PublicystykaMariusz Staniszewski: cynicy znikają i pojawiają się znowu

Mariusz Staniszewski: cynicy znikają i pojawiają się znowu

Pożegnanie postkomunistów było jednym z przyjemniejszych akcentów ostatnich wyborów. Wysłanie na śmietnik historii ludzi, którzy swoich mocodawców mieli na Kremlu, posiada walor nie tylko estetyczny, ale przede wszystkim higieniczny - pisze Mariusz Staniszewski, zastępca redaktora naczelnego "Wprost", w felietonie dla Wirtualnej Polski. Zdaniem publicysty, dzień, w którym lewica zniknęła, należy uznać za święto. Byłoby ono pełne, gdyby nie pojawienie się w Sejmie .Nowoczesnej. - Warto pamiętać, że Ryszard Petru, człowiek, który wiele mówił o naprawieniu Polski i zmianie był - jak przyznaje Radosław Sikorski - dogadany z PO. Tylko coś nie wyszło - zauważa felietonista.

Mariusz Staniszewski: cynicy znikają i pojawiają się znowu
Źródło zdjęć: © AFP
Mariusz Staniszewski

Suma plew w Sejmie musi się jednak zgadzać. W niebyt odeszła skompromitowana lewica, a na scenę wkracza .Nowoczesna ze skompromitowanym liderem Ryszardem Petru.

Pożegnanie postkomunistów było jednym z przyjemniejszych akcentów ostatnich wyborów. Wysłanie na śmietnik historii ludzi, którzy swoich mocodawców mieli na Kremlu, posiada walor nie tylko estetyczny, ale przede wszystkim higieniczny. Z polityki odchodzą ludzie, którzy po upadku komunizmu jeździli do Moskwy po pieniądze na zakładanie partii. Potem zablokowali budowę wyjątkowo korzystnego dla Polski gazociągu, który mógł nas połączyć z Norwegią. Przez to nie tylko już dawno uniezależnilibyśmy się od Rosji i przestalibyśmy płacić podatki na zbrojenia Putina, ale zablokowalibyśmy powstanie gazociągu północnego łączącego Rosję z Niemcami. Gdyby nie decyzja Millera, polska gospodarka byłaby dziś bardziej konkurencyjna, bo energia byłaby tańsza, nie byłaby zagrożona rosyjskim szantażem gazowym, a na dodatek w razie potrzeby mogłaby pomagać zagrożonym sąsiadom. Znaczenie naszego kraju w regionie byłoby nieporównanie większe. Z niezrozumiałych powodów ta zbrodnia dokonana na polskiej racji stanu została Leszkowi
Millerowi zapomniana, ale w dniu jego politycznej śmierci warto ją przypomnieć.

Nie wolno też zapominać, w jaki sposób ci ludzie zniszczyli życie społeczne w kraju po 1989 roku. Na początku lat 90. wielki ruch Solidarności wprowadził do polskiej polityki wartości, których komuniści nigdy nie rozumieli: przyzwoitość, przejrzystość, uczciwość, godność. W starciu z cynizmem i degeneracją aparatczyków, ukształtowanych w systemie totalitarnym, cechy prawdziwego społeczeństwa obywatelskiego musiały przegrać. Uczciwość stała się naiwnością a przyzwoitość głupotą. Brak zasad ludzi postkomunistycznej lewicy jak gangrena zaczął toczyć elitę polityczną. W końcu nie tylko oderwały się one od społeczeństwa, ale uznały je za łup - przedmiot kolonizacji, który można wyzyskiwać do woli.

Od pewnego czasu było jasne, że partia, która ciągle broni wprowadzenia stanu wojennego, a więc utrwalania władzy ludowej w Polsce, musi odejść w niebyt. Przez ćwierć wieku nikogo z lewicy nie było stać na zdecydowane odcięcie się od komunistycznych zbrodniarzy, na przyznanie, że to haniebna część historii oraz szukanie wzorców do naśladowania wśród prawdziwych socjalistycznych bohaterów spod znaku PPS, których komuniści mordowali z wielkim zapamiętaniem. Ciągle słyszeliśmy o wyborze mniejszego zła i patriotycznych przesłankach, jakie podobno miały przyświecać zbrodniarzom. Jeszcze niedawno gen. Wojciech Jaruzelski był honorowym gościem kongresu SLD, a były prezydent Bronisław Komorowski zasięgał jego rady w sprawie ułożenia relacji z Rosją. Obrona interesów byłych ubeków i aparatczyków opłacała się jeszcze w latach 90. Ale teraz młodzi Polacy w komunistach widzą oprawców, którzy okupowali nasz kraj w imieniu obcego mocarstwa, a wzorce do naśladowania znaleźli wśród bohaterów walczących z czerwonymi
zdrajcami. Jeśli jednak nawet spodziewaliśmy się, że kiedyś ci ludzie znikną z życia publicznego, to dzień w którym to następuje, należy uznać za święto.

Byłoby ono pełne, gdyby nie pojawienie się w Sejmie partii innych cyników - .Nowoczesnej Ryszarda Petru. Oczywiście, są to ludzie ulepieni z innej gliny niż postkomuniści, ale nie łudźmy się - również uznają społeczeństwo za łup. Fakt, że ta formacja znalazła się w parlamencie jest dowodem na to, że w Polsce można zrobić coś z niczego. Ugrupowanie to zostało napompowane przez telewizje informacyjne, które z zapamiętaniem relacjonowały występy Ryszarda Petru. Nawet wówczas, gdy nie interesowali się nimi mieszkańcy odwiedzanych miast. Partia nie przedstawiła żadnego programu, który mógłby naprawić państwo. To ugrupowanie, które - jeśli brać poważnie jego program - służy jedynie finansowej elicie. Może i taka formacja jest potrzebna, ale z pewnością elita finansowa to mniej niż 7 proc. obywateli, którzy na .Nowoczesną zagłosowali.

Niech o stosunku Ryszarda Petru do społeczeństwa świadczy sposób, w jaki wytłumaczył się z namawiania Polaków do zaciągania kredytów we frankach szwajcarskich. Lider .Nowoczesnej, przyciśnięty przez Pawła Kukiza, stwierdził naiwnie: "pomyliłem się". Sam jednak swój kredyt we frankach w porę przewalutował na złotówki. Gdyby wówczas rzeczywiście miał poczucie przyzwoitości, wzywałby Polaków, by szli w jego ślady. Pamiętacie Państwo te jego apele? Chyba nikt ich nie pamięta.

I warto pamiętać jeszcze, że człowiek, który wiele mówił o naprawieniu Polski i zmianie był - jak przyznaje Radosław Sikorski - dogadany z PO. Tylko coś nie wyszło.

Mariusz Staniszewski dla Wirtualnej Polski

Mariusz Staniszewski- zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Wprost", wcześniej był publicystą "Do Rzeczy" oraz redaktorem naczelnym kwartalnika "Rzeczy Wspólne". Kierował także działem krajowym "Rzeczpospolitej". Ukończył nauki polityczne na Uniwersytecie Wrocławskim.

Czytaj także w tygodniku "Wprost": Czy Moskwie opłaci się wojna w Syrii?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (721)