"Mama mnie kocha, ale nie ma wyjścia". To tu rodzice porzucają swoje dzieci

"Serce mi pęka, ale muszę to zrobić". "Kocham go, ale w obecnej sytuacji to jest dla niego najlepsze rozwiązanie". "Oby Bóg dał ci kochających rodziców" – takie liściki znajdują siostry przy dzieciach pozostawionych w warszawskim oknie życia przy ul. Hożej 53. Uratowały ich już 16. Najstarsze było tak duże, że ledwo zmieściło się do łóżeczka.

"Mama mnie kocha, ale nie ma wyjścia". To tu rodzice porzucają swoje dzieci
Źródło zdjęć: © WP.PL | Maciej Stanik
Magda Mieśnik

Siostra Barbara Król ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi idzie korytarzem. Nagle słyszy sygnał smsa. "Okno życia" – widzi na ekranie telefonu i już pędzi po schodach, by jak najszybciej dotrzeć do pokoiku na parterze. W biegu odbiera jeszcze połączenie, że ktoś otworzył okno, a po chwili kolejnego smsa, że okno zostało zamknięte.

Szybko otwiera drzwi i zagląda do maleńkiego łóżeczka z łososiowym kocykiem, które stoi w oknie. Widzi papierową foliową torbę na zakupy, z której wystają ubranka. – Pewnie znowu ktoś przyniósł rzeczy dla dzieci – myśli i bierze pakunek. Jest bardzo lekki. Zagląda do środka i szeroko się uśmiecha. – W środku śpi kruszynka. Cichutka, maleńka jak laleczka – wspomina moment, gdy 10 dni temu zobaczyła kilkudniowego Kubusia.

W ten sposób siostry znalazły w oknie życia już 16 dzieci. Zygmuś, Marysia, Franio, Ewunia, Józio, Pawełek, Piotruś, Paulinka, Karolek, Ania, Marcelinka, Zosia, Natalka, Staś, Matylda i Kubuś – wylicza kolejno siostra Barbara i podaje godziny, o których dzieci zostały pozostawione w oknie. Nie ma reguły. Kubuś, znaleziony półtora tygodnia temu, został porzucony o 13:00. Natalka tuż przed 23:00, a Ania o 5:40 rano.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Mata ogrzewająca i pogotowie

Zazwyczaj są to kilkudniowe noworodki. Siostry są przeszkolone przez lekarzy, jak się nimi zajmować. – Sprawdzamy, czy dziecko oddycha i czy nie ma żadnych obrażeń. Jeśli ma niezabezpieczoną pępowinę, to musimy się tym jak najszybciej zająć. Wkładamy do specjalnego łóżeczka z matą ogrzewającą i dzwonimy po pogotowie oraz policję.

Najbardziej zapada w pamięć pierwsze dziecko, które znalazły siostry. To był 20 grudnia 2008 r. Dwa tygodnie po otwarciu okna życia przy Hożej 53. Siostra dostała sygnał, że ktoś je otworzył i pobiegła sprawdzić. Znalazła foliową torbę na zakupy. – W środku był śniady chłopczyk. Maleńki. Nie wierzyłyśmy, że tak szybko ktoś zostawił dziecko. Zaczęłyśmy go odwijać i przeraziłyśmy się: "Nie ma nóżek". Dotykam śpioszków, puste nogawki, ale jak go rozebrałam, okazało się, że miał podkulone nóżki, jak to u noworodków – mówi siostra Barbara.

Siostry zadzwoniły na pogotowie. Dyspozytorka zapytała o personalia dziecka. Zaczęło się tłumaczenie, że to chłopiec z okna życia i nie ma nazwiska. Zapisano więc "n.n." - nazwisko nieznane.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Ledwo mieścił się w łóżeczku

Wtedy siostry wpadły na pomysł, że będą nadawać dzieciom tymczasowe imiona. Pierwszy chłopczyk został Zygmusiem od imienia ojca założyciela wspólnoty sióstr - Zygmunta Szczęsnego Felińskiego. Kilkoro dzieci miało już imiona nadane przez rodziców, o czym informowali na pozostawionych liścikach. Wtedy siostry ich nie zmieniają.

Największe dziecko pozostawione w oknie życia przy ul. Hożej miało osiem miesięcy – tak ocenili lekarze. Ledwo mieściło się w łóżeczku. To był Józio, którego siostry znalazły w Wielki Piątek. Siostra Barbara już z daleka słyszała, jak płacze. – Darł się wręcz. Weszłam i zobaczyłam go w żółtym kubraczku. Miał brudne paluszki. Ktoś po prostu go włożył i odszedł. A on przecież już rozumiał, że nie ma przy nim mamy – mówi siostra Barbara.

