Masakra warszawskich drzew w majestacie prawa
Od jesieni 2009 roku obserwujemy z przerażeniem barbarzyńskie wycinanie starych, zdrowych drzew w majestacie prawa pod warszawską skarpą wiślaną na wysokości Starówki. Wycięto już ich kilkadziesiąt, pod topór idą kolejne – pisze w liście do redakcji Jacek Dobrowolski - literat, krytyk, dziennikarz.
26.02.2010 | aktual.: 01.03.2010 06:38
Decydenci z ratusza, zazwyczaj wprawnie blokujący każdego pojedynczego inwestora pod pretekstem ochrony krajobrazu miejskiego czy naturalnego, sami dokonują masakry. Przyświeca im szczytny, przedwyborczy cel – stworzenie Bulwarów Nadwiślańskich zgodnie z przedwojenną wizją Tadeusza Przypkowskiego i Stefana Starzyńskiego odwrócenia Warszawy do Wisły. Jednakże wizja ta realizowana jest w sposób jako żywo przypominający metody z czasów PRL. W rezultacie Warszawa będzie pierwszym miastem nadrzecznym o bezdrzewnych bulwarach, bo drzewami nazwać będzie można nasadzony młodniak dopiero za 20 lat.
Kto zdecydował, że giną topole o obwodzie ponad 6-metrowym? Te baobaby nadwiślańskie pamiętające II Rzeczpospolitą albo wyniosłe klony jawory czy piękne orzeszniki gorzkie. Nie mówiąc o śliwach, jabłoniach i gruszach. Topole o obwodzie ponad czterometrowym winny być pomnikami przyrody. Ścięto drzewa zdrowe, co łatwo stwierdzić na podstawie oględzin pozostałych po wyrębie pniaków. Ratusz ma też zamiar przesadzić kilkunastoletnie dęby szypułkowe, choć mają głębokie palowe korzenie i np. 9-letnie przyjmują się zaledwie w 25-30%. Wszystkie te drzewa, prócz cieszenia naszych oczu i dawania cienia, pochłaniały dwutlenek węgla z Wisłostrady i dawały tlen, umacniały grunt pod osuwającą się skarpą, chroniły, choć trochę, od szumu samochodów, wiązały wodę potrzebną krzewom i trawom, i użyczały schronienia ptakom. Kiedy je ścinano dziesiątki kawek i gawronów, które w środku mroźnej zimy straciły swe gniazda i nie wychowają w nich potomstwa, siedziały na śniegu patrząc na tę destrukcję.
Mamy do czynienia z postępującą katastrofą ekologiczną. W ostatnich latach od spalin i soli padły drzewa między pasami Wisłostrady, a teraz dorzyna się pozostałe. Gdyby był tunel nie byłoby katastrofy. Bulwary nadrzeczne, czy nadmorskie, to wały ochronne z zadrzewionymi alejami spacerowymi. W ten sposób łączy się przyjemne z pożytecznym. Gdyby ratusz paryski czy konserwator zabytków tego miasta udzielił zgody na wycięcie jednego nadsekwańskiego platana decyzji takiej by nie wykonano i ów szkodnik pożegnałby się ze stanowiskiem. Nadwiślańskie topole i wierzby to nasze platany i wara od nich urzędnikom.
Wycinka rozpoczęła się od starych wierzb sprzed Zamku Królewskiego nad Arkadami Kubickiego przed kilkoma laty. Władcy zamku chcieli mieć całkowicie odsłoniętą fasadę, by konkurować z Wawelem. Nie rozumieli, że drzewa te mogą współistnieć z rekonstruowanym poniżej Arkad ogrodem francuskim, tak jak to ma miejsce np. w Wilanowie. Nie rozumieli, że drzewa te wzmacniają skarpę, na którą naciska bryła zamku. Nikt nie wskrzesi drzew, które przeżyły zbombardowanie i wysadzenie zamku i pięknie się komponowały na jego tle.
