Mieli jedno marzenie: poszybować ze spadochronem
Przyglądaliśmy się trójce ludzi, którzy choć się wcześniej nie znali, mieli jedno marzenie - poszybować jak najwyżej w powietrzu ze spadochronem. Byliśmy świadkami największej przygody ich życia. I chociaż na początku byli przerażeni, zapewniają, że powtórzyliby to jeszcze przynajmniej raz.
25.08.2006 09:01
Jesteśmy w Aeroklubie na terenie lotniska wojskowego w Pruszczu Gdańskim, 10 kilometrów od centrum Gdańska. Na lewo stoi duży hangar, mieszczący kilka samolotów, paralotnie i szybowce, a na wprost rozciąga się wielka przestrzeń porośnięta trawą i poprzecinana śladami kołujących samolotów.
"Ujrzałam bezkresną przestrzeń"
- Na horyzont? Jedyne o czym myślałam zaraz po wyskoku to żeby oddychać- oburza się Kasia zaraz po wylądowaniu na lotnisku. - Zaparło mi dech w piersiach, a wokół słyszałam tylko przeraźliwy huk. Muszę przyznać, że w samolocie trochę zwątpiłam. W pewnym momencie Gerard się podniósł, a że byłam do niego mocno przypięta, to siłą rzeczy ja razem z nim. Ktoś otworzył właz, w samolocie rozległ się okropny hałas, a przez otwór ujrzałam bezkresną przestrzeń. Byłam przerażona, zaczęłam hamować piętami po podłodze i pokazywać Staszkowi znaki, że ja nie chcę, że nie jestem gotowa. Nagle przed oczyma przewinęły mi się wszystkie dotychczasowe sny o tym, że spadam. Staliśmy już na krawędzi samolotu, szepnęłam tylko sparaliżowana, że jeszcze nie, chciałam podnieść rękę, by przytrzymać łopoczącą mi skórę na policzkach, ale Gerard złapał mnie za ręce i nagle "łup!" - polecieliśmy głową w dół. Trwało to jakieś 40 sekund- mówi Kasia.
Lecieliśmy z prędkością 212 kilometrów na godzinę. Wokół unosiła się leciutka mgła. W pewnym momencie, jeszcze przed otwarciem spadochronu podleciał do mnie Staszek i chwycił za rękę. Z tyłu poczułam, że ktoś mnie łapie za nogę i tak na wysokości trzech tysięcy metrów nad ziemią zrobiliśmy gwiazdę. Wtedy przestałam się bać. To było cudowne uczucie. Po chwili poczułam mocne szarpnięcie, a nade mną rozpostarł się ogromny spadochron. Zapadła cisza i dopiero wtedy zobaczyłam ten cudowny widok - Trójmiasto, Zatokę Gdańską, Półwysep Helski, Wisłę i kociewskie lasy. Teraz już wiem, że to nie był mój ostatni skok. Za dwa tygodnie wyjeżdżam do Pekinu, ale przedtem jeszcze na pewno tu przyjadę - dodaje Kasia.
"O, tata! Wygląda jak mróweczka!"
Z Alą, 19-letnią córką Andrzeja siedzimy na trawie. Samolot już dawno zniknął za chmurami. Wzniesienie na wysokość 3,5 tysiąca metrów trwa około 20 minut. Ala od urodzenia jest sparaliżowana, jeździ na wózku i ma epilepsję. Trochę żałuje, że tu przyjechała. Teraz tym bardziej wie, co traci i tym bardziej ją boli, że nigdy nie będzie mogła skoczyć. - O, jest i tata! - Ala patrzy wysoko w chmury, spośród których właśnie się wyłonił ledwie widoczny niebiesko-biały prostokątny spadochron tandemu.
