Miało być Muzeum Żydów, a będzie parking. Mieszkańcy mówią: Trzeba iść z postępem
Drewniany dom wygląda, jakby stał tu przypadkiem. Choć przetrwał wojnę, getto i krwawe powstanie. Była nawet melina, a wódkę kupowało się na kieliszki. Ostatnio mieszkańców wzburzyło jednak co innego: Muzeum Żydów, które miałoby w nim powstać.
09.12.2018 08:47
Jedno z osiedli w Białymstoku. Drewniany budynek wciśnięty jest pomiędzy murowane bloki. Stoi tu od czasów, gdy wokół było getto. Wtedy okna wychodziły na żydowski cmentarz.
- Spory ten cmentarz był… - wspomina staruszka - Tutaj brama stała… tam dalej domy - pokazuje rzędy ławek, trawnik i chodniki pomiędzy drzewami.
Dom przetrwał wojnę i getto. Krwawe powstanie i budowę nowego osiedla. Tyle że parę dekad po wojnie stał się meliną. Ponoć wódkę na kieliszki dało się kupić. Popadał w coraz większą ruinę.
- Tyle pijaków było, że przejść się nie dało - kręci głową staruszka.
Ślady historii znikały. Lokatorów w końcu wyrzucili, a sąsiedzi odetchnęli z ulgą. Na chwilę, bo padła propozycja: zrobimy tu żydowskie muzeum. I znów zawrzało.
Parking, a nie muzeum
Okna na parterze zabite są deskami. Na piętrze wiszą jeszcze firanki. Całość przykrywa blaszany dach. Drewniane ściany umorusane są białą farbą. Zmurszałe deski wiszą nad drzwiami.
- Po co tutaj jakaś rudera? Tyle już lat stoi to straszydło - prycha mężczyzna, który przechadza się z psem. - Niech zabierają.
Rudera to jednak powojenny ostaniec, jakich w okolicy mało. Na dodatek stoi w symbolicznym miejscu. Gmina Żydowska zaproponowała więc, że dom odkupi. Wyremontuje, a w wnętrze zamieni w muzeum.
- Wiem, że on był przed tymi blokami - reflektuje się mężczyzna. - Ale trzeba iść z postępem czasu.
Pomysł zelektryzował mieszkańców. Po klatkach schodowych chodzili z petycją. Żądali wyburzenia domu. Główny postulat: chcemy parkingu. Postęp sprawił, że osiedle tonie w samochodach. Nie ma gdzie ich parkować.
- Jeszcze jakby autokary przyjechały... - cmoka jedna ze staruszek - Ale dla mnie to wie pan… Bez różnicy. Ja to już na tym świecie gość - dodaje zachrypniętym głosem.
Niektórzy walczyli jednak zaciekle. Sąsiadów przekonywali, że dom musi zniknąć. Pojawiły się nawet pogłoski, że mogliby go... spalić.
- Nikt nie myślał o spaleniu - uspokaja kobieta, która mieszka tuż obok. - Bo by się blok obok zapalił.
- Rozbierany będzie i koniec, kropka. Mieszkańcy go nie chcą. Nie ma tutaj żadnej dyskusji - fuka jej syn. Mija nas z siatkami w rękach.
- I tylko o parking chodzi?
- Jakby kółko chrześcijańskie chciało założyć klub też byśmy protestowali - wyjaśnia kobieta.
Spoglądamy na dom. Wygląda tak, jakby ktoś wrzucił go tu przypadkiem. Brązowe ściany nie pasują do tych jaskrawych obok. Jest od reszty bloków i niższy, i węższy, i jeszcze obrócony w inną stronę.
- Na skwerku spotyka się młodzież, a tam zrobili publiczną toaletę - kobieta pokazuje na rzędy blaszanych bud. - Przy murze cmentarza. To powinno być upamiętnione, a nie zastawione garażami.
Bo po cmentarzu zostało te parę metrów muru. I zbiorowa mogiła.
Ptaszki karmię
Skwer niczym się od innych w mieście nie różni. Na pierwszy rzut oka. Pomiędzy drzewami przecinają się chodniki. Wzdłuż krawężników stoją rzędy ławek. Wokół rośnie trawa.
- Ja tam nic nie wiem. Przyszłam ptakom trochę rzucić - staruszek pokazuje plastikowy worek z ziarenkami.
- Ale wie pan, co tu było kiedyś?
- Tutaj to było przedszkole.
