Mandaty ze strachu
Już kiedyś pisałem na tych łamach o śmieciach. Ale, jak powiedział kilka dni temu pełniący funkcję prezydenta miasta stołecznego Warszawy Mirosław Kochalski, od tego problemu się nie ucieknie, dlatego postanawiam do swoich śmieci wrócić. Tym bardziej, że jak się okazuje, stosunek do nich – w wykonaniu władz mojego miasta – stanowi przesmaczną metaforę władzy w ogóle.
28.06.2006 | aktual.: 28.06.2006 12:43
Od razu pragnę zaznaczyć, że nie ma większego znaczenia, że moim miastem rządzi mniej więcej ten sam układ, który rządzi moim krajem. Barwy polityczne nie mają żadnego znaczenia, gdy w grę wchodzi pognębienie obywatela wynikające z urzędniczej indolencji.
A właśnie między innymi urzędnicza indolencja stoi u źródeł nagłej paniki, w jaką wpadły władze mojego miasta, gdy zdały sobie kilka dni temu sprawę, że Unia Europejska nam jednak nie przepuści i, jeśli nie zaczniemy sortować śmieci, będziemy płacić kary. To znaczy miasto będzie płacić, gdyż – zgodnie z zapisami ustawie o utrzymaniu czystości i porządku w gminach – gminy zapewniają czystość i porządek na swoim terenie i tworzą warunki niezbędne do ich utrzymania.
Nie ma jednak takich ustawowych obowiązków, których nieudolna władza nie mogłaby przerzucić na barki obywateli. Dlatego urzędnicy zarządzający moim miastem wymyśliły, że właściciele domów, którzy w ciągu kilku najbliższych tygodni nie załatwią sobie pojemników do segregowania śmieci, będą płacili mandaty. Tu sto złotych, tam sto złotych i może uzbiera się te 90 milionów euro, które już za kilka lat będziemy musieli bulić Brukseli.
Z wlepianiem mandatów nie będzie większych problemów, gdyż władze mojego miasta dbają już od pewnego czasu o to, by właściciele budynków pojemników do segregowania odpadów nie mogli u siebie wstawiać. Moja znajoma, mieszkająca w zarządzanej przez wspólnotę kamienicy, kilka miesięcy walczyła o to, by Zarząd Oczyszczania Miasta podzielił się z jej wspólnotą odpowiednimi różnokolorowymi śmietnikami. Decydenci zwlekali, marudzili, obiecywali i zwodzili, aż w końcu stwierdzili, że nic się zrobić nie da, bo odpowiednich pojemników nie ma. Sto złotych. Dzyń.
Tam, gdzie pojawia się obywatelska inicjatywa, gdzie ludzie organizują się i postanawiają zrobić coś nie tylko dla siebie, ale także dla swojego otoczenia, nieudolna władza musi czuć się zagrożona. A przestraszone monstrum rozpoczyna rzucać się na boki, nadymać i straszyć. Znacznie łatwiej jest nastraszyć mandatem niż pomagać w budowaniu obywatelskiej świadomości. Oczywiście i w tym władza ma doświadczenie. W zeszłym roku na co drugim billboardzie (czyli na tym, na którym nie wisiał Tusk) mamiła obywateli mojego miasta zorganizowana przez władze akcja „Śmieć przykładem”. Akcja miała na celu m.in. promocję „selektywnej zbiórki odpadów”, ciężko się jednak było w tym zorientować, gdyż w tym samym czasie, gdy na ulicach pojawiało się coraz więcej plakatów, z sąsiedztwa znikały kolejne zestawy do sortowania.
Władza, która nie ufa społeczeństwu, straszy je, ignoruje, przeszkadza mu i obarcza swoimi obowiązkami to władza zła. Dla takiej władzy oprócz pojemników na szkło, papier i plastik powinno się przygotować jeszcze śmietnik historii. Okazja niby się nadarza, gdyż zbliżają się wybory samorządowe. Wszystko jednak wskazuje na to, że w kampanii wyborczej będziemy znowu mówili głównie o pomnikach.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska