Kiedy Jesienią 1983 roku Ronald Reagan wydał rozkaz ataku na opanowaną przez komunistów Grenadę, wysepkę na Morzy Karaibskim - o powierzchni wszystkiego 344 kilometrów kwadratowych i ludności poniżej 100 tysięcy, wydawało się, że jest to bez znaczenia. Związek Radziecki wydawał się stać u szczytu swej potęgi (o korozji przeżerającej Imperium Zła wiedziało niewielu), do blisko pół wieku nieustannie powiększał obszar swoich wpływów - trzymał w imadle realsocjalizmu Europę Środkową, opanował Indochiny, umacniał się w Afryce (Angola, Mozambik, Etiopia), miał swój niezatapialny lotniskowiec w postaci Kuby i inne przyczółki jak Nikaragua a nawet interwencja w Afganistanie tuż tuż miała skończyć się sukcesem.
Wszystkie wolnościowe próby - Węgierska 56 Czeska 68 i Polska 80-81 zostały złamane przy pełnej bierności Zachodu, a władzę na Kremlu, w miejsce dementycznego Breżniewa, dzierżył KGB-ista Andropow.
A jednak – po pierwszej kostce domina przyszyły następne. Kowbojski rajd na Grenadę udowodnił, że można przestać się bać, że Ruscy nie są ani wszechpotężni, ani zdolni do rzeczywistej konfrontacji. No i się posypało...
Daleki jestem od przypisywania Trzciance roli Grenady, ale do chóralnej licytacji o kolejnych przegrywanych przez Kaczyńskiego wyborach wdarł się dysonans.
W ilu Trzciankach rządzonej przez układy i układziki zaśmiały się oczy i pojawiło się pytania – a gdyby i tak u nas...?
Oczywiście dwa sukcesiki mogą być w dużym stopniu dziełem przypadku, mogą jednak stanowić zachętę.
Dotychczasowe klęski były najczęściej przegraną na własne życzenie – poczynając od wyborów 1993, które podzielona prawica procentowo wygrała, ale do parlamentu wprowadziła śladową liczbę posłów. Z małymi wyjątkami opozycja potrafiła wygrywać wybory, ale nie potrafiła objąć władzy nawet tam, gdzie mogła – spory i partyjniactwo sprawiły, że przeważając na sporych obszarach zdobyła prezydenturę tylko w jednym mieście ponad 100 tysięcznym. Stawiając na miernych, biernych, nie na przebojowych popularnych nie była zdolna do zbudowania” samorządowego Piemontu”, poligonu kadr dla przyszłej władzy w kraju, infrastruktury instytucji – domów kultury, teatrów, stowarzyszeń. Ryzyko, że gwiazdorski lokalny lider ewentualnie zdradzi nie ma przecież znaczenia – jeśli dzięki jego przebojowości zostało wciągniętych kilkunastu ludzi opozycji.
Po Grenadzie prezydent-aktor Reagan poszedł za ciosem i po 8 latach nie było już ZSRR. Pytanie, czy Kaczyński (z jedną rolą filmową w dorobku) potrafi być Reaganem?
Marcin Wolski, specjalnie dla Wirtualnej Polski