Marek Sułkowski: skłonności ks. Grzegorza z parafii na Tarchominie były znane innym księżom
Skłonności seksualne ks. Grzegorza z warszawskiej parafii NMP Matki Pięknej Miłości były znane w środowisku warszawskich duchownych - mówi Marek Sułkowski, psycholog kliniczny, który poinformował kurię i prokuraturę o tym, że jego pacjent był molestowany przez księdza. - Przychodzili do arcybiskupa, mówili mu o problemie Grzegorza i nic - wyjaśnia w rozmowie z WP.PL. - Zaraz po wyroku poszedł sobie na plebanię i odprawiał mszę - twierdzi psycholog.
WP: Marcin Bartnicki: Jak zareagowała kuria, gdy przyszedł pan poinformować o pedofilii ks. Grzegorza?
Marek Sułkowski: Jestem osobą wierzącą, dlatego idąc do kurii Diecezji Warszawsko-Praskiej, byłem naiwnie przekonany, że idę z jakąś tajemnicą, z bardzo ważnym, toksycznym problemem i że kuria natychmiast zrobi wszystko, żeby przynajmniej odsunąć ks. Grzegorza od ministrantów. Do tej pory ten chory człowiek był przenoszony z parafii do parafii, z tego co wiem, był już w co najmniej sześciu. Oficjalnym powodem przenoszenia był alkoholizm, bo to również jest problemem tego księdza. Część mieszkańców parafii zaczęła się burzyć, bo zaczęli dostrzegać rzeczy niepokojące. Przenoszono go do nowej parafii, czyli, powiem wprost: miał przed sobą nową grupę ministrantów i wybierał sobie kolejną ofiarę.
WP: Dlaczego zaznacza pan, że jest wierzący, jakie znaczenie ma wiara w terapii ofiar pedofilii?
- Podkreślam z całą mocą, że jestem osobą wierzącą, żeby nie zarzucano mi, że walczę z Kościołem jako instytucją, więc dodam, że wychowywałem się w naprawdę katolickim duchu, moja świętej pamięci mama była nawet na prywatnej audiencji u Jana Pawła II. W mojej rodzinie również jest ksiądz. To sprawy prywatne, ale mówiąc to, chcę podkreślić, jak ważna dla ludzi w naszym społeczeństwie jest wiara.
W przypadku ministrantów mamy do czynienia z dziećmi pochodzącymi z rodzin głęboko wierzących, które uczą syna wiary, wysyłają go do Kościoła, żeby został ministrantem. Liczą na to, że autorytet kapłana będzie prowadził go na drogę wiary. Stąd mówienie o rodzicach, że nie upilnowali dziecka, jest absurdem. Molestowanie przez księdza, to molestowanie psychofizyczne. W ten sposób burzy się dziecku cały system wartości, w którym najważniejszy jest Bóg. Cały czas próbują wierzyć w Boga, że jest to istota najwyższa, która jest wszechmocna i przede wszystkim pozytywna. A oto mają do czynienia z przedstawicielem Kościoła, który jest zaprzeczeniem w ogóle pojęcia Boga, wręcz antychrystem.
WP: Jak godzą ze sobą te dwa wyobrażenia - o Bogu na szczycie hierarchii wartości i zaprzeczającemu jej księdzu?
- Nie są w stanie tego pogodzić, dla ich psychiki to za dużo, aby to ogarnąć. Stąd pojawiają się negatywne emocje i zaprzeczanie wszystkiemu, piją, biorą narkotyki. Do tej pory prowadzę pacjenta, który mając potrzebę wiary, zaczął wyznawać islam. Stał się takim psychicznym antychrześcijaninem, jak niektórzy islamscy terroryści. Na szczęście nie przekładał tego na działania, bo był zamknięty w sobie. Gdy się otworzył, opowiadał, że jest zwolennikiem innej wiary - w Allaha. To przykład zburzenia podstawowych wartości. Moje zadanie, to przywrócenie pacjentom wiary w Boga. Gdyby zostawić ich bez wiary, spotkałoby ich to, co najgorsze dla człowieka - przestaliby wierzyć w samych siebie - nie mieliby żadnych wartości, z niczym by się nie liczyli, żyliby z dnia na dzień. Pomóc mogą też wierzący rodzice. Zapraszałem ich na rodzinne terapie. Ich syn, w mojej obecności opowiada im historię, a moim zadaniem było spowodowanie, żeby mu nie przerywali.
