Marcin Makowski: Sądowa wojna na wyniszczenie, z osobistą zemstą w tle. A co z tego będą mieć obywatele?
W długiej batalii o reformę wymiaru sprawiedliwości, 3 lipca to przekroczenie Rubikonu. A skoro tak, to musi być jakaś wojna domowa. I jest, a właściwie jej ostatni rozdział na odcinku Sądu Najwyższego, który od środy w starym składzie i z dotychczasową I Prezes na czele – przestaje istnieć.
03.07.2018 | aktual.: 03.07.2018 20:13
Oczywiście obie strony tej wojny są święcie przekonane o swojej racji, dlatego nie zamierzają ustąpić na krok. Z czasem popadając w coraz bardziej patetyczny ton, przypominający - z jednej strony Apokalipsę, z drugiej – Renesans polskiej demokracji. A co ma z tego obywatel? Jeszcze większy chaos prawny, który jak twierdzi wielu komentatorów, wynika z osobistej niechęci Jarosława Kaczyńskiego do prof. Małgorzaty Gersdorf.
”Zapytaliśmy go o krytyczną ocenę działań PiS wobec Trybunału Konstytucyjnego prezentowaną przez Gersdorf. Odparł poruszony: - Proszę mi nie przypominać pani prezes, która nie powinna być prawnikiem, tylko handlować na bazarze” – napisał w swoim felietonie w Onecie Andrzej Stankiewicz, relacjonując wywiad z prezesem PiS, który przeprowadził jeszcze w 2016, pracując w ”Rzeczpospolitej”. Słowa te miały później zniknąć w autoryzacji, ale jak żadne inne oddają emocjonalny i personalny charakter reformy wymiaru sprawiedliwości. Nie ukrywa go zresztą sam zainteresowany. ”Jestem przekonany, iż w dłuższej perspektywie (prof. Małgorzata Gersdorf – przyp. red.) jest skazana na sromotną klęskę. Ale obserwuję te wyczyny ze spokojem, choć oczywiście niezmiennie stoję na stanowisku, że prawo obowiązuje wszystkich bez wyjątku i każdy - bez wyjątku - musi się liczyć z przewidzianymi przez prawo konsekwencjami za łamanie przepisów -stwierdził Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla ”Gazety Polskiej”.
Problem polega jednak na tym, że od utarczek słownych, płynnie przeszliśmy w polskiej rzeczywistości politycznej do metody faktów dokonanych. Prezydent Andrzej Duda poinformował bowiem we wtorek I prezes Sądu Najwyższego, że w związku z obowiązywaniem ustawy z 3 kwietnia, przechodzi ona w stan spoczynku. Sytuacja ta dotyczy 27 z 73 sędziów SN, którzy skończyli 65. rok życia i na mocy nowego prawa wygasa ich mandat. Dziewięciu z nich złożyło jednak oświadczenia i dokumenty lekarskie, chcąc nadal sprawować swoje funkcje, a siedmiu powołało się na Ustawę Zasadniczą, nie dołączając zaświadczeń o stanie zdrowia. I właśnie w tym momencie zaczyna się cała gmatwanina prawna, która nawet przy założeniu, że PiS wygrywając wybory może na mocy konstytucji reformować wymiar sprawiedliwości oraz zmieniać ustrój sądów, każe zapytać o cenę reform, a także cenę uporu środowisk prawniczych, które Jarosława Kaczyńskiego postrzegają w roli grabarza trzeciej władzy, Antychrysta i quasi-totalitarnego dyktatora.
Otóż:
- Jak argumentują jednak politycy Prawa i Sprawiedliwości, art. 180 Ustawy Zasadniczej daje prawo do ”przeniesienia sędziego w stan spoczynku albo do innego sądu z zachowaniem pełnego uposażenia”, jeśli nastąpiła ”zmiana ustroju sądów lub zmiana granicy okręgów sądowych”. Według rządu i prezydenta, taka zmiana nastąpiła również w SN, do którego dołączono dwie nowe izby.
- Równocześnie jak poinformował minister Paweł Mucha, na wtorkowym spotkaniu, w którym uczestniczyli także prezes NSA Marek Zirk–Sadowski oraz prezes Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych SN Józef Iwulski, prezydent ”poinformował – co wynika wprost z treści obowiązującego w Polsce systemu prawnego – że ustawa z dn. 8 grudnia 2017 r. o Sądzie Najwyższym jest oczywiście obowiązującym aktem prawnym, jest aktem prawnym, co do którego przysługuje domniemanie zgodności z konstytucją i, co więcej, żaden uprawniony podmiot nie zwrócił się z wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie konstytucyjności tej ustawy”.
- Opozycja odbija jednak piłeczkę twierdząc, że dołączenie dwóch izb do Sądu Najwyższego nie zmienia jego ustroju, a w związku z tym, sędziowie nie mogą odchodzić w stan spoczynku, nawet, jeśli twierdzi tak art. 180. Dlatego Małgorzata Gersdorf nie zamiesza ustępować, ponieważ art. 183 konstytucji gwarantuje jej sześcioletnią kadencję. ”Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego” – czytamy.
- Jakby tego było mało, nie przyjęła ona tłumaczenia prezydenta do wiadomości, zapowiadając, że 3 lipca przyjdzie do pracy, aby napisać wniosek o urlop na dwa miesiące, i przeciągnąć stan zawieszenia i praktycznej dwuwładzy. Sędzia Józef Iwulski, który miałby ją zastąpić, został wyznaczony do tego celu jedynie na nieobecność I Prezes, a sam nie złożył wniosku lekarskiego i nie napisał prośby do prezydenta, a jedynie powołał się na swoją interpretację konstytucyjnego prawo do bycia sędzią SN po 65. roku życia, co… Andrzej Duda uznał.
Będzie zatem była-obecna I Prezes, domniemany-obecny jej zastępca, który nie złożył poprawnego oświadczenia wymaganego przez nową ustawę, który wg Małgorzaty Gersdorf prezesem nie jest, a jedynie jej zastępcą na czas urlopu, i bitwa w partyjnych okopach o interpretacje konstytucji, domniemania konstytucyjności, niezależności Trybunału Konstytucyjnego, i tak dalej. Czy kulejący i domagający się gruntownej reformy wymiar sprawiedliwości zostanie uzdrowiony w warunkach tak brutalnego konfliktu? Oto pytanie za milion dolarów.
Marcin Makowski dla WP Opinie