Miljenko Jergović: to, że Polska wciąż istnieje, jest nieprawdopodobne
Polacy i Chorwaci mają na pewno jedną wspólną i bardzo niemiłą cechę – jedni i drudzy są katolikami. Co gorsza, oba narody uprawiają ponurą i mroczną odmianę katolicyzmu. Jakimś cudem Hiszpanie czy Włosi również są katolikami, a jednocześnie są tak od nas różni – jak to możliwe? W katolicyzmie Polaków i Chorwatów jest coś zabobonnego i bezbożnego. Jedni i drudzy chwalą się tym, że są narodami maryjnymi, z czego wynika, że Matka Boska jest dla nich ważniejsza od Boga Ojca i od Syna Bożego, co jest dziwną i w gruncie rzeczy kazirodczą uzurpacją – mówi Miljenko Jergović, wybitny pisarz chorwacki, w rozmowie z Wirtualną Polską.
06.07.2016 | aktual.: 25.07.2016 19:34
Autor opowiada m.in. o Erneście Wilimowskim, wybitnym piłkarzu i "zdrajcy", który grał później dla Trzeciej Rzeszy, ale także o Robercie Lewandowskim i Grzegorzu Lacie, "genialnym staruszku". Jergović wyjaśnia też, dlaczego istnienie Polski jest cudem, co łączy nas z Chorwatami oraz dlaczego polskie klęski są co najmniej tak wielkie jak polska kultura.
WP: Grzegorz Wysocki: Czy to prawda, że mecz Polska – Niemcy oglądał pan w niemieckiej ambasadzie?
Miljenko Jergović: Nieprawda. Owszem, miało tak być, gdyż dostałem propozycję oglądania meczu z niemieckim ambasadorem w Warszawie, ale uprzejmie ją odrzuciłem. Mecz oglądałem samotnie, w hotelowym pokoju. Z bardzo prostej przyczyny. Jestem bardzo nerwowym, emocjonalnym człowiekiem i lubię oglądać mecze z ludźmi, którzy znają się na piłce, co oznacza, że muszę je oglądać sam.
WP: I może pan też wtedy bezkarnie kląć.
Wtedy akurat nie muszę. Klnę, kiedy dyletanci oglądają ze mną mecz. Wie pan, coś mnie zawsze pcha, by kibicować tym, którzy są słabsi. Najbardziej lubię te mecze, w których słabi zwyciężają. Ale to prawie nigdy się nie zdarza, zwłaszcza wtedy, gdy gra się przeciwko Niemcom.
WP: Niedawno Polacy z Niemcami wygrali, a teraz zremisowali.
Cuda pozostają cudami. Cudem jest nawet zwycięstwo z Niemcami w meczu towarzyskim. Ze wszystkich definicji piłki nożnej najbardziej znana jest chyba ta, którą dał Gary Lineker, że piłka nożna to gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu zawsze i tak wygrywają Niemcy. Muszę się z tą definicją zgodzić.
WP: Czy w dzisiejszym składzie polskiej reprezentacji widzi pan jakiegoś współczesnego Wilimowskiego, czy nie ma najmniejszych szans, by ktoś taki jeszcze się kiedykolwiek pojawił?
Myślę, że niestety, nie ma już na to szans, choć w polskiej reprezentacji jest kilku wspaniałych graczy, a jeden z Polaków jest wręcz genialnym piłkarzem. Mowa oczywiście o Robercie Lewandowskim. Ale nie macie już takich graczy, którzy mieliby tę mityczną siłę, piłkarzy, którzy graliby jak antyczni półbogowie, herosi. Ostatnim polskim piłkarskim półbogiem był Grzegorz Lato.
WP: Dlaczego?