WP: Jak rodzice reagują po wysłuchaniu swojego dziecka? Trzymają jego stronę, wierzą mu?
- Rodzice sami nie byli molestowani fizycznie, za to z racji wieku, dłużej wierzą w Boga. Następuje u nich psychiczny dysonans. Jak słyszą własnego syna, który opowiada zwięźle, logicznie, co się z nim działo, to wyzwala się w nich gniew. Widziałem jak ojciec jednego z pacjentów drżał i mówił, że zrobi porządek z tym kapłanem. Ale po tej rozmowie rodzina wychodzi i wraca do swojej rzeczywistości. To często rodziny, które modlą się wieczorem, przed pójściem spać. Ta modlitwa i myśl, że przecież Kościół jest wspaniały, że jest bardzo ważny, przekłada się na to, że oni wypierają, że był jakikolwiek incydent. To bardzo ważna, ale trudna do zrozumienia sprawa. Ten syn zostaje sam i nie ma wsparcia w rodzicach. To wyparcie następuje dlatego, że gdyby wysłuchali swojego syna, gdy przyszedł do nich po raz pierwszy, to mówiąc najłagodniej, poszliby do kapłana i wytłumaczyli mu, że postępuje niestosownie.
WP: Ten mechanizm wyparcia jest warunkowany tym, że nie potrafią zaakceptować własnego błędu?
- Mają poczucie winy, że nie ochronili swojego dziecka, w związku z tym wolą to wyprzeć. Ten mechanizm jest bardzo silny. Wypierając to ze swojej świadomości, szukają jakichkolwiek pretekstów, żeby uzasadnić, dlaczego ich syn przychodził nietrzeźwy, np. tłumaczą sobie, że "pił z kolegami w lesie i skłamał, że robił to na plebanii, bo musiał coś powiedzieć". Ludzki umysł to najprościej mówiąc intelekt i emocje. Rodzice są bardzo inteligentni, natomiast emocje wyparcia, zakłócają u nich logikę intelektu. Nie są w stanie połączyć faktów w logiczną całość. Dla nich istotne jest, że syn ich okłamał. To trwa przez lata. Ja zajmuję się ich synem, dorosłym już mężczyzną, który jest ofiarą, a rodzice są jakby z boku. Często ta terapia trwa dłużej, bo rodzice nie współpracują, wolą nie mówić o sprawie, dla nich samych to temat tabu.
WP: Jak to wpływa na relacje w rodzinach? Syn próbuje za wszelką cenę utrzymać jak najlepsze stosunki z rodzicami, próbuje się pogodzić z sytuacją, czy odcina się?
- Jeśli człowieka spotkają tak ciężkie sytuacje i nie podda się, ale sobie z tym poradzi, staje się bardziej mądry i doświadczony niż jego rówieśnicy. W wielu przypadkach występuje bardzo pozytywne zjawisko - syn edukuje własnych rodziców. Robi to stopniowo, dlatego że to oni są emocjonalni, chcą go zakrzyczeć, chcą żeby on o tym nie mówił. Natomiast on tłumaczy im to już jako dorosły mężczyzna.
Moja rola jest taka, żeby doszło do przyspieszenia jego rozwoju. W psychologii nazywa się to fiksacja - zostaje małym zranionym chłopcem, mimo że jest już mężczyzną po dwudziestce. Trzeba podkreślić, że również ze względu na to, ma zablokowane funkcje seksualne. Ci mężczyźni mają ogromny problem z nawiązaniem kontaktów z dziewczynami, które im się podobają. Boją się do nich podejść. Na jednej sesji młody mężczyzna powiedział, że zobaczył dziewczynę, która mu się spodobała, ona też widziała w nim fajnego młodego faceta. W momencie, gdy się do niego zbliżała, gdy myślał o niej w sensie seksualnym, widział twarz księdza. Te dziewczyny często próbują robić coś z tym faktem, ale nie wiedzą, o co chodzi, sytuacja wydaje się dla nich dziwna.
