"Matka wszystkich lotnisk" - do zamknięcia?
"Ratujmy Tempelhof!" - nawołują od tygodni liczne plakaty zwolenników utrzymania historycznego berlińskiego lotniska. Ale wystarczy odwrócić wzrok, by natrafić na plakat przeciwnego obozu: "Lotnisko dla VIP-ów? Nie dajmy się ogłupić!". W niedzielę nastąpi finał zażartej walki - nie tylko na plakaty. W pierwszym w historii miasta referendum 2,43 miliona berlińczyków będzie mogło wypowiedzieć się, czy chce likwidacji historycznego lotniska Tempelhof, nazywanego "matką wszystkich lotnisk".
25.04.2008 | aktual.: 25.04.2008 17:06
Tempelhof był jednym z trzech miejsc, w których lądowały alianckie samoloty transportowe, zaopatrujące mostem powietrznym zachodnie sektory Berlina podczas radzieckiej blokady połączeń lądowych w latach 1948-49.
Dotychczasowe sondaże wskazują, że plebiscyt, zorganizowany z inicjatywy obywateli, wygrają przeciwnicy zamknięcia lotniska; wystarczy poparcie 611 tysięcy głosujących.
Ale wynik głosowania i tak nie będzie prawnie wiążący dla burmistrza Berlina Klausa Wowereita oraz rządzącej miastem koalicji SPD i Lewicy. Senat Berlina chce definitywnie zamknąć Tempelhof w związku z budową nowego stołecznego portu lotniczego Berlin Brandenburg International.
Najwyraźniej jednak Wowereit nie docenił sentymentalnego znaczenia lotniska, w którego obronie wystąpiła niedawno sama kanclerz Angela Merkel, nazywając je "symbolem historii tego miasta".
Położone w śródmiejskiej dzielnicy o tej samej nazwie lotnisko Tempelhof zostało otwarte w 1923 roku. Podjęta w 1934 roku rozbudowa budynków portowych według projektu architekta Ernsta Sagebiela nie została do wybuchu wojny ukończona. Po obu stronach hali głównej powstały hangary, które układają się w półksiężyc o długości 1,2 kilometra.
Dach półksiężyca stanowił jednocześnie trybuny z miejscami siedzącymi dla 100 tysięcy osób - przypomina dziennikarzom Henry Wende, kiedyś bagażowy na lotnisku, a dziś przewodnik. W środku zbudowano salę balową, którą w czasie zimnej wojny Amerykanie przerobili na salę gimnastyczną.
Rolę głównego portu lotniczego Berlina - a po wojnie tylko jego zachodnich sektorów - Tempelhof pełnił do 1975 roku. Mające monopol ma obsługę połączeń lotniczych Berlina Zachodniego towarzystwa PanAm i British Airways korzystały odtąd z lotniska Tegel.
W dobie jumbo-jetów i Airbusów Tempelhof stanowi techniczny anachronizm - jego pas o długości tylko nieco ponad 2100 metrów uniemożliwia starty większych maszyn z pełnym obciążeniem.
Cywilny ruch lotniczy na Tempelhof wznowiono w 1985 roku, ale już tylko w ograniczonym zakresie. To lotnisko nie ma żadnego znaczenia dla miasta - przekonuje dziennikarzy Ruediger Scholz z berlińskiej SPD, stojąc na środku pustej sali odpraw na Tempelhof. W zeszłym roku port obsłużył tylko 350 tysięcy z 20 milionów pasażerów, którzy przewinęli się przez berlińskie lotniska. Na płycie stoi ok. 20-30 samolotów, głównie małych prywatnych odrzutowców.
Nie musi tak być. Podczas mistrzostw świata w piłce nożnej w 2006 roku mieliśmy tu 400 samolotów - mówi przewodnik Henry Wende. Obrońcom Tempelhof nie chodzi jedynie o względy sentymentalne. To może być doskonałe uzupełnienie portu BBI. Pomyślcie też o setkach ludzi, którym lotnisko daje pracę. A utrzymanie pustych budynków i tak będzie kosztować miliony - dodaje.
Organizacja zwolenników utrzymania lotniska ICAT proponuje przekształcenie go w centrum konferencyjno-hotelowe, co kosztowałoby ponad 800 milionów euro.
Swoje pomysły mają też ci, którzy chcą zamknięcia lotniska. To ogromny obszar niemal w środku miasta, z którego ludzie nie mają żadnego pożytku - mówi dziennikarzom Irma Franke-Dressler, szefowa berlińskich Zielonych. Jednym z projektów jest utworzenie berlińskiego Parku Centralnego, na wzór tego w Nowym Jorku. Teren lotniska liczy ponad 300 hektarów.
Można uszanować historyczne znaczenie tego miejsca w inny sposób, niż skazywanie mieszkańców pobliskich domów na życie w hałasie i spalinach samolotowych - wtóruje jej Tilman Heuser z Niemieckiego Stowarzyszenia Ochrony Środowiska i Natury.
Istnienie tego lotniska nie ma żadnego uzasadnienia ekonomicznego. Akcja na rzecz jego utrzymania nie jest żadną inicjatywą obywatelską, ale sterowaną przez grupy interesów. Skąd niby wzięły się miliony euro na tę wielką kampanię? - podsumowuje Ruediger Scholz z SPD.
Anna Widzyk