Z dwóch powodów. Po pierwsze, był fenomenalnym napastnikiem. Po drugie, kompletnie nie wyglądał na piłkarza. Był odwrotnością tego, jak wyobrażamy sobie, że powinien wyglądać piłkarz. W 1974 roku, kiedy grał na mistrzostwach świata, wyglądał przynajmniej na 15 lat starszego, niż był naprawdę, i był łysy w typowy starczy sposób, z ogromną wielką łysiną i wianuszkiem włosów nisko dookoła. Miał wygląd i fryzurę ówczesnego niemieckiego selekcjonera, Helmuta Schoena. A grał po prostu genialnie! Prawdopodobnie obrony przeciwników padały przed nim, gdyż nie wyobrażały sobie, że człowiek z takim wyglądem, taki staruszek, może tak kopać piłkę. To przechodziło ludzkie pojęcie. Oczywiście trochę żartuję, ale Lato był naprawdę nieprawdopodobny.
WP: W jaki sposób pan, chorwacki pisarz, trafił na Ernesta Wilimowskiego? Sam, zanim przeczytałem pańską książkę, ledwie kojarzyłem, że ktoś taki w ogóle istniał.
To prosta i bardzo przewidywalna historia. Miałem 8 lat i piłka nożna interesowała mnie wtedy tak samo jak dzisiaj. Czyli bardzo. I przeczytałem w jakiejś historii piłki nożnej, że pewien Polak strzelił Brazylii cztery gole w jednym meczu. I dla mnie jako małego chłopaka było to coś niewyobrażalnego. Było to zetknięcie z cudem, który nie powinien się wydarzyć. I wszystko, co nastąpiło później, jest kontynuacją tego cudu.
WP: Na spotkaniu z czytelnikami mówił pan, że wszystkie tematy, którymi zajmuje się pan jako pisarz do dzisiaj, zostały ustalone, gdy w wieku 19 lat napisał pan wiersz „Obserwatorium Warszawa”. Wychodzi na to, że swoją pisarską przyszłość zaplanował pan jednak dużo wcześniej?
(śmiech) Jako 8-latek zaplanowałem większość swoich przyszłych tematów. Gdy miałem 19 lat, wszystko było już gotowe.
WP: W książce historię Wilimowskiego urywa pan w – wydawać by się mogło – najciekawszym fabularnie momencie. Interesuje pana właściwie tylko ten legendarny – przegrany – mecz Polaków z Brazylią z 1938 roku, w którym sam Wilimowski strzelił cztery bramki. A co z dalszym ciągiem? Dlaczego nie kusiło pana, by tę historię pociągnąć dalej? Bał się pan tego tematu tak, jak Wilimowski bał się po 1945 roku powrotu do domu?
Nie bałem się, bo jako pisarz nie przeżywam tego rodzaju strachów. Odpowiedź jest dużo bardziej oczywista. Dla mnie temat Wilimowskiego jako atrakcyjny fabularnie skończył się w momencie ostatniego gwizdka w czasie meczu Polska – Brazylia. Koniec meczu, koniec Wilimowskiego jako bohatera powieści. To, co działo się z nim dalej, jest już dla mnie jako pisarza kompletnie nieciekawe.
WP: Przecież dalsze losy Wilimowskiego są arcyciekawe! Lata wojny, kiedy grał w reprezentacji Trzeciej Rzeszy, czy okres powojenny, kiedy piłkarz został uznany za zdrajcę narodu polskiego i nie pozwolono mu wrócić do ojczyzny. To nie jest ciekawe?
Oczywiście, obiektywnie jest to ciekawa historia. Ale też, powiedzmy sobie szczerze, w tamtych latach, w przypadku Górnoślązaka, wcale nie aż tak oryginalna i wyjątkowa. Lubię takie zakończenia powieści i filmów, które spadają na nas nagle, zakończenia okrutne. Wspaniałe są te filmy i te książki, które kończą się cięciem na moment przed tym, zanim stanie się to, o czym dany film czy książka w istocie mówi. Koniec „Wilimowskiego” właściwie jest tym miejscem, w którym ktoś inny zacząłby pisać swoją powieść.
WP: Dlatego, że jest pan okrutnym pisarzem?
Dlatego, że mi po prostu taki koniec się podoba. I dlatego, że to, co się będzie działo dalej, jest w jakiś sposób przewidywalne. Lubię też myśleć, że moja książka kończy się w taki sposób, w jaki swoje filmy kończyli w swoich najlepszych artystycznie latach Andrzej Wajda, Jerzy Kawalerowicz czy Krzysztof Zanussi.