WP: Jak ofiary sobie z tym radzą?
- Mechanizmowi wyparcia wśród tych młodych ludzi towarzyszą alkohol i narkotyki, szczególnie jeśli byli upijani jako dzieci. To już funkcja życiowa, że jeśli dwa razy w tygodniu brali udział w takich bachanaliach, było tam piwo i wódka, to stawali się małymi alkoholikami. Ksiądz, który jest ich autorytetem, częstował piwem, dostawali je za darmo, więc stało się to ich zwyczajem. Ludzie zadają takie proste pytania: dlaczego ten chłopak nie uciekł, nie bronił się? Po pierwsze, to sprawa wieku - ofiara ma lat 12 a ksiądz 50, a także autorytetu - on jest zaledwie ministrantem, a ksiądz jest wysłannikiem Boga, bo przecież głosi Słowo Boże na mszy. W ten sposób doprowadza ofiary do psychicznego ubezwłasnowolnienia, one po prostu nie reagują.
WP: Czy sami księża, którzy później okazują się pedofilami, zdają sobie sprawę ze swoich preferencji, gdy wstępują do seminariów duchownych?
- Cały problem jest w celibacie. To młodzi ludzie, którzy z racji wpływu rodziny lub własnych przekonań religijnych, postanawiają zostać księżmi. W tym momencie zaczyna się celibat - w imię duchowego rozwoju, głoszenia religii, blokują sobie funkcje seksualne. Natura jest naturą, są zwykłymi mężczyznami. Jeśli mają taką blokadę, to mechanizm jest następujący: kontakt z kobietą jest czymś zakazanym, niemoralnym, grzesznym, więc nawiązują się pewne relacje homoseksualne. Ten homoseksualizm jest niejako wymuszony.
Mam kilku znajomych homoseksualistów różnych profesji, np. jednego lekarza psychiatrę i to jest zupełnie inny problem. Natura popełniła u niego pewien błąd, urodził się w ciele mężczyzny, ale ma potrzeby kobiece, dlatego staje się partnerem dla innego mężczyzny. W przypadku księży, ten homoseksualizm jest inny - wymuszony. To jest przymus - natura powoduje, że mężczyzna musi realizować się seksualnie. Mając takie potrzeby, kiedy w otoczeniu ma takich samych mężczyzn, wybiera sobie innego księdza. To bardzo częste, nie tylko w Kościele, ale również w innych podobnych instytucjach, gdzie kontakty mężczyzn z kobietami są ograniczone lub niemożliwe.
W tym miejscu uruchamia się pewien niebezpieczny mechanizm, najprościej mówiąc: takiemu księdzu nie jest tak łatwo znaleźć sobie dorosłego partnera. W związku z tym, przychodzi do niego chora myśl, że jeśli ma do czynienia z ministrantami, z dziećmi, chłopcami, to można nawiązać z nimi kontakty. Ten rodzaj pedofilii - partenofilia objawia się przez pociąg do chłopców (rzadziej również do dziewcząt) i ich inicjacji seksualnej. To cały proces, w trakcie którego nawiązują się kontakty przyjacielskie, ale o podłożu seksualnym. Ten ksiądz uświadamia sobie, że jest autorytetem, że dużo mu wolno. Tu rzecz najważniejsza i dla mnie najbardziej zdumiewająca: rozumiem księdza, który choruje na blokadę popędową i chcąc zaspokoić swoje potrzeby seksualne, zaczyna czynić zło. Ten proces trwa, ale na początku ma sumienie i jest wystraszony, że chce zrobić coś złego lub już to robi, ale ponieważ ma przyzwolenie swoich zwierzchników, nie przestaje tego robić. Nie potrafię zrozumieć jego zwierzchników, jedyne co robią, to
przenoszenie księdza z parafii na parafię.
WP: Mieliśmy ostatnio przykład innej reakcji, w sprawie ks. Jacka z Legionowa. Ksiądz, który współżył z uczennicą został wydalony ze stanu duchownego. To była szybka decyzja i największa kara, poza ekskomuniką, jaką Kościół mógł wymierzyć kapłanowi.
