Marek Biernacki: służby powinny sprawdzić Andrzeja Przyłębskiego
Marek Biernacki, b. szef sejmowej komisji ds. służb specjalnych, opowiada Wirtualnej Polsce, jak służby sprawdzają kandydatów na ważne stanowiska - nie tylko w Polsce, ale także w dyplomacji. Dlaczego nikt wcześniej nie zwrócił uwagi na dokumenty w sprawie sędziego Przyłębskiego?
WP: w jaki sposób sprawdza się kandydata na ambasadora?
Marek Biernacki, b. szef komisji ds. służb specjalnych: Wykonuje się w na zlecenie MSZ we wszystkich służbach taką mrówczą robotę: sprawdza się wszędzie, wrzuca "na wirówkę", szuka w archiwach. Sprawdza się nie tylko w IPN, ale również na przykład we Krajowym Centrum Informacji Kryminalnej i we wszystkich innych bazach, w których mogą być jakieś informacje. Wykonuje się to, żeby mieć pewność, że żadna sprawa nie wypłynie. A w sprawie osób, które mają reprezentować nasz kraj za granicą takie sprawdzenie odgrywa istotną rolę.
Dlaczego w takim razie na te dokumenty nie zwrócono uwagi wcześniej?
Tego nie wiem, ale być może teczka była na przykład w zbiorze zastrzeżonym. Zastanawialiśmy się niegdyś z ministrem Pałubickim, według jakiego klucza sprawy trafiały do tego zbioru. Zasada była taka, że w zbiorze zastrzeżonym miały znajdować się osoby, które współpracowały z naszymi służbami PRL, a później, po zmianie ustroju, współpracowały z nowymi służbami. Ta zasada nie była przestrzegana i czasem trudno określić, według jakiego klucza teczki tam trafiały. Myślę, że jednym z powodów, dla których teczki trafiały do zbioru zastrzeżonego, było "ukrycie" niektórych ludzi.
Jest takie stare powiedzenie, że ze służb się nigdy nie odchodzi. Było wiele takich przypadków, gdy człowieka wyrejestrowanego z jednej służby, przejmowała inna. Nasza lub obca. Dlatego każda taka sprawa - również sprawa ambasadora Przyłębskiego - powinna być rzetelnie i do końca wyjaśniona. Drugim powodem jest możliwość szantażu. Ludziom bardzo trudno przyznać się do bycia tajnym współpracownikiem służb. Właśnie dlatego założenie było takie, że nie sama współpraca jest przeciwwskazaniem do pełnienia ważnych stanowisk, ale to, że ktoś złożył nieprawdziwe oświadczenie. Motywy podpisania takiego zobowiązania mogły być różne: ktoś się zakochał, nie chciał, by go relegowano z uczelni, wierzył w to, popełnił błąd młodości... z reguły jednak dziś bardzo trudno przyznać się do takiej współpracy. Dlatego w sprawie stanowiska w innym kraju - a trzeba pamiętać również o tym, że mamy do czynienia z małżonkiem pani prezes Trybunału Konstytucyjnego - wszystko powinno być przejrzyste i jasne.