WP: A czy pan postrzega Wilimowskiego jako zdrajcę?
Jeżeli pyta pan o moje prywatne zdanie, to odpowiem, że dla mnie oczywiście Wilimowski nie jest zdrajcą. Ale jednocześnie doskonale rozumiem, że dla polskiej zbiorowości, dla polskiego społeczeństwa, zwłaszcza po zakończeniu II wojny światowej, jest on zdrajcą. Że za zdrajcę narodu polskiego go wtedy uważano. Tak samo jak dla narodu niemieckiego Wilimowski był zdrajcą zarówno przed, jak i podczas II wojny światowej, a to dlatego, że w 1933 roku przeszedł z 1. FC Kattowitz, w którym grali piłkarze niemieckiej narodowości, do Ruchu Wielkie Hajduki (dzisiejszy Ruch Chorzów), gdzie występowali piłkarze polskiej narodowości. W czasie wojny Wilimowski, choć grał dla reprezentacji Trzeciej Rzeszy, był tam tak naprawdę obywatelem drugiej kategorii. I w 1945 roku był zdrajcą dla jednych i dla drugich. Podwójny zdrajca. I jest to absolutnie niepodważalne potwierdzenie czystości jego podwójnej tożsamości.
WP: A może pan sam utożsamia się w jakiś sposób z postacią Wilimowskiego? Nie mam na myśli wyłącznie faktu, że łączy was obu wielki talent, ale także to, że pan również przez niektórych jest uważany w swojej ojczyźnie za zdrajcę. Czy Miljenko Jergović to chorwacki Wilimowski?
Traktuję pańską analogię jako piękny komplement, ale jednak się z Wilimowskim nie utożsamiam, a przynajmniej nigdy wcześniej o tym nie pomyślałem. Niemniej, to prawda, że nie jest mi obce wyzywanie od zdrajców. Co więcej, lubię utożsamiać się ze zdrajcami. Tak samo jak lubię się utożsamiać z przegranymi. Literatura jest dyscypliną ducha, która zajmuje się przegranymi. Literatura nienawidzi zwycięzców i ludzi sukcesu. Zwycięzcy są absolutnie nieciekawi, są nudni. Wielki jugosławiański pisarz, Bora Cosić, napisał jedno absolutnie genialne zdanie (napisał wiele genialnych zdań, ale to jedno akurat mi chodzi po głowie): „Zwycięzcy mają tylko zwycięstwo. Przegranym zostaje wszystko”. Nieszczęśni zwycięzcy mają tylko to swoje zwycięstwo. I nie ma nic gorszego i bardziej żałosnego niż ludzie, którzy przywykli żyć w klęsce, a którzy nagle poczuli w sobie zwycięzcę. Najlepszym przykładem nacjonaliści, którzy wszystkie swoje klęski próbują przerobić na zwycięstwa. O wiele lepiej i godniej jest żyć ze swoimi klęskami,
niż wymyślać nieistniejące zwycięstwa.
WP: Wbrew tytułowi i licznym piłkom na okładce „Wilimowski” nie jest powieścią o piłce nożnej. Na IV stronie okładki czytelnik może przeczytać, że w tej niewielkiej powieści jest wszystko: „miłość, samotność, smutek, nieszczęście, mądrość, głupota, dobroć, zło, zwyczajność. Ale też tematy zawsze bliskie Jergoviciowi: tożsamość, inność, wykluczenie, tolerancja, zagrażająca wojna”. Bardzo mnie interesuje, jak się pisze krótkie powieści, w których jest zawarte wszystko?
(śmiech) Bardzo prosto. Nie pisze się krótkiej powieści, tylko planuje się pewną opowieść, którą chce się przedstawić czytelnikowi. "Wilimowski" to po prostu krótkie opowiadanie, które trochę się przeciągnęło.
WP: Uff, bo już się bałem, że w którymś momencie siada pan i robi podsumowanie: „OK, miłość jest, głupota jest, problemy z tożsamością są, to teraz jeszcze trochę wykluczenia”.