- Oczywiście, natomiast chciałbym podkreślić istotne moim zdaniem różnice, między księdzem pedofilem, a "cywilem". W przypadku, gdy molestuje osoba nie będąca księdzem, z reguły sprawę ujawnia się wcześniej, ponieważ ofiara nie ma tego "bagażu boskiego", że ten ksiądz jest przecież wysłannikiem Boga i wszystko co robi, jest niejako z imieniem Boga na ustach. Ci księża, w sposób cyniczny, psychopatyczny o tym mówią. W ten czy inny sposób, negatywne rzeczy, które robią, opisują pozytywnymi pojęciami: że jest to "uczenie miłości", że to przyda się młodemu człowiekowi. Używają swojego kapłańskiego autorytetu. To nie są jednostkowe przypadki.
WP: Ile ofiar pedofilii trafiło do pana?
- Miałem kilkanaście takich przypadków, w tym sześć ofiar księży pedofilów, trzech z tych duchownych jest zewidencjonowanych. Pierwszy z nich to ks. Grzegorz z parafii na Tarchominie. Drugi został uniewinniony przez sąd, a trzeci jest bezkarny w świetle prawa, bo przestępstwo uległo przedawnieniu. Jego ofiara - mój pacjent, ma 42 lata, był molestowany 30 lat temu, a przedawnienie następuje po 15 latach. W tym momencie nie ma sensu zawiadamianie prokuratury. Trzeba zmienić prawo tak, aby takie przestępstwa się nie przedawniały. To najgorszy rodzaj zniewolenia, najbardziej toksyczny dla ofiar. Niech wreszcie społeczeństwo zrozumie, że ministrant nie ma żadnych szans na ujawnienie molestowania.
WP: Czy ta trzecia sprawa, która uległa przedawnieniu, jest znana opinii publicznej?
- Nie jest znana. To mój najtrudniejszy przypadek, 42-letni człowiek. Warto zrozumieć, że im później ofiara zgłasza się na terapię, tym jest w poważniejszym stanie psychicznym. Prowadzę tego człowieka już cztery lata. Jak go zobaczyłem, to stwierdziłem, że to nowość w moim zawodzie, z takim przypadkiem spotkałem się po raz pierwszy. Ten mężczyzna przeszedł na islam, zmienił swój język. Nie mówi po polsku, posługuje się językiem, o którym myśli, że jest arabskim. Nawiązanie kontaktu z nim było bardzo trudne, bo musiałem się nauczyć trochę jego swoistego języka. Wspólnym elementem we wszystkich przypadkach ofiar pedofilii jest wstyd i strach. Bardzo trudno namówić ich, żeby opowiedzieli, co się wydarzyło. Sami próbują to zmieniać, mówić, że po prostu się rozpili, brali narkotyki. Ujawniają swoją przeszłość etapami. Potem cofamy się coraz dalej w przeszłość i mówią: byłem ministrantem.
WP: Zżył się w jakiś sposób ze społecznością muzułmańską?
- Nie, to wszystko dzieje się w jego psychice. W psychice jesteśmy w stanie wymyślić wszystko. To człowiek bardzo inteligentny, ma wyobraźnię. To nie są ludzie upośledzeni umysłowo. On stwarza sobie światy, w których żyje. To w języków psychiatrycznym nazywa się rozszczepieniem osobowości. Mieszka w Polsce, mówi czasami po polsku, ale wraca do swojego świata, w którym jest muzułmaninem. Ma wizje brania udziału w modlitwach w Mekce. Ten świat wewnętrzny zaczyna podobać się człowiekowi bardziej niż zewnętrzny. WP: Co stało się z księdzem, który molestował tego człowieka?
- Mogę powiedzieć, że żyje i jest już dość leciwym księdzem. Nie stanowi już zagrożenia, ponieważ jego werwa seksualna już minęła. Jest już na emeryturze i zastanawiam się, czy sam dokonał wyparcia, czy stwierdził, że to Bóg kierował jego czynami. Ponieważ nie został ukarany, nie ma odnośnika ziemskiej kary, wszystko jest w rękach Boga. Księża to ludzie wykształceni, którzy uczą się moralności, pogłębiają swoją wiedzę. Dlatego wydaje mi się, że ma przykre momenty samouświadomienia, że bardzo źle czynił.
