"Męża znajdziesz na Stadionie" - tak zaczął się koszmar
"Było dużo przemocy", "była straszna przemoc" - tak zaczynają opowiadać o swojej przeszłości. Po dłuższej rozmowie okazuje się, że za tymi słowami kryje się dźganie nożem, ciężkie pobicia, nocne awantury. Choć nie wszystkie podopieczne domu samotnej matki mają takie doświadczenia, łączy je ten sam cel - "żeby w końcu normalnie żyć". Czy uda im się go zrealizować?
Gosia. Pierwsze wrażenie: miła, uśmiechnięta, bardzo otwarta. Ciepły głos, którym opowiada o sobie i 14-letnim synu, podczas odpowiedzi na pytanie o ostatni związek "tężeje". - Przyjmowałam ciosy, dopóki mój syn był bezpieczny. Kiedy podniósł na niego rękę... Szybka decyzja, w ciągu kilku minut spakowałam dokumenty do torby i wyszłam z domu - mówi. - To było w nocy z 10 na 11 sierpnia tego roku - dodaje szybko. Partner bił ją przez trzy lata. Wiążąc się z nim, była świadoma, że mężczyzna ma problemy z alkoholem. - Nie wiedziałam jednak, że z przemocą też - mówi. Miała nadzieję, że zdoła mu pomóc. Dzisiaj wydaje się, że było to co najmniej idealistyczne założenie. - Zawsze mówiłam, że ja mogę cierpieć, ale nie będę patrzeć na ból dziecka - podkreśla. - Choć Maciek i tak dużo przeżył. Ciągłe awantury, to, jak ja po nich wyglądałam... W maju tego roku po jednej z takich kłótni poroniłam. Syn bardzo się cieszył, że będzie miał rodzeństwo...
Wiola po raz pierwszy trafiła do domu samotnej matki 10 lat temu. Uciekła wtedy od swojego pierwszego partnera. - Kiedy go poznałam, jeszcze nie pił. Nie wiedziałam jednak, że bierze narkotyki - mówi. Z Sebastianem zaczęła się spotykać, gdy miała 16 lat, wtedy też zaczęła uciekać z domu. - Któregoś dnia tata powiedział: "Skoro tak go kochasz, to się do niego wyprowadź" - opowiada.- Napisał na kartce takie oświadczenie, że sama dobrowolnie opuszczam dom, kazał mi się pod tym podpisać. Spakowałam się i wyszłam, od tamtej pory nie utrzymujemy kontaktu, choć on mieszka dwie ulice dalej - mówi kobieta. Nie rozmawia też z matką - alkoholiczką.
Wiola miała siedem lat, kiedy jej rodzice się rozwiedli, wtedy też opiekę nad nią przejął ojciec. Jej związek z Sebastianem, do którego się wprowadziła, trwał siedem lat. - To była naprawdę wielka przemoc - opowiada kobieta. - Podczas interwencji policji wpisywano do Niebieskiej Karty, że partner był pod wpływem alkoholu, że mnie pobił, i do widzenia. Nie zawsze go nawet zabierali, bo błagał ich i przekonywał, że się poprawi, że to już ostatni raz. Mnie też przekonywał. Zdarzało się, że był trzeźwy i nie podnosił na mnie ręki - przez kilka dni albo nawet tydzień. A później znowu się zaczynało. Próbował nawet dźgnąć mnie nożem - do dziś mam szramy na nogach i brzuchu; przewracał na mnie meble - opowiada Wiola.
"Tak powinna wyglądać rodzina"?
Jedno zdarzenie szczególnie mocno zapadło Wioli w pamięć: pielgrzymka Jana Pawła II do Polski w 1999 roku. Do Warszawy Karol Wojtyła przyjechał trzynastego czerwca, w niedzielę. Wiola miała "iść zobaczyć papieża" razem ze swoim partnerem. - Okazało się, że Sebastian znów pije u kolegi - mówi kobieta. - Poszłam tam zrobić mu awanturę, że mieliśmy razem wyjść, a on znowu przy alkoholu... Chciałam go jakoś zmusić, żeby jednak do mnie przyszedł - tłumaczy. To wtedy mężczyzna zepchnął ją ze schodów. - Wiele ulic było wyłączonych z ruchu, nie mogliśmy się dostać do najbliższego szpitala. W końcu wylądowałam na Bródnie. Lekarze bali się, bo nie czułam ruchów dziecka - wspomina. Była w szóstym miesiącu ciąży.
Narodziny Kacpra nie wpłynęły zachowanie jego ojca. Chłopiec stał się tylko "dodatkowym" uczestnikiem domowych awantur. Dlaczego Wiola pozwoliła, aby trwały one tak długo? - Nie miałam siły na to, żeby się wyprowadzić. Później człowiek chyba się do tego przyzwyczaja. Nie wiem, co ja wtedy myślałam - że tak musi być, że tak jest? Mój ojciec też swego czasu bił mamę, może miałam przekonanie, że tak powinna wyglądać rodzina? Trudno powiedzieć. Nie miałam się też gdzie wyprowadzić, najpierw mieszkałam u jednego ojca dziecka, potem u drugiego - stwierdza.