Przed wojną drzewa okalały zamek i pamiętamy ile trudu kosztowało posadzenie jednego, jedynego drzewa na rogu zamku u wylotu ulicy Świętojańskiej. Dalszy wyrąb starych drzew miał miejsce pod murami Barbakanu na rogu ulic Mostowej i Brzozowej jesienią 2009 roku. Przy okazji usunięto kilkadziesiąt głazów umieszczonych w rejestrze zabytków o czym Konserwator Stołeczna Zabytków Pani Ewa Nekanda-Trepka ponoć nie wiedziała! Ratusz nie konsultował swych decyzji z nikim, ani z mieszkańcami, ani z jakąkolwiek organizacją społeczną. Na pisemne protesty mieszkańców nie zareagował łamiąc prawo. Jedyne odpowiedzi jakie usłyszeliśmy za pośrednictwem prasy to kłamstwa, że "te drzewa były chore". Ostatnio ścięto osiem zdrowych, dużych topoli przy ul. Bugaj. Jaki bulwar ma powstać na trupach drzew? Obiecywano "nadwodny salon Traktatu Królewskiego", a w nim, pod skarpą na której stoją: klasztor Sakramentek, kościół św. Benona i gotycki kościół NMP, coś co nazwano parkiem fontann multimedialnych z podświetlanymi grającymi
organami falowymi. Zachwycone projektem 130-metrowej fontanny liniowej jest szefowa Zarządu Terenów Publicznych Pani Renata Kaznowska oraz Stołeczna Konserwator Zabytków Pani Ewa Nekanda-Trepka, ale taniec fontann, gra organów wodnych i projekcja filmów o EURO 2012 na tak wąskim pasie nie zagłuszą huku Wisłostrady. Tuż obok fontann, o 30 metrów od Wisłostrady, ma powstać muszla koncertowa, ale przecież jedyna muzyka, jaka się przez jej huk przebije to heavy metal, w którym chyba nie gustują siostry Sakramentki podczas kontemplacji. Zamiast betonowej muszli należałoby posadzić jak najwięcej drzew, by chroniły przed hałasem, a także zbudować toalety, bo nie ma ani jednej. Czy obie damy nie rozumieją, że ich pomysł pozostaje w ostrym dysonansie zarówno do sakralnych zabytków, jak i resztek przyrody? Twierdzenie, że przy okazji tej inwestycji "Park Podzamcze zostanie zrewitalizowany" jest bałamutne.
Poza tym razi arogancki styl, w jakim wycinano rośliny. Wycięte drzewa usuwano momentalnie, by nikt nie zdążył dokonać oględzin dendrologicznych, ani tego sfilmować. Na szczęście zdążyliśmy. Czas zaprotestować przeciwko tym haniebnym praktykom, ale organizacje ekologiczne chrapią pogrążone we śnie zimowym.
Wysocy urzędnicy ratusza, jak np. Wiceprezydent Warszawy, Pan Jacek Wojciechowicz - patron całej wizji Bulwarów - chcą się pochwalić wyborcom, że zagospodarowali dwa kilometry brzegu Wisły, ale to nieprawda. Na miejscu parku powstanie betonowy kicz z pozytywką okraszony sadzonkami. Czyją wizję architektoniczną się tu realizuje? Czy wielkiego artysty zainspirowanego przyrodą nadwiślańską i Starym Miastem? Nie, zespołu "RS Architektura Krajobrazu", zwycięzcy konkursu rozpisanego przez ratusz. Tego samego zespołu, który jest odpowiedzialny za ścięcie starych wierzb przy fasadzie zamku. Tego samego pupilka ratusza, który zaprojektował pozostałe wycinki. Nie należy ufać barbarzyńcom, którzy po wycięciu starych drzew radzą nasadzenie sadzonek za 2, 5 mln zł, a za swój projekt i pracę biorą prawie 2, 7 mln.
Proponuję, by zamiast brnąć w to betonowe szaleństwo, z którego trudno będzie się wycofać, zerwać tę umowę z powodu jej ekologicznej szkodliwości i założyć tu zwykły park pełen drzew w celu wzmocnienia zagrożonej skarpy oraz chronienia zdrowia ludzi, drzew i ptaków. Park ze zwykłymi fontannami, a nie z bombastycznymi bombonierami, z miejscami postojowymi dla rowerzystów. Urzędnicy ratusza, gdy słyszą krytykę swoich poczynań używają demagogicznego argumentu, że to głosy wrogów rozwoju. Dla nich rozwój, tak jak dla biznesmenów, to deweloperka. Nie słyszeli o tzw. sustainable development, czyli o zrównoważonym rozwoju, nienaruszającym równowagi ekologicznej.
Burzliwe spotkanie z Konserwatorem Stołecznym Zabytków Panią Ewą Nekandą-Trepką (jednym z jego haseł było "włączenie mieszkańców do opieki nad zabytkami i podnoszenie ich wiedzy"), na które przybył też wiceprezydent Warszawy Pan Włodzimierz Paszyński, skończyło się jego obietnicą, że w najbliższym terminie będzie specjalne spotkanie poświęcone wycince drzew na Podskarpiu.
Wycinkę przeprowadzono na mocy decyzji Pani Konserwator łamiąc prawo. Działano z zaskoczenia metodą faktów dokonanych. Nie skonsultowano jej z mieszkańcami, nie uszanowano faktu, że cały obszar Podskarpia Starówki jest pod ochroną (drzewa też) i że nie wolno naruszać substancji już istniejącej. Betonowanie jest wykluczone. Od decyzji Pani Konserwator odwołuje się Rada Osiedla Mieszkańców Starego i Nowego Miasta. Wygląda na to, że ratusz się wycofa ze zbudowania muszli koncertowej na wysokości klasztoru sióstr Sakramentek.
Na tym pustym miejscu, na cmentarzysku cennych drzew posadzi się sadzonki. Spacerowiczów i cyklistów zachęcam do wizji lokalnej miejsc po rzezi. Pożegnajmy drzewa i powstrzymujmy urzędników, zaślepionych swą betonową wizją, całkowicie oderwanych od rzeczywistości, pozbawionych empatii i zdrowego rozsądku od uszczęśliwiania nas na siłę.
Jacek Dobrowolski - literat, krytyk, dziennikarz