Oczywiście. Wszystko mam dokładnie obliczone i w idealnie odmierzonych proporcjach. A poważnie mówiąc, ma pan rację, że to nie jest książka o piłce nożnej. Z drugiej strony – jest to książka wyłącznie o piłce nożnej. Jedną z moich ukochanych książek jest powieść węgierskiego pisarza Ferenca Molnara. I jest to najlepsza powieść o piłce nożnej, jaka kiedykolwiek powstała, choć piłka nożna ledwie się tam pojawia. Powieść nazywa się „Chłopcy z Placu Broni”. W taki sam sposób, w jaki „Chłopcy z Placu Broni” są książką o piłce, w taki sam sposób o piłce nożnej jest „Wilimowski”.
WP: Pisze pan o jednym ze swoich bohaterów: „Piłka nożna w gruncie rzeczy go nie interesowała. Zastępowała mu jedynie coś ważniejszego, coś, czego nie mógł mieć. Piłka nożna była metaforą”. W „Wilimowskim” również traktuje pan piłkę jako metaforę. Pytanie tylko – metaforę czego? Życia? Rywalizacji?
Piłka nożna jest czymś, co istnieje między ojcem i synem. Jest w pewien sposób metaforą indywidualnego losu w ogóle, a także indywidualnych losów bohaterów mojej powieści, w tym samego Ernesta Wilimowskiego. W centrum tej opowieści nie znajduje się JAKIŚ mecz piłki nożnej. W centrum tej opowieści znajduje się mecz, w którym pewna reprezentacja strzeliła pięć goli Brazylii. I w której jeden gracz sam strzelił cztery z tych pięciu goli. Ale pomimo tych czterech strzelonych Brazylii goli ta reprezentacja przegrała. Wydaje mi się, że sposób tej klęski jest typowo polski. Prawdopodobnie tylko Polska mogła strzelić Brazylii pięć goli i przegrać. Bo polska historia – zwłaszcza w XX wieku – to historia klęsk i okupacji.
WP: W sensie: cały czas strzelamy przeciwnikom pięć goli, a na końcu i tak przegrywamy?
Gdybyśmy II wojnę światową przełożyli na terminologię piłkarską, to wydarzyło się dokładnie coś takiego – strzeliliście pięć goli, ale i tak odnieśliście klęskę.
WP: Ale mimo przegranej – w tej wojnie, w tym meczu – uważamy się za moralnych zwycięzców.
Mit o moralnych zwycięzcach jest najbardziej żałosną rzeczą na świecie. Myślę, że ten mit wymyśliły pełne poczucia wyższości narody słowiańskie. U nas, w Jugosławii, a potem w Chorwacji, nie było prawdopodobnie nigdy żadnej klęski sportowej, która nie byłaby wielkim moralnym zwycięstwem.
WP: Z kolei w „Wilimowskim” w ten sposób pisze pan o Polakach: „Wszyscy inni będą rozgrywali jakieś zwyczajne, niezbyt ważne mecze, które nie decydują o honorze i godności, o sprawiedliwości, o historii, o dumie kontynentu. Wszyscy inni będą grali w piłkę nożną, a Polska musi walczyć o sprawiedliwość albo przeciwko sprawiedliwości”.
Tak, piszę o tym, że wszyscy inni po prostu uprawiają sport, a Polska musi się spowiadać z siebie i ze swoich zamiarów dobremu Bogu i wszystkim kibicom. Z Chorwatami jest dokładnie tak samo. Ktoś zawsze jest winien. Albo sędzia, albo deszcz, albo kontuzja głównego gracza, albo stan murawy. A w ostateczności po prostu spisek i zmowa bogów.
WP: Jednak gdy mówię o tym moralnym zwycięstwie, to nie stawiałbym obok siebie przegranej w czasie II wojny światowej i przegranej na boisku. Czy walka z nazistami – choć z góry skazana na klęskę – nie była czymś słusznym?
Trochę się nie zrozumieliśmy w przypadku tej metafory. Walka przeciwko faszyzmowi z polskiego punktu widzenia nie była klęską, ale klęską było to, że Polacy najpierw 6 lat walczyli przeciwko faszystom, a potem mieli 40 lat sowieckiej okupacji. I to jest ewenement, coś, co mogło się przydarzyć tylko Polakom. Czechosłowacja, owszem, miała podobną półokupację, no ale z faszyzmem specjalnie nie walczyli. W Jugosławii, owszem, walczyli przeciwko faszyzmowi, ale nie mieli z kolei okupacji sowieckiej. Mieliśmy inny rodzaj socjalizmu, inny rodzaj totalitaryzmu, ale nie mieliśmy okupacji radzieckiej. Również Ukraińcy, Litwini, Łotysze i inne narody różniły się pod tym względem od was. I tutaj jest właśnie ta metafora wspaniałej polskiej klęski.
WP: I jak pan na to patrzy z zewnątrz? Na tę nieustanną, często beznadziejną, walkę Polaków?
Uważam, że to los, fatalistyczne przeżywanie i rozumienie świata. Witold Gombrowicz napisał wiele absolutnie racjonalnych i ważnych zdań na temat Polski. Wśród tych zdań było i takie, w którym pytał o to, czy za 50 lat Polska będzie jeszcze istniała. Okazuje się, że Polska nie tylko nie przestała istnieć, ale wciąż żyje i ma się dobrze, a może nawet przeżyje kolejne 50 lat. Ale w 1935 albo w 1945 roku to nie było takie pewne. Polska wydawała się tymczasowym krajem, który może zniknąć w każdej chwili, i który przez następne setki lat może nie istnieć, tak jak już nie istniała wcześniej. A na tym zniknięciu Polski zależało dwóm wielkim sąsiadom, z jednej strony – Niemcom, z drugiej – Związkowi Radzieckiemu. I jeżeli tylko człowiek lepiej się nad tym zastanowi – to fakt, że Polska wciąż istnieje, jest naprawdę nieprawdopodobny.
WP: W 2011 roku wysłał pan maila z załącznikiem do swoich tłumaczy z różnych krajów. Pisał pan w tym mailu: „Wilimowskiego posyłam wam dlatego, że nie wiadomo, kiedy książka będzie mogła być wydana w języku oryginału. Chwilowo nie ma na to warunków, które byłyby dla mnie jako autora do przyjęcia”. O co chodzi? Czy w tej książce również jest coś, czym pan obraża lub rozwściecza Chorwatów?
Nie, akurat w „Wilimowskim” nie ma niczego, co mogłoby przeszkadzać Chorwatom, ale wcześniej w moim postępowaniu, pisaniu i w moich wystąpieniach publicznych było mnóstwo rzeczy, które Chorwatów rozwścieczały. Chorwaci, przynajmniej niektórzy, byli na mnie wściekli, co z kolei budziło gniew we mnie. Niejednokrotnie czułem się dotknięty lub byłem wprost obrażany. I w pewnym momencie zdecydowałem, że nie będę więcej publikował książek w Chorwacji. W moim przypadku jest to bardzo proste, bo w języku, w którym piszę, mogę publikować książki w Bośni i Hercegowinie, w Czarnogórze czy w Serbii. Tak samo jak pisarz niemiecki, jeśli nie życzy sobie publikowania w Niemczech, może publikować w Austrii.
WP: Lub jak Bernhard, który zabronił publikowania swoich książek w Austrii, a które i tak wychodzą w Niemczech.
Tak, dokładnie. Odstąpiłem jednak od tego zamiaru, bo zrozumiałem, że właśnie tego chcą moi wrogowie. Przyszło mi wtedy do głowy pewne serbskie przysłowie... Jest ono trochę nieprzyzwoite, ale bardzo pouczające. Skądinąd wszystkie serbskie przysłowia są nieprzyzwoite, podobnie jak większość bałkańskich.
WP: Proszę się nie krępować.
Przysłowie to mówi: „Rozgniewał się na wieś i obciął sobie kutasa”.
WP: Rozumiem, że ostatecznie odstąpił pan od zamiaru tej nieprzemyślanej amputacji?
