika Pawlak: Cel uświęca środki, rząd Leszka Millera wygrał referendum. To pański największy sukces?

Leszek Miller: Tak. Nie wolno jednak zapominać, że zakończyłem negocjacje, które rozpoczęły poprzednie ekipy. Tak jak w sztafecie był to sukces różnych drużyn. Ale w sztafecie najlepszą zmianę ustawia się na końcu.

Monika Pawlak: Nadal ocenia pan swoją dymisję jak porażkę?

Leszek Miller: Największą. Nie miałem wyjścia. Rząd może spokojnie funkcjonować do momentu, gdy ma poparcie parlamentu. Mnie go zabrakło.

Monika Pawlak: A co pan sądzi o "sprawie Wildsteina"?

Leszek Miller: Jestem przeciwny kreowaniu Bronisława Wildsteina na bohatera narodowego. Trzeba pamiętać, że pan Wildstein wyniósł cudzą własność, nie chcę tego nazywać mocniej...

Monika Pawlak: Ukradł?

Leszek Miller: Tak, ukradł. To chyba nie przypadek, że lista jest rozpowszechniana teraz. Prawica, która uznała, że wygra wybory, jest wewnętrznie podzielona. I z pomocą listy jedna część prawicy walczy z drugą. Bo lewicę to niewiele obchodzi.

Monika Pawlak: Czyżby?

Leszek Miller: Dla naszego elektoratu współpraca ze służbą bezpieczeństwa nie przekreśla szans w wyborach. Jerzy Szteliga dawno przyznał się do współpracy. I nie przeszkodziło mu to wygrywać kolejne wybory. Dla elektoratu prawicy podobna informacja dyskredytuje kandydata. Moim zdaniem, publikacja tej listy rozpoczyna proces eliminowania jednej części kandydatów prawicy przez drugą.

Monika Pawlak: Wróci pan na scenę polityczną?

Leszek Miller: Na razie wyjeżdżam do Waszyngtonu.

Monika Pawlak

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)