Michał Wiśniewski: chciałbym rzucić Hanną Bakułą o ścianę
Czy nie zanudzi nas swoją szczerością, na jakie jego pomysły nie zgadza się telewizja, czy zaśpiewałby w Piwnicy pod Baranami? - Piotr Najsztub odpytuje MICHAŁA WIŚNIEWSKIEGO, gwiazdę "niegrzecznego" TVN-u.
- Kiedy czytam, co Hanna Bakuła powiedziała strasznego o dzieciach, to chciałbym ją wziąć i rzucić o ścianę, a nie z nią dyskutować jak grzeczny chłopiec!
Popełnia pan w tej roli podstawowy błąd, uważając, że wszyscy są tacy jak pan. Tylko szczerzy i w związku z tym dający się posiekać za to, co kiedyś powiedzieli. Jeżeli Bakuła tak kiedyś powiedziała o dzieciach, to może znaczyć, że to była jej publicystyczna, retoryczna gra - inna niż pańska totalna szczerość, forma zabawiania publiczności. Więc atakując ją za te słowa, trafia pan w próżnię!
- Wiem, w jakiej grze zgodziłem się brać udział. Ale mimo tych reguł, rozmawiając z panem Andrzejem Lepperem, mam ochotę powiedzieć: "Kurwa! Panie Lepper, to nie może się zdarzyć! Jak pan zostanie premierem, to ja stąd wypierdalam, biorę 'kenkartę' i już mnie tu nie ma!". Nie dlatego, że go uważam za złego człowieka, bo ja go nie znam. Ale o jednym jestem przekonany - facet przygotowany jest przez socjotechników, ale w dalszym ciągu to człowiek znikąd i tak naprawdę niemający zielonego pojęcia...
Nie rozumiem, czemu pan nie czuje z nim jakiegoś powinowactwa, przecież pan też jest "człowiekiem znikąd"?!
- Tak, ale...
I przy użyciu pewnych technik, innych niż Lepper, jest pan tym, kim jest.
- Tak, ale ja nie obiecuję ludziom złotych gruszek na wierzbie, nie chcę rządzić narodem, nie chcę kandydować do Parlamentu Europejskiego. Nie! Może dlatego ja się do tych ringów tak nie do końca nadaję, bo tego nie potrafię i nie chcę potrafić.
Wystawił pan gołą pupę do bicia, bo próbuje uprawiać inny zawód - dziennikarza - a to wymaga zupełnie innego podejścia do samego siebie. Nie można ze sceny, na której strzelają fajerwerki i na którą wjeżdża się kabrioletem, prowadzić poważnych rozmów. To, że ma pan przygotowane karteczki z wypowiedziami swoich gości, nic nie zmienia, nadal jest pan tym samym, tylko szczerym, Michałem Wiśniewskim.
- To prawda. Nie potrafię nagle założyć maski dziennikarza i napierdalać Leppera jak Monika Olejnik.
To nie jest maska, to jest zawód.
- W moim przypadku byłaby to maska. Zresztą nie o to w tym programie chodzi, ja w końcu zadaję pytania ludziom, którzy w kulisach mówią: "Wiśniewski? Co za bydlę, świnia i jedno wielkie 'g'". A ja chcę im powiedzieć: "Ludzie, nie róbcie sobie jaj!". Bo oni często, kiedy byłem popularnym tematem, mieszali mnie z wszelkim błotem, bo to było najprostsze - nasrać i naszczać na Michała Wiśniewskiego z góry. A Michał Wiśniewski ma już parasolkę i ani go to ziębi, ani grzeje. I mam nadzieję, że kiedy to zrozumieją, to zdejmą maskę i powiedzą, że coś nowego zrozumieli.
Jako jedyny gwiazdor wiele rzeczy mógłby pan zrobić bezkarnie.
- Wiele rzeczy mi uchodzi płazem, to prawda. Ale na razie nie mam pomysłów na szaleństwa.
Powiedział pan wcześniej: śpiewać w klubie na 200 osób. Jaką muzykę?
- Tak naprawdę chciałbym śpiewać poezję, czyli muzykę wychodzącą z wewnątrz, bez biegania po scenie, bez tych wariacji młodzieńczych.
Bez cyrku?
- Lubię grać ciałem i pewno nie byłoby tak, że stanąłbym i bezpłciowo wydobył z siebie choćby najpiękniejszy wiersz Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej czy księdza Twardowskiego.
FRAGMENT ROZMOWY PIOTRA NAJSZTUBA Z 20 MARCA 2004 R.