Po rozstaniu z pierwszym partnerem, Wiola związała się z innym mężczyzną. Urodził się im syn - Kuba. Jego ojciec też miał jednak problemy z alkoholem, bił Wiolę. Kobieta w wieku 28 lat zdecydowała, że nie chce tak dalej żyć. Wyprowadziła się z domu, przez chwilę mieszkała u koleżanki, później trafiła tutaj.
W tym samym domu samotnej matki mieszka też 25-letnia Patrycja. Ojciec jej dwóch synów trafił do więzienia za oszustwa finansowe, ma wyrok do 2019 roku. Nie interesuje się dziećmi, podobnie jak kolejny partner Patrycji, z którym ma córkę. Mała urodziła się niespełna dwa miesiące temu. W styczniu odbędzie się pierwsza rozprawa w sądzie - o uznanie ojcostwa.
"Na Stadionie znajdziesz wszystko, nawet męża"
Patrycja, jak mówi, zawsze pracowała. Według niej, ojca, z którym mieszkała na 19 metrach kwadratowych nie obchodziło, czy się uczy i czy ma co jeść. - Wszystkie pieniądze wydawał na bezpańskie koty, które przynosił z ulicy. Wyprowadziłam się z domu, kiedy mieszkało z nami stadko siedmiu tych zwierząt. Później miał ich podobno około 30 - mówi kobieta. Już jako 16-latka utrzymywała się z handlu na Stadionie Dziesięciolecia. - Wtedy krążył taki żart: "Na Stadionie znajdziesz wszystko, nawet męża" - opowiada. To właśnie tam poznała ojca swoich synów. Pierwsze dziecko urodziła w wieku 17 lat. Do ślubu jednak nie doszło, związek zakończył się po tym, jak Patrycja dowiedziała się o zdradzie partnera. Aby utrzymać siebie i chłopców, pracowała na dwie zmiany w KFC i w Carrefourze. W opiece nad synami pomagała ich babcia, jednak kiedy chłopcy trochę podrośli, Patrycja wynajęła osobne mieszkanie. - Kiedy dowiedziałam się, że znowu jestem w ciąży, nie wiedziałam, co robić. Mnie samej z dwójką dzieci bywało ciężko, nie
miałabym za co utrzymać kolejnej osoby. Prosiłam o pomoc różne instytucje, zastanawiałam się nawet, czy nie oddać malucha do domu dziecka na jakiś czas, a potem go odebrać. Na szczęście udało mi się zdobyć miejsce w domu samotnej matki - mówi.
Co "daje" jej dom samotnej matki? - Przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. W końcu nie muszę martwić się o to, czy będę miała za co kupić jedzenie, czy w środku miesiąca nie zostanę wyrzucona z mieszkania - mówi Patrycja. "Kiedy dowiedziałam się, że mogę tu zamieszkać, z jednej strony ucieszyłam się, bo rozwiązywało to większość moich problemów, a z drugiej byłam przerażona. O takich miejscach mówi się, że mieszkają tu same prostytutki, narkomanki i alkoholiczki. Przekonałam się jednak, że jest zupełnie inaczej" - mówi kobieta. Zaznacza też, że dzięki pobytowi w domu samotnej matki powoli wraca do równowagi psychicznej po ciężkim okresie ciąży. Na razie nie chce korzystać z pomocy psychologa, choć, jak twierdzi kierownik domu, takie wsparcie bardzo by się jej przydało.
Kobieta wierzy, że uda jej się "wyjść na prostą". Zapisała synów do nowej, lepszej szkoły. Zgłosiła jednego z chłopców do poradni endokrynologicznej, pilnuje, żeby przestrzegał specjalnej diety. I - co dla niej najważniejsze - może więcej czasu spędzić z dziećmi i odbudować relacje, mocno nadszarpnięte przez pracę, która wcześniej pochłaniała ogromną ilość czasu. Walczy też o mieszkanie socjalne i zbiera pieniądze na jego remont. - Poczekam jeszcze dwa lata i pójdę na studia - na japonistykę lub chemię, jeszcze nie wiem - deklaruje z uśmiechem. Gosia też chce się dalej uczyć - skończyła tylko podstawówkę. Syn, który w przyszłym roku rozpocznie naukę w liceum, namawia ją, aby razem przygotowywali się do matury. - Chodzi za mną i mówi: "Mamo, no zapisz się do liceum, będziemy się razem uczyć!" Kto wie? Może się zdecyduję! - mówi z błyskiem w oku kobieta. Z niecierpliwością czeka też na mieszkanie komunalne, stara się odłożyć pieniądze na remont. Dorabia jako sprzątaczka, od stycznia rozpocznie pracę na pełny
etat. Zapisała się też na terapię, pracuje nad sobą. To widać - Gosia wie, kim jest, czego oczekuje od życia i jakie są jej problemy.
W domu nazywana jest "artystką" - jej obrazy wiszą w świetlicy; często tworzy też biżuterię dla innych mieszkanek domu. W trakcie rozmowy okazuje się, że sama zrobiła też duże, drewniane korale, które ma na sobie. - Ten dom to jak przejście z piekła do nieba - mówi. - W końcu mam spokój, nikt na mnie nie krzyczy, nie bije. Syn może w ciszy odrabiać lekcje, a nie nasłuchiwać, czy ojczym znów nie wraca do domu pijany - dodaje bardziej poważnym tonem.
Wiola wciąż szuka pracy. - Bardzo się stara - mówi kierownik domu. - Jest bardzo obrotna, wie, że nic jej z nieba nie spadnie - zaznacza. Wcześniej kobieta pracowała w kwiaciarni, która mieściła się w jednym z podziemnych tunelów w Warszawie, jednak w związku z budową II linii metra właścicielka musiała przenieść stoisko w inne miejsce. - Tam odwiedzało nas znacznie mniej klientów, i biznes upadł - opowiada ze smutkiem Wiola. - Żałuję, bo w tej pracy mogłam mieć wolną niedzielę, a czasem nawet i sobotę. Wtedy najczęściej spędzam czas z dziećmi - podkreśla.
To właśnie dzieci są dla niej najważniejsze - martwi się szczególnie o zdrowie Kacpra, u którego zdiagnozowano ADHD. Dwunastolatek jest nadpobudliwy, ma problem z opanowaniem emocji, jest agresywny w stosunku do rówieśników. Znajduje się pod opieką psychologów, jednak na razie nie widać wyraźnych zmian w jego zachowaniu. W obecnej sytuacji Wioli najbardziej odpowiadałaby praca od 8 do 16, czyli w jakimś biurze. - Ale kto zatrudni w takim miejscu osobę po podstawówce?- śmieje się kobieta. I szuka nadal. Jednak jej pasją jest tworzenie bukietów, chciałaby zapisać się na kurs florystyczny, wrócić do pracy w kwiaciarni. Przyznano jej mieszkanie socjalne, teraz zbiera pieniądze na remont. Wiola bardzo docenia to, że może mieszkać w domu samotnej matki. - To było ogromne wsparcie, wcześniej tułałam się z dziećmi w różnych miejscach, było mi bardzo ciężko. Tu od razu poczułam, że ktoś podał mi pomocną dłoń i pomoże jakoś przejść przez procedurę ubiegania się o mieszkanie, że po prostu będzie przy mnie - mówi.
Pokazać "normalne życie"
"Warunkiem pozostania w domu i przedłużenia pobytu jest podjęcie działań, które mają na celu zmianę obecnej sytuacji życiowej kobiety" - wyjaśnia kierownik domu. Podopieczne powinny wykazać, że naprawdę chcą wyjść z trudnego położenia, że się starają. - Tutaj mają do dyspozycji pracowników socjalnych, którzy pomagają pisać wnioski do sądu, tłumaczą, w jaki sposób można ubiegać się o przyznanie mieszkania socjalnego i komunalnego. Kobiety z dnia na dzień mogą umówić się na wizytę do psychologa - opowiada kierownik. Jednak nie wszystkie korzystają z tej możliwości. Wiele z nich nie godzi się na terapię, bez której zwykle nie mogą normalnie funkcjonować. - Często zdarza się, że podczas pobytu w domu wszystko jest w porządku, nasze podopieczne zapewniają, że same uporały się ze swoimi problemami. Jednak kiedy się stąd wprowadzają, często znów tworzą patologiczne relacje, piją. Na to jednak nie mamy wpływu - mówi kierownik.
Pracownicy domu starają się pokazać swoim podopiecznym inne, "normalne" życie. - To, że te kobiety, które często przychodzą do nas ze środowisk patologicznych, mają zapewniony dach nad głową... to dla nich bardzo dużo. Uważamy, że jeśli zaspokoimy ich podstawowe potrzeby: bytowe i bezpieczeństwa, to dzięki temu będą mogły same stanąć na nogi i budować coś dalej. Jednak to do nich należy ostateczna decyzja, każda z nich jest dorosła - tłumaczy kierownik domu.
Żeby móc "budować" trzeba się jednak podporządkować zasadom panującym w domu. Cisza nocna o 22.00, choć każdy może przy zapalonym świetle siedzieć do późna w nocy w swoim pokoju - ważne, żeby nie hałasować. Dyżury na sprzątanie w całym domu. Dzieci mogą oglądać programy telewizyjne przeznaczone tylko dla ich grupy wiekowej. - Na początku dla większości z nich, zwłaszcza dzieci, to duży szok - mówi kierownik. - One przychodzą do nas z ogromnego chaosu, miejsc, gdzie panuje wolnoamerykanka - zaznacza.
Tydzień temu w domu zorganizowano wigilię. - To był poczęstunek "na słodko", przygotowywany raczej z myślą o dzieciach - opowiada Gosia. - Chciałyśmy się spotkać w pełnym składzie, bo niektóre koleżanki wyjeżdżają do domu rodzinnego na święta - mówi kobieta. W domu samotnej matki zostają Gosia, Patrycja i kierownik. Menu wigilijne już ustalone. Będzie dwanaście dań, w tym sałatka, bigos, uszka. Zamiast karpia ryba po grecku. I święty spokój.
Anna Korzec, Wirtualna Polska