Masowe demonstracje w Brazylii, prezydent milczy
Milion Brazylijczyków wyszedł w czwartek na ulice - w ponad 80 miastach - w masowych demonstracjach, które od protestu przeciwko podwyżkom cen komunikacji przeszły w żądania sprawiedliwości gospodarczej. Tymczasem prezydent kraju Dilma Rousseff milczy. Głowa państwa ostatni raz zabrała głos w sprawie zamieszek we wtorek mówiąc, że "głosu ulicy należy wysłuchać".
W piątek Rousseff uczestniczyła w spotkaniu antykryzysowym gabinetu w związku z protestami, ale po jego zakończeniu jej współpracownicy powiedzieli, że nie wiadomo, czy pani prezydent zwróci się w przemówieniu do narodu, by uspokoić nastroje.
Sekretarz jej biura Gilberto Carvalho po spotkaniu, którego tematem była zaplanowana na lipiec wizyta papieża Franciszka w Brazylii, powiedział: "Nie możemy antycypować przyszłości. Nie wiemy, jak to będzie. Być może nie będzie tak intensywnie (jak w ostatnich protestach), ale musimy być przygotowani na wszystko".
Rousseff ma spotkać się również z biskupami w związku z możliwymi komplikacjami podczas wizyty papieża w Rio de Janeiro i stanie Sao Paulo.
Pani prezydent, której ogromna do niedawna popularność spadła w ciągu ostatnich trzech miesięcy z 79 do 57 proc., we wtorek po demonstracjach z udziałem ćwierć miliona ludzi oświadczyła, że "głosu ulicy należy wysłuchać".
Największe społeczne manifestacje od dziesięcioleci
Protesty przeciwko 20-procentowej podwyżce cen biletów komunikacji przerodziły się w największe społeczne manifestacje od dziesięcioleci. Milczenie Rousseff wywołało ostrą krytykę pod jej adresem, a w sieciach społecznościowych narastają wezwania do strajku powszechnego. Jednocześnie dwie największe centrale związkowe w Brazylii twierdzą, że nic im o tym nie wiadomo.
Związki zawodowe przyłączyły się do protestujących
Dopiero czwartkowy nocny protest w Sao Paulo był pierwszym z udziałem związków zawodowych. Większość z protestów od tygodnia nawołuje do ruchu bez udziału partii politycznych i związków zawodowych - powszechnie uważanych za skorumpowane.
Co wywołało wzburzenie Brazylijczyków?
Jak dotąd demonstracje są eksplozją niezadowolenia dot. wielu aspektów: złego systemu oświaty, służby zdrowia czy kosztów zbliżającego się mundialu i olimpiady w Brazylii. Brak organizacji i sprecyzowanych żądań utrudnia jednolitą reakcję rządu. I chociaż w kilku miastach odwołano podwyżki cen biletów, niezadowolenie społeczne jedynie przybrało na sile.
"Dilma Rousseff i (gubernator Brasilii) Agnelo Queiroz - napisał komentator największej brazylijskiej gazety "Folha de S. Paulo" - ucieleśniają zakłopotanie i brak zdolności przywódczych polityków różnych partii wobec nowego zjawiska, jakim są protesty bez przywódców lub określonych propozycji. Wydaje się, że po prostu czekają z nadzieją, że to tsunami się zakończy".
Masowe protesty w 190-milionowej Brazylii odbywały się rzadko w ostatnich latach i zaskoczyły - według agencji AP - przedstawicieli rządu, ku zadowoleniu wielu obywateli. Pomimo energii wykazywanej na ulicach wielu protestujących nie ma pewności, czy całemu ruchowi społecznemu uda się uzyskać jakiekolwiek realne koncesje polityczne.
Wcześniej znana brazylijska socjolog Tereza Cruvinel w wywiadzie dla agencji EFE wyraziła opinię, że w ocenie sukcesów jej kraju w walce z nędzą i ubóstwem "trochę za bardzo idealizowano". Zarobki przedstawicieli klasy średniej, do której zaliczono oficjalnie 54 proc. społeczeństwa, kształtują się bowiem na poziomie zaledwie od 291 do 1 019 reali, tj. od 145 do 509 dolarów.