WP: Znamy niewiele przypadków pedofilii w polskim Kościele, mamy za to informacje na temat samobójstw wśród księży, zdarzają się przypadki alkoholizmu. Czy te zjawiska mogą się ze sobą wiązać?
- Myślę, że mają coraz większą świadomość, że czynią zło, że to narasta. Wtedy idą w alkohol. Sądzę, że główną przyczyną samobójstw jest nieporadzenie sobie ze swoją przeszłością. Alkoholizm to choroba, która w Polsce traktowana jest nieco dziwacznie i dwoiście: albo alkoholik to jest "swój chłop", albo jest zupełnie do niczego. Na Zachodzie alkoholizm jest uznawany za chorobę, którą się leczy i pomaga się człowiekowi.
WP: Wygląda na to, że w Kościele coś zaczyna się zmieniać, jest większa wola pomocy ofiarom pedofilii.
- Gdy słyszę, że abp Hoser powołuje ośrodek terapeutyczny, to nie bardzo wierzę, że ten ośrodek będzie miał pacjentów. Przecież te ofiary mają fobię antykościelną. To nie jest moja spekulacja, mam kontakt z tymi ofiarami i mówią mi, że dla nich to w ogóle niezrozumiałe, bo cały czas to przeżywają. To tak, jakby wracali do źródła zła. Zaczynają sobie wyobrażać, że zobaczą tam ks. Grzegorza, który wita ich z otwartymi ramionami i mówi, że będzie ich leczył.
WP: Ekke Overbeek opisuje w swojej książce "Lękajcie się" przypadki ofiar, które przemyślały całą sprawę i uznały, że padły ofiarą ułomności jednego księdza. Ci ludzie wracali do Kościoła. Nie są antyklerykałami.
- To co pan mówi, to przykład rzadki, ale możliwy. Człowiek molestowany jako dziecko, w momencie gdy dorasta, może sobie uświadomić, że oddziela Boga od kapłana. Myślę, że to zdarza się rzadko, ponieważ psychofizyczne molestowanie powoduje, że emocje człowieka przytłumiają jego intelekt. Nawet jeśli chce je oddzielić, żyje w emocjonalnym bólu, ciągle to pamięta. To narasta, a nie się wygasza. Próbują to zdusić w sobie, czyny, ale których byli ofiarami, są haniebne. Mówiąc o "innych czynnościach seksualnych", buduje się ogólne pojęcia, aby nie epatować społeczeństwa takimi rzeczami. Sprawca - psychopata i pedofil, który dodatkowo ma poczucie, że za plecami ma swojego hierarchę, który go w najgorszym razie przeniesie do innej parafii, czuje się bezkarny, a w jego chorej psychice powstaje myśl, że w zasadzie jest małym bogiem. Myśli, że wszystko co czyni, ma jakiś głęboki sens. Jednocześnie jego chory, niezaspokojony popęd powoduje, że dopuszcza się rzeczy, które trudno nam sobie wyobrazić, bo w porównaniu z
tym co czynili ci księża, kontakty normalnych mężczyzn z kobietami to abecadło. Dlatego to co robili jest haniebne. Zniszczyli tych ludzi maksymalnie.
WP: Jak sądy radzą sobie z takimi przypadkami molestowania? Mamy słowo przeciw słowu. Mamy człowieka, który mówi, że był molestowany dawno temu i mamy kapłana, który temu zaprzecza. Jak sąd ocenia, kto ma rację?
- Gdy słuchałem ks. Gila, który publicznie powiedział, że jest niewinny, to pierwsze, co przyszło mi do głowy: nie dziwię mu się, że nie przyznaje się do winy, bo byłoby to nierozsądne. Pamiętajmy, że z jednej strony mamy chłopców z getta, którzy jak było wiadomo powszechnie, sprzedają się za pieniądze, a z drugiej strony mamy ks. Gila i biskupa, którzy pełnili tam rolę kapłanów, byli ludźmi białymi, byli niedoścignionym wzorem dla miejscowych. To już jest zachęcające dla kapłanów. Gdy jesteśmy w środowisku, w którym mamy wysoką pozycję społeczną, uruchamia się wewnętrzne poczucie zadowolenia i przyzwolenia sobie samemu na więcej.
