Miliony z handlu tanimi ubraniami
"Gazeta Wyborcza" pisze, że Warszawa i Łódź
są podzielone między hurtowników. Masowo kupują bardzo tanią
azjatycką odzież i sprzedają ją przez sieć ulicznych handlarzy -
tak zwanych staczy.
To był pomysł życia. Pracuje dla mnie kilkadziesiąt osób, interes idzie świetnie. W Łodzi we trzech podzieliliśmy się miastem i nie wchodzimy sobie w drogę. Teraz ruszamy na Warszawę - zapowiada jeden z łódzkich hurtowników.
Łódzki policjant z wydziału przestępczości gospodarczej: Hurtownicy mają swoje terytoria, są jak mafia. Trudniej się z nimi rozprawić niż z dilerami narkotyków, bo uliczny handel ma społeczną akceptację. Na dilera ludzie doniosą, emerytki z kartonowym pudełkiem pożałują. I jeszcze biustonosz kupią - wyjaśnia dziennikowi.
W Łodzi na chodnikach sprzedaje kilkaset osób, w Warszawie tyle samo.
Godz. 5. Wólka Kosowska pod Warszawą. Tu zaopatrują się właściciele sklepów i bazarowych straganów. W kilku halach kwitnie handel tanią odzieżą - chińską, wietnamską, turecką. Kolorowe biustonosze można kupić w hurcie już za 2,5 zł, T-shirt za złotówkę, parę skarpetek za 5 groszy. O świcie kierowca podjeżdża po towar. Teraz najlepiej idą koszulki. Są tacy, którzy kupują nawet tysiąc dziennie"- mówi sprzedawczyni z Wólki.
Hurtownicy robią w Wólce zakupy codziennie. Kupują tyle, żeby starczyło na dzień, dwa. Dzięki temu nie muszą wynajmować magazynów.
Godz. 7, Łódź. Kierowcy rozwożą towar staczom. Bezrobotni, emeryci, renciści ustawiają pudła w ruchliwych punktach. Gdy na horyzoncie pojawi się znajoma twarz z Zarządu Dróg i Transportu, stacz ustawia pudła w stosik - żeby kara za zajmowanie chodnika była mniejsza. Mandaty mam w nosie. Szef je spłaci - mówi "Gazecie Wyborczej" handlarka.
Dziennik podkreśla, że hurtownika stać na mandaty, bo nie płaci ZUS-u, podatków ani czynszu, a marża jest gigantyczna, np. bluzkę, która kosztowała 3 zł, jego ludzie sprzedają z pudła za 15 zł. (PAP)