Marcin Wolski: Grenada maja!
Można kpić z triumfalnego tonu w jaki uderzyła cześć publicystów po sukcesach PiS-u w przedterminowych wyborach samorządowych w dwóch gminach stanowiących do tej pory mateczniki Platformy. Ale ja bym nie lekceważył opinii, że stanowi to drobną zapowiedź politycznego przesilenia. Oczywiście maksymaliści, którzy chcieliby np. spławić "Bufetową" jak czarownicę zalanym tunelem metra do Wisły, muszą na ten moment poczekać, a jednak wspomniana chwila jakby troszeczkę się przybliżyła.
01.04.2013 | aktual.: 04.04.2013 12:39
Kiedy Jesienią 1983 roku Ronald Reagan wydał rozkaz ataku na opanowaną przez komunistów Grenadę, wysepkę na Morzy Karaibskim - o powierzchni wszystkiego 344 kilometrów kwadratowych i ludności poniżej 100 tysięcy, wydawało się, że jest to bez znaczenia. Związek Radziecki wydawał się stać u szczytu swej potęgi (o korozji przeżerającej Imperium Zła wiedziało niewielu), do blisko pół wieku nieustannie powiększał obszar swoich wpływów - trzymał w imadle realsocjalizmu Europę Środkową, opanował Indochiny, umacniał się w Afryce (Angola, Mozambik, Etiopia), miał swój niezatapialny lotniskowiec w postaci Kuby i inne przyczółki jak Nikaragua a nawet interwencja w Afganistanie tuż tuż miała skończyć się sukcesem.
Wszystkie wolnościowe próby - Węgierska 56 Czeska 68 i Polska 80-81 zostały złamane przy pełnej bierności Zachodu, a władzę na Kremlu, w miejsce dementycznego Breżniewa, dzierżył KGB-ista Andropow.
A jednak – po pierwszej kostce domina przyszyły następne. Kowbojski rajd na Grenadę udowodnił, że można przestać się bać, że Ruscy nie są ani wszechpotężni, ani zdolni do rzeczywistej konfrontacji. No i się posypało...
Daleki jestem od przypisywania Trzciance roli Grenady, ale do chóralnej licytacji o kolejnych przegrywanych przez Kaczyńskiego wyborach wdarł się dysonans.
W ilu Trzciankach rządzonej przez układy i układziki zaśmiały się oczy i pojawiło się pytania – a gdyby i tak u nas...?
Oczywiście dwa sukcesiki mogą być w dużym stopniu dziełem przypadku, mogą jednak stanowić zachętę.
Dotychczasowe klęski były najczęściej przegraną na własne życzenie – poczynając od wyborów 1993, które podzielona prawica procentowo wygrała, ale do parlamentu wprowadziła śladową liczbę posłów. Z małymi wyjątkami opozycja potrafiła wygrywać wybory, ale nie potrafiła objąć władzy nawet tam, gdzie mogła – spory i partyjniactwo sprawiły, że przeważając na sporych obszarach zdobyła prezydenturę tylko w jednym mieście ponad 100 tysięcznym. Stawiając na miernych, biernych, nie na przebojowych popularnych nie była zdolna do zbudowania” samorządowego Piemontu”, poligonu kadr dla przyszłej władzy w kraju, infrastruktury instytucji – domów kultury, teatrów, stowarzyszeń. Ryzyko, że gwiazdorski lokalny lider ewentualnie zdradzi nie ma przecież znaczenia – jeśli dzięki jego przebojowości zostało wciągniętych kilkunastu ludzi opozycji.
Po Grenadzie prezydent-aktor Reagan poszedł za ciosem i po 8 latach nie było już ZSRR. Pytanie, czy Kaczyński (z jedną rolą filmową w dorobku) potrafi być Reaganem?
Marcin Wolski, specjalnie dla Wirtualnej Polski