Leci bardzo powoli, jakby płynął po morzu, co chwilę zmieniając kurs. W końcu po upływie około 5 minut z idealną precyzją Gerard z przypiętym do brzucha pasażerem ląduje w dokładnie zaplanowanym miejscu. - Proszę mnie nie pytać, bo nie znam słów, którymi mógłbym to opisać - mówi lekko zszokowany Andrzej. - Czegoś takiego jeszcze nigdy nie przeżyłem i już najprawdopodobniej nie przeżyję. No, chyba, że skuszę się na jeszcze jeden skok. Zbyszek jeszcze nie zdążył podnieść się po lądowaniu z ziemi, pod nim leży Gerard, a za nim rozciąga się olbrzymia czasza spadochronu. - Zapomniałem, czy wyskakiwać na "hip hop" czy "raz, dwa, trzy", kiedy rozpościerać ramiona, a kiedy wyginać nogi do tyłu - opowiada Zbyszek. - Już się nie mogłem doczekać, a w momencie kiedy wyskoczyliśmy, nagle wpadłem w panikę. Ten pęd powietrza, świst, nogi drżą, ponad 1500 metrów lecieliśmy bez spadochronu! Gerard krzyczał: "patrz przed siebie!", ale jak miałem patrzeć, kiedy nawet nie byłem w stanie określić, czy mam głowę u góry,
czy na dole. Chociaż z drugiej strony, cały czas pilnowałem się, obserwowałem, czy Staszek jest w pobliżu i starałem się robić dobre miny przed kamerą. A kiedy otworzył się spadochron, to poczułem jakby oberwanie ziemi. Sam na pewno bym nie wyskoczył! Jedyny przyjemny moment, to kiedy zobaczyłem pod sobą lotnisko, wtedy już byłem zupełnie spokojny i szczęśliwy.
Nagle do Zbyszka z krzykiem podbiega Artur i z rozpędu wskakuje tacie na kolana. - Tato! Tam u góry wyglądałeś jak mała kropeczka, jak jakaś mała mróweczka! - cieszy się chłopak. - Naprawdę to zrobiłeś! Mój tata naprawdę skoczył ze spadochronem!Zbyszek Zbyszek Czupajło ma 50 lat. To emerytowany wojskowy. Służył w oddziałach zmechanizowanych w Elblągu, ale jego prawdziwym marzeniem było dostać się do Czerwonych Beretów. Niestety, nie udało się. Do emerytury zajmował się łącznością radiową w Marynarce Wojennej w Gdyni. Ma żonę Olę i 9-letniego syna, Artura.
"Chciałem to zrobić dla syna"
- Życie mi ucieka przez palce, a ja nie zrobiłem jeszcze niczego ekstremalnego - przyznaje Zbyszek. Chciałem to zrobić dla mojego syna, udowodnić mu, że tatę jeszcze stać na coś wielkiego i wymagającego niebywałej odwagi. Andrzej Andrzej Maciejewski zarabia, pracując na wysokościach, jednak maksymalnie do 100 metrów. To mu nie wystarcza. Kilka razy przymierzał się do lotu samolotem, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. W końcu zaczął nurkować. Należy do ludzi, którym ciągle czegoś mało, ziemia jest dla nich za ciasna. Marzą, by pływać albo latać w przestworzach.
Andrzej Maciejewski ma obecnie 43 lata i szóstkę dzieci.- Kiedyś miał marzenia i je realizował - pisała do redakcji jego żona Aleksandra. - Teraz ma sześcioro dzieci i walczy z wiatrakami. Chcę, by to zrobił, bo to jego największe marzenie. Kasia Katarzyna Królikowska przed południem jest asystentką prezesa w jednej z gdańskich firm. Po południu wsiada w stuningowany jeep i rusza w szaloną trasę po lęborskich lasach. Od siedmiu lat należy do elbląskiego Klubu Motoryzacyjnego 4x4. Do tej pory jej największą przygodą było nurkowanie amfibią w Bałtyku i prowadzenie czołgu. - Uwielbiam maksymalne doświadczenia- mówi Kasia. - Ale czegoś takiego jeszcze nigdy nie przeżyłam. Wprost umieram z ciekawości.
Magdalena Szałachowska