Matka-nosicielka sprzedała dziecko innej parze
Matka-nosicielka dziecka odmówiła jego oddania "rodzicom", a następnie sprzedała dziecko innej parze za 15 tys. euro - pisze we wtorek belgijski dziennik "La Libre Belgique".
Sprawę bada już prokuratura w Audenarde (północny zachód Belgii), która rozpoczęła śledztwo powołując się na prawo zakazujące handlem ludźmi - donosi inny dziennik, flamandzki "Het Laatste Niews".
To historia, która ujawnia luki w prawie dotyczącym adopcji - pisze "La Libre Belgique". W kwietniu 2004 roku pewna para Belgów szukała kobiety, która zdecydowałaby się urodzenie ich dziecka. Przez Internet znaleźli chętną kobietę, matkę trojga dzieci z Sint- Lievens-Houtem. Jak pisze "La Libre Belgique", kobieta początkowa zażądała sumy 10 tys. euro za noszenie i urodzenie dziecka. Ostatecznie zgodziła się na nieco mniejszą sumę i została zapłodniona spermą mężczyzny.
Podczas pierwszych miesięcy ciąży wszystko było w porządku. Mama- kandydatka towarzyszyła mamie-nosicielce w wizytach u ginekologa. Flamandzka telewizja VTM nadała reportaż, w którym matka- nosicielka zapewniała o swoich intencjach pomocy parze rodziców.
W styczniu 2005 para otrzymała pocztą elektroniczną wiadomość od matki-nosicielki, że z powodu stresu poroniła. Od tego czasu odmówiła wszelkiego kontaktu z parą. Tymczasem w marcu dowiedzieli się oni, że kobieta urodziła dziewczynkę. Problem w tym, że z prawnego punktu widzenia, noworodek jest dzieckiem tej, która go wydała na świat - pisze "La Libre Belgique".
Sprawa się nie kończy, bo kobieta zaproponowała sprzedaż dziecka pewnemu pielęgniarzowi, żyjącemu w związku homoseksualnym. Ten omówił jednak zapłacenia z góry zażądanej przez kobietę sumy.
Na koniec okazało się, że dziecko zostało zaadoptowane przez inną parę, małżeństwo holenderskie z Utrechtu, które prawdopodobnie zapłaciło kobiecie 15 tys. euro, nie wiedząc o poprzednich zaangażowaniach kobiety.
Dla nich sprawa jest jasna - zaadoptowali dziecko i koniec. W dziedzinie adopcji, zwłaszcza międzynarodowej, istnieją jasno określone i pewne zasady, ale pozostaje kwestia ich przestrzegania - komentuje "La Libre Belgique".
Inga Czerny