(śmiech) Tak. Zrozumiałem, że nie byłoby zbyt mądre, gdybym się w taki sposób gniewał na swoją wieś. I że jest o wiele więcej miłych rzeczy w publikowaniu.
WP: Zapytałem o to, czy Chorwaci mieli się w tym wypadku na co obrażać, dlatego, że pisząc o Wilimowskim i o Górnoślązakach, być może pisze pan również o czymś i o kimś zupełnie innym? Czy ta sytuacja podwójnej czy potrójnej tożsamości – Polak, Niemiec, Górnoślązak etc. – nie przypomina nieco sytuacji na Bałkanach?
Tak, takie analogie mogą się nasuwać. To dotyczy zresztą nie tylko Bałkanów, ale w ogóle całej Europy, i to nie tylko tej przedwojennej czy powojennej, ale także – może nawet jeszcze bardziej - dzisiejszej. I wszystkich ludzi, którzy urodzili się w pobliżu jakiejś granicy. W gruncie rzeczy istnieje niewiele osób, którzy mają wyłącznie jedną tożsamość. Jeżeli zauważy pan, że ktoś ma tylko jedną tożsamość, właściwie może pan być pewien, że coś przed panem ukrywa. A jeśli dalej się upiera, że tak właśnie jest, jest możliwe, że stoi przed panem nacjonalista.
WP: Magdalena Petryńska pisze, że „polska literatura, historia i kultura są dla Miljenka Jergovicia ważne, zajmują w jego esejach bardzo dużo miejsca”. Podobno Polskę czuje i rozumie pan jak mało kto. Autorka tych słów tłumaczy właśnie naszą rozmowę, ale zaryzykuję – czy pani Magdalena Petryńska przesadza, nagina fakty i próbuje tymi słowami polepszyć nam samopoczucie, czy też jest dokładnie tak, jak pisze?
Jestem ostatnim, który mógłby na to pytanie odpowiedzieć. Mogę tylko powiedzieć, że uwielbiam polską kulturę, polską literaturę i polski film. I że polskie klęski traktuję i przeżywam jak swoje własne, bo po prostu mogę się z nimi utożsamiać, identyfikować.
WP: Gdy czytam książki chorwackich pisarzy, widzę sporo podobieństw między Polakami a Chorwatami. Czy pan również dostrzega te podobieństwa?
Polacy byliby dla mnie znacznie mniej interesujący, gdybym widział ich podobieństwa z Chorwatami. Kultura, literatura polska jest dla mnie tak wielka, o tyle większa niż chorwacka, że nie znajduję żadnych podobieństw między Polakami a Chorwatami.
WP: Tak, tylko pan wciąż mówi o polskiej kulturze, a nie Polakach, a to jednak nie to samo.
Już panu odpowiadam. Polacy i Chorwaci mają na pewno jedną wspólną i bardzo niemiłą cechę – jedni i drudzy są katolikami. Co gorsza, oba narody uprawiają ponurą i mroczną odmianę katolicyzmu. Jakimś cudem Hiszpanie czy Włosi również są katolikami, a jednocześnie są tak od nas różni – jak to możliwe? W katolicyzmie Polaków i Chorwatów jest coś zabobonnego i bezbożnego. Jedni i drudzy chwalą się tym, że są narodami maryjnymi, z czego wynika, że Matka Boska jest dla nich ważniejsza od Boga Ojca i od Syna Bożego, co jest dziwną i w gruncie rzeczy kazirodczą uzurpacją.
WP: Kazirodczą?
Tak, uważam, że jest coś kazirodczego w tym naszym uwielbianiu Maryi, naszej boskiej Matki.
WP: Do podobieństw między Polakami a Chorwatami dorzuciłbym jeszcze plemienne podziały. W Polsce od dawna mówi się wręcz o dwóch narodach w ramach jednego państwa. Czy w Chorwacji wygląda to podobnie?