Z jednej strony wydaje się, że ofiary mają małe szanse, żeby przekonać sąd i społeczeństwo, że byli molestowani. Weźmy pod uwagę, że ofiary robią to z ogromnym trudem i ogromnym wstydem. To nie jest udawane, oni nie są aktorami. Widzę, że prawda i szczerość przez nich przemawia. Kościół próbuje umieszczać w tym kontekście sprawy finansowe: że ci ludzie oskarżają, bo próbują zdobyć w ten sposób pieniądze. Trzeba by być świetnym aktorem, żeby zagrać taką skrzywdzoną osobę. To wiele komponentów: język ciała, przerywany głos, to, że oni się kryją. To największy plus upublicznienia takich spraw - ofiary widzą, że o tym się mówi i że społeczeństwo stoi po ich stronie, mimo że to społeczeństwo bardzo religijne. Od czasu gdy to się upubliczniło, nie usłyszałem od ludzi żadnego złego słowa. Nikt nie powiedział: jak pan może to robić.
W naszym społeczeństwie, szczególnie w małych miasteczkach, to co robi ksiądz jest tajemnicą poliszynela. Wszyscy o tym mówią i wszyscy wiedzą: ten ksiądz ma gosposię, tamten dwoje dzieci, a do jeszcze innego przychodzą chłopcy. Ten ostatni przypadek najbardziej zastanawia. Ludzie myślą tylko, że to nie mój syn, nie moja córka, że to jacyś inni. Stąd obecne od lat apele o to, abyśmy tworzyli społeczeństwo obywatelskie. Żyjemy w kraju wolnym, więc zacznijmy na swoim podwórku robić porządki, również w relacjach międzyludzkich. Nie można robić porządku i nie zastanawiać się, dlaczego widzę, jak syn sąsiada wchodzi na plebanię, a po kilku godzinach wychodzi nietrzeźwy.
WP: Wróćmy jeszcze do rozpatrywania tych spraw przez sądy. Jedna kwestia, to czy społeczeństwo i rodzina uwierzy ofiarom i kogo potępi, a druga to wyrok sądu. Jak sądy rozstrzygają takie sprawy?
- Elita trzyma się razem. W małych miasteczkach, ksiądz, szef policji, sędzia, radny, burmistrz lub wójt, to ta elita. Oni naturalnie zarządzają jakimś terenem i trzymają się razem. W tym małym Otwocku, gdzie pracowałem przez osiem lat, miałem duże problemy z tym, aby przekonać wszystkie instytucje, że naprawdę ci młodzi ludzie przychodzą do mnie i pracuję z nimi od kilku lat. Gdy poszedłem do prokuratury, podpisując swoje zeznania wyczuwałem, że prokurator traktował mnie jak człowieka niezbyt wiarygodnego. Kościół za bardzo rozszerzył swoje terytorium w sensie oddziaływania. Po pierwsze, prokurator nie jest odpowiednio zaangażowany, bo brakuje mu empatii, zrozumienia że to dziecko zostało skrzywdzone. Ponadto, tenże prokurator, gdy kończy pracę, idzie na mszę i widzi księdza w szatach kapłana, głoszącego Słowo Boże i u tego prokuratora dokonuje się pewien dysonans. Ma problem, bo jako człowiek i chrześcijanin słucha słów kapłana, a później wraca do pracy i ma sprawdzać, czy tenże kapłan, poza swoją służbą,
nie czyni czegoś niezgodnego z prawem.
