RegionalneWarszawaMikołaje nie uznają końca świąt. Zostaną na ulicach, aż do wiosny

Mikołaje nie uznają końca świąt. Zostaną na ulicach, aż do wiosny

Jest początek stycznia. Na Trakcie Królewskim w Warszawie rozlega się donośne: "Ho, ho, ho"! To św. Mikołaj. – Co tu jeszcze robisz? Święta minęły – dziwię się. – Jak już się zostanie Mikołajem, to potem ciężko przestać – tłumaczy mi. Chętnych na zarobek jest więcej. „Święci” zostaną tu nawet do wiosny.

Mikołaje nie uznają końca świąt. Zostaną na ulicach, aż do wiosny
Źródło zdjęć: © WP.PL | Karolina Rogaska
Karolina Rogaska

Każdy święty ma swój rewir - to pozwala unikać kłótni o turystów, czyli o pieniądze. Jeśli jakiś Mikołaj łamie te zasady, może sobie zacząć szukać innego zajęcia. Koledzy po fachu zadbają o to, żeby utrudnić mu "mikołajowanie".

- Przebieram się od trzech lat. Wyszło trochę przypadkiem. Mój ziomeczek sprzedawał choinki i potrzebował kogoś kto będzie roznosił ulotki w przebraniu Mikołaja. Kolegom się nie odmawia, więc pomogłem – opowiada Mikołaj nr 1. - Na Mokotowie jest taki sklep dla Mikołajów, schodzi się do piwnicy i masz wszystkie rekwizyty jakich potrzebujesz. Sztuczne brody, czapki z dzwoneczkami i bez dzwoneczków, mikołajowe ciuchy… Tylko poduszki na sztuczny brzuch wziąłem swoje, z kanapy – tu Numer nr 1 klepie się po wypchanym poduszkach trzymających się na miejscu dzięki skórzanemu paskowi.

Na chwilę musimy przerywać rozmowę, bo podeszła do nas matka z kilkuletnią dziewczynką. Mikołaj bierze małą na kolana, zapewnia, że przyjechał z Laponii. Matka pstryka fotki i znów możemy rozmawiać.

- No więc ziomeczkowi coś te choinki nie szły. On zawinął interes, ja zostałem ze strojem – wspomina Numer 1. - Zatrudniłem się w barze przy Barbakanie, bo akurat potrzebowali Mikołaja. Roznosiłem cukierki, zachęcałem do odwiedzenia knajpy. Szybko mnie wyrzucili, bo dla żartu do koszyka wrzuciłem kilka prezerwatyw. Wiesz, ktoś sięga po sreberko, myśli, że będzie cukierek, a tu gumki. Szefa to jakoś nie bawiło. Wtedy pomyślałem, żeby po prostu stanąć na trakcie. Wśród tych iluminacji, świecących bombek, ogromnych prezentów ze światełek – opowiada.

Wyobrażam sobie renifery

Okazuje się, że światełka to dla Mikołajów "być, albo nie być". Tak przynajmniej twierdzi Mikołaj nr 2. Co prawda rewir 1 i 2 zachodzą na siebie, ale tym „świętym” wyjątkowo to nie przeszkadza - Numer 1 zajmuje się przede wszystkim pozowaniem do zdjęć, a Numer 2 wozi turystów rikszą.

- Te iluminacje i ozdoby tworzą świąteczny klimat. Dzięki temu nie wyglądamy dziwnie będąc tu w styczniu czy lutym. Inaczej ciężko znaleźć wytłumaczenie dla naszego istnienia – tłumaczy Numer 2, który z postury nie za bardzo przypomina rubasznego Mikołaja z bajek dla dzieci. Jest bardzo szczupły.

- Bo ja cały czas w ruchu. W rikszy nie mam żadnej elektryki, więc muszę sam pedałować. A poduszkami się tak jak kolega nie wypcham, bo trudno by mi było kierować - mówi. Wyjaśnia, skąd pomysł by zostać Mikołajem: - Wożę turystów rikszą już długi czas. W zimę zazwyczaj musiałem szukać innych zajęć, bo było mało chętnych na takie mroźne przejażdżki. Ale już do jazdy ze świętym Mikołajem ludzie się garną.

Numer 2 przyozdobił świątecznie rikszę, ale nie jest do końca zadowolony. - Jakoś bym jeszcze ten swój pojazd ulepszył. Bo ja to sobie wyobrażę, że ciągną mnie renifery, ale klientowi może braknąć tej wyobraźni - opowiada. Dlatego w przyszłym roku być może doczepi do rikszy jakiegoś sztucznego renifera, albo chociaż płozy. - Żeby się bardziej z saniami kojarzyło - wyjaśnia.

Kolejki na kilkadziesiąt ludzi

Mikołaj z rikszą ma zajęcie na cały rok. A co będzie robił Numer 1, gdy przyjdzie wiosna? - Złapię jakąś fuchę na budowie. Znam się też na ogrodnictwie, więc latem zawsze coś się znajdzie - wyjaśnia. Podkreśla też: - W tym byciu Mikołajem nie chodzi mi tylko o kasę. Mnie to uspokaja, nie chodzę nie robię głupot, nie piję, tylko skupiam się na dawaniu radości.

Teraz jeszcze o tym nie myśli. - Nie dzieje się teraz jak w grudniu, kiedy ustawiały się kolejki na kilkadziesiąt osób. Ale ciągle jest w porządku - mówi. Rzeczywiście, co kilka minut ktoś nam przerywa, żeby zrobić zdjęcie.

Dopytuję czy nikt się go nie czepia za to stanie na ulicy w przebraniu. - Na szczęście nie. Raz miałem tylko sytuację, że przychodzę, patrzę a tu kolejka, świąteczne okrzyki i siedzi Mikołaj, ale to nie jestem ja. Chciał mi miejsce podebrać, ale trochę go postraszyłem i następnego dnia już się nie pojawił. Zresztą widziałem, że nie miał polotu. Jedna poza do każdego zdjęcia, a to się trzeba trochę postarać - podkreśla i na dowód, że on potrafi zaczyna się wyginać na różne strony. W pewnym momencie wykrzykuje: - O, pani Ania!

To starsza pani, w znoszonym płaszczu, otulona dodatkowo futrzaną kamizelką. Mikołaj wręcza jej 10 złotych, po czym pani Ania się żegna. - Jest bezdomna. Pomagam jej trochę, czasem dam się u mnie przespać. Ludzie dzielą się ze mną, więc ja dzielę się z ludźmi - wzrusza ramionami Mikołaj. Zaraz potem podchodzi do niego mały chłopiec. - A ja mam na imię Mikołaj! - wykrzykuje podekscytowany. Numer 2 podnosi kciuk na znak aprobaty. - Bo czasem Mikołajem się jest, a czasem tylko bywa - mówi chyba bardziej do siebie niż do dziecka.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
warszawapracaświęty mikołaj
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)