Tak, tylko, że u Chorwatów ten podział jest jeszcze gorszy i jeszcze głębszy. Choćby dlatego, że Chorwatów jest zaledwie 4,5 miliona, a jak się 4,5 miliona podzieli na dwa, to wychodzą dwa stosunkowo niewielkie, silnie zantagonizowane, wrogie obozy.
WP: A może powinniśmy pogodzić się z tym, że się tak różnimy? Może te podziały nie tylko nie znikną, ale jeszcze bardziej będą się radykalizować? Może to norma – nie tylko w Polsce i Chorwacji, ale też w Austrii, we Francji, w Stanach Zjednoczonych...
Moim zdaniem to nieporównywalne przykłady. Inne kraje nie są podzielone w taki sposób jak Chorwacja, nie są też tak podzielone jak Polska. Bo ci, którzy w tych wyborach będą głosowali na Trumpa, w następnych wyborach będą głosowali na kogoś całkiem innego. To nie jest sprawa wyraźnego podziału ani czystej decyzji. Tak samo w Austrii. W ostatnich wyborach prezydenckich wszyscy mieszkańcy miast głosowali za kandydatem Zielonych, natomiast wsie i małe miasteczka głosowały na kandydata prawicy, który w istocie jest neofaszystą. A w następnych wyborach to wcale nie musi wyglądać tak samo. Bo mamy tutaj do czynienia z jednorazowym zwycięstwem.
WP: A w Polsce czy Chorwacji nie?
Sposób, w jaki podzielone są społeczeństwa chorwackie i polskie, wskazuje na to, że mamy do czynienia z trwałymi podziałami w społeczeństwie. I moim zdaniem ten podział jest tak trwały i skuteczny wskutek istnienia Kościoła katolickiego. Co więcej, to Kościół w dużej mierze ten podział generuje i wzmacnia. Zwłaszcza w Chorwacji. Przedstawiciele kościoła otwartego, liberalni biskupi i księża w Polsce jeszcze istnieją - w Chorwacji czegoś takiego już nie ma. W Chorwacji cały Kościół jest ekstremistycznie prawicowy. I ekstremizm kościoła chorwackiego jest nieporównywalny do ekstremizmu polskiego kościoła. W Chorwacji na przykład Kościół neguje Holocaust.
WP: Holocaust chorwacki?
Nie tylko chorwacki, także Holocaust w ogóle. Istnieją biskupi, hierarchowie, którzy negują, że w ogóle doszło do Holokaustu, że miała miejsce zagłada Żydów. Istnieje także ksiądz, gwardian dominikański ze Splitu, który w imieniu Kościoła wygłasza kazania w państwowej telewizji i mówi, że Amerykanie nie mają prawa mówić o prawach człowieka i demokracji ani o „tak zwanym antyfaszyzmie”, bo w imię „tak zwanej walki z faszyzmem” bombardowali niemieckie miasta i zrzucili bomby na Hiroszimę i Nagasaki. A chorwaccy ustasze nie zabili nikogo poza terytorium Chorwacji.
Tłumacząca rozmowę Magdalena Petryńska:Matko jedyna!
Rozmawiał: Grzegorz Wysocki, szef Opinii WP
*
Miljenko Jergović - prozaik, poeta, publicysta. Jeden z najwybitniejszych pisarzy chorwackich. Dorobek Jergovicia jest spory - 6 tomów wierszy i kilka wyborów poezji, 6 tomów opowiadań, 15 powieści. Jergović jest stałym felietonistą dziennika "Jutarnji list", publikuje w czasopismach chorwackich, bośniackich i serbskich, jego felietony, wywiady i korespondencja ukazały się w wydaniach książkowych. Jest laureatem wielu bośniackich i chorwackich nagród literackich oraz Nagrody im. Ericha Marii Remarque'a (1995), Premio Grinzane Cavour i Premio Napoli. "Ruta Tannenbaum" weszła w 2010 roku do finału Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus, a w 2012 roku Jergović otrzymał tę nagrodę za powieść "Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki".
W przekładzie Magdaleny Petryńskiejukazało się do tej pory w Polsce siedem powieści Jergovicia - "Wilimowski" (Wyd. Książkowe Klimaty) jest najnowszą z nich.