Mamy kościół, ołtarz, ale nie widzimy zakrystii i plebanii. Cały problem polskich księży jest taki, że żyjemy w społeczeństwie ludzi tradycyjnie wierzących. W związku z tym, szczególnie starsi ludzie, wierzą w każde słowo kapłana. Nawet tego nie analizują, po prostu przyjmują na wiarę, że jest prawdziwe. Można, nawet trzeba wierzyć w Boga, bo to ważne dla człowieka, ale nie można tego automatycznie przekładać na kapłana. Kapłan jest zwykłym mężczyzną i mówiąc teologicznie: grzeszy. Znam wielu ideowych księży, którzy odsłonili mi kuchnię Kościoła, gdy mówiłem im, czym się zajmuję. Tacy księża to ogromna większość w Kościele, jest ich znacznie więcej niż pedofilów. Ci księża też podnieśli głowy. Mówili mi, że szli do arcybiskupa, mówili mu o problemie Grzegorza, który był znany w środowisku ze swoich skłonności. I nic.
WP: Mówi pan, że trzy spośród sześciu przypadków ofiar księży pedofilów, którymi się pan zajmuje, dwa są ujawnione. Co z pozostałymi?
- O trzecim, wiem, jak się nazywa, gdzie mieszka, ale nie ujawniam go dlatego, że nie jestem zaciekłym łowcą pedofilów. Bardziej rozumiem tych chorych ludzi - księży pedofilów, niż ich zwierzchników. Podszedłem do problemu logicznie i stwierdziłem, że temu księdzu już nic nie można zrobić. Mam za to kolejnych trzech księży. W tej chwili ofiary podnoszą w Polsce głowy, wyszły z cienia, z głębokiego dołu. Wpajano im, że są współsprawcami: "jesteś piękny, miły, nie mów w domu, bo to jest między nami". Kilka dni temu dostałem wiadomość od dwóch dwudziestokilkuletnich ludzi, którzy po 13 latach postanowili udać się do prokuratury w odległym mieście nad naszym pięknym morzem. Postanowili zgłosić konkretnego księdza, który nadal pełni swoją funkcję. I chwała im za to. Odpisałem, że jestem z nich dumny. Kolejna pozytywna rzecz: prokuratura przyjmie ich z trochę większą wiarygodnością niż mojego pacjenta.
Ten chłopak przez cały czas to przeżywa. Mój pacjent bardzo przejął się wypowiedzią ks. Lipko, obawia się, że tu jest jakieś zaciemnianie sprawy i odwracanie pojęć, które sprawi że ludzie przestaną o tym mówić i wtedy on stanie pod pręgierzem. Najgorsze co może się teraz wydarzyć, to ukręcenie całej sprawie łba. Wyrok powinien być odstraszający. Ks. Grzegorz dostał wyrok roku więzienia w zawieszeniu na cztery lata, to jest to jakaś paranoja. W praktyce on ani przez chwilę nie został ukarany. Zaraz po wyroku poszedł sobie na plebanię i odprawiał mszę.
WP: Można spodziewać się, że jeśli trafi do więzienia, będzie zagrożony?
- Wiem jak więźniowie ewentualnie będą traktowali swojego nowego kolegę. Wśród więźniów pedofilia to coś najgorszego. Według ich kodeksu, mogą zrozumieć złodzieja, który obrobił pięć banków i dał się złapać - taki człowiek budzi u nich szacunek. Ks. Grzegorz nie będzie budził u nich szacunku. Powinien być odizolowany od innych więźniów i monitorowany.
WP: Czy pedofilie można skutecznie wyleczyć?
- Wszystko zależy od konkretnego przypadku. Jeżeli on ma zaburzenie popędowe, to psychiatra powinien ustawić mu leki tak, aby zniwelować popęd do zera. Aby jakoś funkcjonował, ale patrząc na kogokolwiek, nie widział w nim ofiary. To pierwszy etap terapii. Jednak jeśli skorzysta się z takich leków, organizm szybko się uzależnia. Moja rola jako psychoterapeuty jest taka, aby przy współpracy z psychiatrą, tak ustawić program lekowy, aby ilość przyjmowanych leków była obniżana. Pacjent musi wracać do świadomości pod kontrolą. W przypadku pedofila, to kwestia kilku lat. Poza tym, nawet leki najnowszej generacji niszczą wątrobę, żołądek, a wykryci pedofile, to osoby w wieku starszym.
WP: Ma pan informacje o innych księżach pedofilach. Dowiemy się w najbliższej przyszłości więcej o ich tożsamości?
- Dowiemy się.
Rozmawiał Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska