Michał Sutowski: Balcerowicz musi wrócić
Zemsta za powstanie Chmielnickiego? Za zdradę perejasławską? A może tylko za to, że my ich tak do cywilizowanej Europy za uszy ciągniemy, a oni tacy niewdzięczni? Gorzej - to wszystko wciąż dla ich dobra. III RP (bo ta IV się chyba nie przyzna) sprezentuje pogrążonej w kryzysie Ukrainie know-how Leszka Balcerowicza, z utopią powtórki "sukcesu polskiej transformacji" w pakiecie - pisze Michał Sutowski na portalu Krytyki Politycznej.
25.04.2016 | aktual.: 26.07.2016 13:46
Żarty na bok. Autor polskiej "terapii szokowej" zostanie specjalnym przedstawicielem prezydenta Poroszenki w nowo powstałym rządzie Wołodymyra Hrojsmana - z pełnym poparciem Unii Europejskiej. News, który od miesięcy wydawał się humbugiem żądnej klików prasy - pogłoski o premierostwie Ukrainy dla byłego ministra finansów RP ekscytowały Internety przez dobrych parę dni - okazał się nie tak odległy od prawdy. Leszek Balcerowicz, w Polsce coraz rzadziej słuchany guru ds. ostatecznego demontażu socjalizmu, w Ukrainie będzie doradzał prezydentowi i (współ)przewodniczył grupie reformatorów na odcinku kontaktów z Zachodem.
Dla pokolenia, względnie środowiska ojców i matek transformacji będzie to pewnie kolejny dowód naszego sukcesu - uznają nas w świecie i pragną naśladować, szkoda tylko, że społeczeństwo nie widzi i nie docenia. Czy aby tylko profesorowi starczy sił i determinacji, by tę postsowiecką stajnię Augiasza posprzątać? Czy Ukraińcy zrozumieją, że amputacja gnijących tkanek boleć musi, a koszty transformacji są nieuniknione?
Polski rząd z kolei jest w kłopocie. Balcerowicz to nie ich bajka (choć wielu polityków i zwolenników PiS w duchu go ceni i podziwia), ale negując wagę, czy wręcz szydząc - jak Zbigniew Ziobro na tweeterze - z tej nominacji PiS wychodzi na małostkowy. Skoro Polska nie tylko wstała z kolan, ale jeszcze pomaga się podnieść sąsiadom - pozostanie życzyć (może ustami ministra Morawieckiego?) powodzenia w trudnej misji i liczyć, że profesor z braku czasu przestanie bić się o Polskę z PiS.
A jak na tym wszystkim wyjdą sami Ukraińcy? Jak mawiał klasyk, to jest bardzo dobre pytanie.
Na początek dygresja: Leszek Balcerowicz w rządzie współczesnej Ukrainy to przede wszystkim doktryna i wizerunek, a nie człowiek z krwi i kości. Jego wyjątkowe cechy osobiste, które tak celnie opisał Robert Krasowski w książce Czas gniewu. Rozkwit i upadek imperium SLD - niewzruszona pewność siebie i wiara w obiektywizm własnych przekonań, determinacja do działania i niemal mesjanistyczny żar, niepodatność na argumenty spoza uniwersum doktryny - w 1989 i 1990 roku nadały mu niesłychaną siłę przebicia, miażdżącą skrupuły wrażliwego chadeka Mazowieckiego i opór poszkodowanych przez transformację grup. Dziś jest zatrudnionym ekspertem o uznanym (głównie przez MFW i elity byłych demoludów) dorobku, ale już nie dyplomowanym zbawcą narodu. Kluczowe pytanie nie brzmi zatem, czy ojcu polskiej transformacji "powiodą się reformy", tylko na ile wyznawana przez Balcerowicza doktryna gospodarcza i związana z nią polityka, tak bliska mu "linia MFW" i jej wytyczne, wreszcie sam "polski model transformacji" - przystają do
wyzwań ukraińskiego kryzysu. I jak długo rząd w Kijowie będzie w stanie opartą na nich politykę prowadzić.
Ukraina nie ma zdominowanej przez państwo gospodarki nakazowo-rozdzielczej (udział sektora państwowego w gospodarce to zaledwie 10 procent, trzy razy mniej niż w Niemczech czy we Francji), którą należałoby na gwałt sprywatyzować (bo tylko 5 proc. dawniej państwowych firm ukraińskich pod prywatnym zarządem zwiększyło wydajność). Przeznaczone dziś do sprzedaży (a faktycznie - wyprzedaży za bezcen) firmy - w tym 6 koncernów energetycznych i 13 portów morskich, wielkie zakłady chemiczne i stocznie - przypadną najprawdopodobniej tamtejszym oligarchom, pogłębiając i tak już dramatycznie niesprawiedliwy podział ukraińskiego majątku narodowego. Nie może być zresztą inaczej w warunkach przerażającej wprost korupcji i przy tak wielkiej wartości prywatyzowanych jednocześnie aktywów. Z drugiej strony, inwestycje napływające z zagranicy dotyczą - ze względu na ogromne ryzyko polityczne - sektorów o niskiej wartości dodanej; koronnym przykładem może być rolnictwo, opanowywane przez koncerny chińskie, a ostatnio także
amerykańskie, nastawione na eksploatację lokalnych zasobów, a nie rozwój wyrafinowanej produkcji.
Zamiast gwałtownie naciskać na prywatyzację, MFW powinien uwarunkować pożyczki i renegocjację spłaty długów reformami zdegenerowanego sądownictwa czy administracji - notabene uznawanych przez biznes za problem dużo większy niż np. bariery celne. Skala obecnych inwestycji zagranicznych w Ukrainie (poniżej miliarda euro rocznie na tle kilkunastu w Polsce), ich dominujący kierunek (wciąż Rosja!) oraz charakter sugerują z kolei, że kapitału warto raczej szukać w portfelach ukraińskich oligarchów, którzy przez ostatnie dwadzieścia kilka lat zdążyli go sporo prichwatit. Pamiętamy przecież, że podatek "od nadmiernego wzbogacenia" w burzliwych czasach to nie wynalazek bolszewików ani Putina, lecz demokratycznej, powojennej republiki francuskiej... Wreszcie, zamiast wypuszczać gospodarkę "na żywioł" globalizacji, sektory najbardziej zaawansowanego technicznie przemysłu (np. lotnictwo) warto przejściowo chronić, dając im czas na odwrót od wyłącznie rosyjskich łańcuchów kooperacji.
Ukraiński rząd Leszka Balcerowicza - pars pro toto, formalnie on tylko doradza i reprezentuje prezydenta - nad podobnymi herezjami nawet się nie pochyli. A w tym wypadku dogmatyczne keine Experimente! to zmarnowane szanse na rozwój. Ktoś powie, że na eksperymenty, np. z autonomiczną polityką przemysłową, i tak nie pozwoliliby Ukrainie prywatni wierzyciele i MFW.
Rzecz w tym, że taki rząd, z takimi doradcami nawet nie spróbuje prawa do jakiegoś eksperymentu wynegocjować, a politykę narzuconych "dostosowań strukturalnych" przyjmie za oczywistą oczywistość.
Owe "dostosowania" to zaś gwałtowne przyspieszenie (dziś jeszcze rachitycznej) prywatyzacji i cięcia wydatków w celu konsolidacji budżetu.
Efekty? W warunkach "braku państwa prawa" prywatyzacja musi oznaczać katastrofę, co po epoce radosnej grabieży byłego ZSRR gotów był przyznać nawet Milton Friedman; ten sam, który dziesięć lat wcześniej byłym demoludom proponował "prywatyzować, prywatyzować i jeszcze raz prywatyzować". Z kolei gwałtowne cięcia to niemal pewna recesja, a pewne w stu procentach - rozwarstwienie dochodów i "nieuniknione koszty transformacji". A to wszystko nie są dobre warunki do budowy... państwa prawa, którego częścią jest sprawna, profesjonalna (tzn. niekoniecznie tania) biurokracja, ciesząca się zaufaniem społecznym. Błędne koło? Niekoniecznie - powiedzą piewcy polskiej transformacji. Mędrcy wieszczyli, że demokracji i wolnego rynku naraz zbudować się nie da, a jednak... zbudowaliśmy.
Tyle że taki numer - budowa państwa prawa i lepszej demokracji, w warunkach jakiejś "terapii szokowej" - na Ukrainie nie przejdzie. W Polsce się (powiedzmy) udało z kilku, dość niepowtarzalnych przyczyn. Katastrofa gospodarki PRL była dla wszystkich widoczna jak na dłoni - a kapitalizm jawił się jako system doskonały; "życie udane zamiast udawanego" wydawało się realną perspektywą, a ból przemian miał potrwać chwilę. Rząd Mazowieckiego-Balcerowicza miał wielką legitymację społeczną, poparcie opiniotwórczych mediów i dość czytelną perspektywę długiej, ale jednak pewnej drogi na Zachód. Alternatywny biegun, względnie ośrodek siły, właśnie zdychał.
Czy coś nam to przypomina? Na pewno nie współczesną Ukrainę. Idąc od końca - biegun wschodni zrobił się asertywny i skuteczny, zwłaszcza w destabilizacji i dezintegracji otoczenia. Niemcy mają już na wschodzie swój stabilny zachód, a przynajmniej do niedawna mieli - tak czy inaczej, o szerszej integracji Europy nikt dziś nie myśli. Państwu i rządowi ukraińskiemu ufa się przez pół roku po rewolucji, do trzeciej wymuszonej łapówki i drugiego ustawionego przetargu, co przerażająco boleśnie opisała książce Zabić smoka. Ukraińskie rewolucje Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz. Wszystkie doskonałe modele do naśladowania albo się posypały, albo zmieniły nie do poznania; wreszcie sam punkt wyjścia jest inny - nie tyle gospodarka, ile właśnie państwo najbardziej zawodzi Ukraińców.
W całej tej beznadziei po stronie nowego rządu stać będzie MFW, ale najmocniej naciska na te reformy, które patologie pogłębią.
Jeśli po dwóch Majdanach, wojnie w Donbasie i dekadzie rosnącej frustracji społeczeństwo zobaczy, jak obok ich rachunków za gaz rosną kolejne fortuny oligarchów, a radosnej opowieści o niezbędnych reformach towarzyszy rosnące rozwarstwienie - bajki o "nieuniknionych kosztach transformacji" może nie zdzierżyć.
Być może Ukraina potrzebuje twardego szeryfa, być może przywódcy-wizjonera, a może raczej ruchu społecznego na miarę i skalę pierwszej Solidarności - trwającego miesiące i lata, a nie choćby najbardziej heroiczne dni i tygodnie na placach. Na pewno potrzebuje przyzwoitego państwa - dobra tyleż koniecznego, ile rzadkiego w naszym regionie. Z pewnością nie potrzebuje szokowej terapii ("szoku bez terapii" tym bardziej), aroganckiej technokracji ani prywatyzacji za wszelką cenę, prowadzonej w imię zużytej dawno doktryny.
Leszkowi Balcerowiczowi - za to, że podjął się czarnej roboty, której jesienią 1989 roku nie chciał podjąć się nikt inny - należy się autentyczny szacunek. Piszę to bez ironii, zostawiając na inną okazję dyskusję o sukcesach i błędach polskiej transformacji. Narodowi ukraińskiemu należy się jednak rząd z doradcami, którym dogmaty starych teorii ani zwyczajna pycha nie przesłaniają realiów współczesnej gospodarki i uzasadnionych nastrojów społecznych. Balcerowicz musi wrócić - znad Dniepru. Oby nie za późno.
Michał Sutowski dla KrytykaPolityczna.pl
[
]( https://wydawnictwo.krytykapolityczna.pl/zakonnice-odchodza-po-cichu-marta-abramowicz-301?utm_source=WP&utm_medium=banner&utm_campaign=Zakonnice-Abramowicz )