Zapada cisza. Mąci ją szczekanie psów, które ganiają się wokół drzew. Właściciele stoją kawałek dalej, rozmawiają.
- Aaaa! - orientuje się staruszek. - Tutaj getto było.
I cmentarz. Cały skwer to był żydowski cmentarz.
Ręcznie robione było
Zniknął, bo tak w 1971 roku nakazały władze. Mieszkańcy protestowali, ale groby musieli kopać własnymi rękoma. Jedną mogiłę po drugiej.
- Bożnica była bardzo zniszczona. O, gdzieś tam - spacerująca kobieta pokazuje przestrzeń w oddali - Cmentarz był spory. Tutaj stała brama… Dalej domy - wodzi palcem po PRL-owskich blokach.
Zniszczono wszystkie macewy. Prowizoryczne, bo stawiane podczas wojny. Zniknął pomnik i mauzoleum. Rozebrano też ogrodzenie. Została pustka.
- Mój mąż uczył się w zawodówce. Przychodzili, żeby wziąć uczniów do czynu społecznego. I oni to wszystko porządkowali - mówi, po czym milknie. - Rozwalali - precyzuje.
Szczątki wrzucono do zbiorowego grobu. Zasypano. I tak powstał skwer z ławkami.
- Różnie było ze szczątkami… Byli tacy, co czegoś szukali. Słyszałam kiedyś…Różnie mogło być - urywa opowieść staruszka. - Przez mur nie widziałam za bardzo.
Dzisiaj na skwerze jest plac, a przy nim stoi pomnik. Otacza go niskie ogrodzenie. Wciąż spoczywają tam szczątki ponad 3 tys. Żydów.
- Każdy cmentarz powinien mieć szacunek - oznajmia staruszka. - Ja bym nie chciała, żeby ktoś po mnie chodził, bo może i część pod chodnikiem została…
- Pani też chodzi.
- Jest droga, to idę. Co zrobić? Na tablicę czasem spojrzę.
Ponoć po wojnie mieszkała jeszcze żydowska rodzina niedaleko skweru. Ale o innych nikt nie słyszał. Bo choć w Białymstoku przed wojną żyło nawet ok. 60 tys. Żydów, to po wojnie wróciło niewiele ponad 1 tys.
Tak blisko, a szok kulturowy
Nad skwerem zawisła delikatna mgła. Wzdłuż drewnianych ścian idzie młoda dziewczyna. Żwawym krokiem mija zmurszałe deski.
- Przeżyłam szok kulturowy - zerka spod zimowej czapki. - A przeprowadziłam się tylko o kilkadziesiąt kilometrów.
Pochodzi z Suchowoli, miasteczka nieopodal. Do Białegostoku przyjechała na studia. Zamieszkała w bloku tuż obok drewnianego domu.
- U siebie mam Centrum Trzech Kultur. Inaczej się te różnice postrzega - stwierdza. - Tutaj ludzie nie chcą niczego nowego. Po prostu jest im dobrze tak, jak jest. Jakby byli przeciwni innej kulturze - narzeka na swoich nowych sąsiadów.
Choć nie brakowało tych, którzy mówili, że muzeum to dobry pomysł. Byli jednak w mniejszości. Zdecydowanej.
- Byli zadowoleni, że to coś nowego. Ale większość… - wzdycha dziewczyna. - W ogóle na młodych dziwnie tu patrzą. Jak na dziwolągów.
Dziewczyna chwyta siatki z zakupami i znika za drzwiami swojej klatki.
Park też jest potrzebny
Przecinający skwer chodnik przemierza mężczyzna z psem. Wolnym krokiem mija pomnik.- Jakby wszystkie cmentarze były zachowane, to by nie było gdzie mieszkać - oznajmia spokojnym głosem
Jego pies merda ogonem i wskakuje na trawnik.
- Tu jest mały, wydzielony fragment. To całkowicie wystarcza. Park też jest potrzebny, a miejsc parkingowych nigdzie nie ma - kwituje.
Pamięć odżywa na skwerze raz w roku. Wtedy, gdy obchodzi się rocznicę powstania w getcie. A tak jest zwyczajnym środkiem sennego osiedla. Zaś dom, który pamięta całą historię, najprawdopodobniej zniknie. Choć upominają się o niego jeszcze obrońcy zabytków, to jednak Gmina Żydowska zrezygnowała ze swojego pomysłu. Po części przez sprzeciw mieszkańców, a po części przez stan budynku.