Mieszkanka Grójca zginęła w katastrofie w Katowicach
32-letnia Karolina K. z Drwalewskich Zakładów Przemysłu Bioweterynaryjnego "Biowet" w Drwalewie koło Grójca na Mazowszu zginęła podczas katastrofy hali w Katowicach. Nie wiadomo jeszcze, kiedy odbędzie się jej pogrzeb. Jej 30-letni kolega, Tomasz Michalski został ranny i jest w szpitalu w Bytomiu. "Biowet" zaoferował pomoc rodzinom poszkodowanych pracowników.
Poinformował o tym prezes zarządu "Biowetu", Bogusław Monczak. Firma od pierwszych chwil tragedii jest w kontakcie z rodzinami Karoliny K. (rodzina nie życzyła sobie, by podawać nazwisko) i Tomasza Michalskiego. Najpierw na miejsce pojechali pracownicy "Biowetu". W poniedziałek rannego pracownika odwiedził Bogusław Monczak.
Jeśli rodziny chcą, mogą mieszkać na nasz koszt w hotelach w Katowicach. Wyasygnujemy dla nich zapomogę pieniężną. Damy pomoc, jaka będzie potrzebna. Czekamy, aż powiedzą, czego potrzebują. Staramy się delikatnie rozmawiać, żeby czuli nasze wsparcie i opiekę - powiedział Bogusław Monczak.
Karolina K. była z wykształcenia lekarzem weterynarii. W "Biowecie", który produkuje leki weterynaryjne, w tym również dla gołębi, pracowała jako specjalista do spraw produktu. W sobotę obsługiwała stoisko z wyrobami firmy. Towarzyszył jej przedstawiciel terenowy na rejon dolnośląski, Tomasz Michalski.
Według prezesa zakładu, Michalski zadzwonił z telefonu komórkowego do rodziny i swoich przełożonych z informacją, że jest pod gruzami. Miał przygniecioną nogę; uda się ją uratować, rokowania co do jego stanu zdrowia są dobre. Karolina K. z Grójca zginęła. Była mężatką, miała małe dziecko. Monczak powiedział, że była miłą osobą i "znakomitym pracownikiem".
W sobotę w hali w Katowicach był hodowca gołębi z Radomia, Zbigniew Maj i radny radomskiej Rady Miejskiej, Ryszard Fałek. Obaj wstąpili na targi o godzinie 17, w drodze powrotnej z Raciborza, gdzie oglądali zapasy seniorów o Puchar Polski. Byli około dwudziestu metrów od centrum hali, gdy zaczął się walić dach.
Dobiegliśmy do ściany, a dach złożył się za nami jak kostki domino. Przy samej ścianie została przestrzeń, w której mogliśmy przeżyć. Wzdłuż ściany przebiegliśmy około 50 metrów do wyjścia awaryjnego. Drzwi były przeszklone podwójną szybą ze szkła antywłamaniowego, trudno je było wybić - powiedział Zbigniew Maj.
Kilkadziesiąt osób waliło w nie i szarpało nimi. Szyba pękła, kiedy Zbigniew Maj kopnął w krawędź na samym dole. Razem z Ryszardem Fałkiem wybili je do końca i udało im się wyjść na zewnątrz. Ludzie uciekali tym wyjściem. Obaj radomianie do godziny 19 pomagali uwięzionym gościom. Wynieśli kilkanaście osób.
Związek Hodowców Gołębi Pocztowych w Radomiu zamierza uczcić pamięć ofiar, wypuszczając w powietrze 62 gołębie w sobotę o godzinie 17.15 na placu Konstytucji w Radomiu.