Miasto bez nadzoru
_"Już nas nie ma"_ - mówi Andrzej Pokryszko, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego. Każdy jego urzędnik ma do załatwienia od 500 do 1000 bieżących spraw miesięcznie. Ich terminowe rozpatrzenie jest niemożliwe - pisze "Gazeta Wrocławska". Bez inspektoratu nie istnieje zaś rynek budowlany. Wszystko przez rząd, który jak zwykle - wprowadził ustawę, a nie dał pieniędzy.
19.09.2003 | aktual.: 19.09.2003 06:45
We Wrocławiu jest 13 inspektorów nadzoru budowlanego. Ta "armia" ma do rozpatrzenia kilka tysięcy spraw miesięcznie. Co najmniej 500 na głowę. Tylko od 11 lipca wpłynęło ich 5030! Co to oznacza? Jeśli np. w ciągu 21 dni od zgłoszenia nie dokonają oni odbioru nowego budynku, to będzie on całkowicie legalny. A co, jeśli dojdzie do katastrofy budowlanej?
Policzmy. 5030 (liczba spraw od lipca) podzielić na 13 (liczba inspektorów) - wychodzi prawie 387. Tyle spraw inspektor nadzoru miałby załatwić w ciągu 2 miesięcy. Jeśli będzie pracował w soboty i niedziele, wychodzi 6,5 dziennie. Jeśli, co naturalne, nie będzie - to wychodzi prawie dziesięć na dzien. Dodajmy, że nie policzyliśmy zaległych spraw. Tych jest co najmniej kilkanaście tysięcy.
"To fizycznie niemożliwe" - mówi Elżbieta Gdula, z-ca powiatowego inspektora nadzoru budowlanego. Jedną sprawę, dotyczącą np. samowoli budowlanej, załatwia się tak: najpierw trzeba pojechać na miejsce budowy, sprawdzić, czy są odstpstwa od projektu i jak są poważne.
"Trzeba przeczytać stosy papierów" - przekonuje Agnieszka Bieganowska, wiceprezes Dachbudu. Później spisać protokół, a jeśli są protesty - zorganizować spotkanie stron. Protestujący mogą składać pisma, które trzeba rozpatrzyć. Później należy wydać decyzje i uzasadnić ją. Normalka... (jask)
Więcej: rel="nofollow">Gazeta Wrocławska - Miasto bez nadzoruGazeta Wrocławska - Miasto bez nadzoru