Siostry znalazły też w oknie około 7-8 miesięczną dziewczynkę. Jej matka opuściła dom samotnej matki i szukała miejsca dla dziecka. Zostawiła w je oknie życia. – Dziewczynka tak przeżywała to, że zniknęła jej mama, że długo nie mogłam jej utulić. W szpitalu nie chciała jeść, a gdy widziała, jak rodzice przytulają inne dzieci, dostawała spazmów – mówi siostra Barbara.

Zostawiają dziecko w ułamku sekundy

Dzieci zazwyczaj przynoszą matki. To ułamek sekundy. Otwierają okno, wkładają dziecko i natychmiast się oddalają. – Robią to tak szybko, że gdy kilka metrów starsza kobieta sprzedawała truskawki, nawet nie zauważyła, że ktoś otworzył okno i zostawił dziecko – przyznaje siostra Barbara.

Pozostawione w oknie życia dzieci zazwyczaj są czysto ubrane. Część mam zostawia książeczkę zdrowia z zamazanymi danymi osobowymi i kartę szczepień. Tylko jedna osoba zostawiła jedzenie dla niemowlęcia. Czasem zdarza się krótki liścik.

"Dziękuję całym sercem za opiekę i życzę powodzenia i szczęścia w całym życiu. Oby Bóg dał ci kochających rodziców, aby wspierał i prowadził. Wszystkie prawa oddaję adopcyjnym rodzicom, niech się tak stanie" – napisała mama chłopca, którego uratowały siostry.

W ubrankach ostatnio znalezionego chłopca siostry znalazły małą karteczkę. "Mam na imię Kubuś, urodziłem się 5 maja, mam szczepienia, jestem zdrowy. Mama mnie kocha, ale nie ma innego wyjścia, jak zostawienie w oknie. Bardzo przeprasza."

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Wrócili po godzinie

Rodzice Matyldy, która trafiła do okna życia trzy lata temu, tłumaczyli w liściku, że jeszcze się uczą i nie mają możliwości wychowania córki, ale chcą, by żyła i miała kochających rodziców. Inna mama zostawiła przy dziecku małą pamiątkę. Tłumaczyła, że nie ma możliwości, by wychować dziecko. Jej matka popełniła samobójstwo, a ojciec dziecka ją zostawił. Była sama i bez środków do życia.

W jednym przypadku rodzice wrócili po dziecko godzinę po tym, jak matka zostawiła je w oknie życia. Tłumaczyli, że kobieta była w szoku po porodzie. Partner musiał wyjść do pracy, a ona nie mogąc sobie poradzić z niemowlęciem, zaniosła je do sióstr. – Odesłałyśmy ich na policję, by udowodnili, że naprawdę są rodzicami dziecka. Maleństwo było już wtedy w szpitalu. Z tego, co wiem, odzyskali prawa do dziecka – wspomina siostra.

Pogotowie zabiera dziecko do szpitala, gdzie przechodzi ono szczegółowe badania. Po kilku dniach trafia do ośrodka adopcyjnego. – Dzieci z okna życia mają szczęście. Zazwyczaj już po kilku tygodniach trafiają do adopcji. Zygmuś znalazł rodziców po pięciu tygodniach. Gdy ostatnio trafił do nas Kubuś, godzinę po informacji w mediach zadzwoniło do nas małżeństwo, że chcą go wychować. Odesłałam ich do ośrodka adopcyjnego, który za to odpowiada – mówi siostra Barbara.

Oddanie dziecka do okna życia oznacza zrzeczenie się praw rodzicielskich. To bardzo ułatwia adopcję. Matka pozostaje anonimowa i nikt nie ściga jej za oddanie synka czy córeczki. W jednym przypadku kobieta została do tego zmuszona, dlatego policja sprawdza tylko, czy dziecko zostało pozostawione u sióstr dobrowolnie.

Sąd wybiera nazwisko

W czasie pobytu dziecka w ośrodku adopcyjnym zbiera się sąd, który nadaje mu nowe dane osobowe – imię i nazwisko oraz datę urodzenia. Sędziowie często pozostawiają imiona nadane przez siostry, nazwisko sami muszą wybrać. Nowa data urodzenia – jeśli przy dziecku nie było książeczki zdrowia - to dzień pozostawienia w oknie życia.

Część rodziców, którzy adoptują dziecko znalezione w oknie życia, utrzymuje kontakt z siostrami. – Przysyłają zdjęcia, przychodzą z kwiatami. Pokazują zdjęcia. Czasem przychodzi też dawna rodzina dziecka. Dopytują, jak się miewa, ale bardzo rzadko – przyznaje siostra.

Zgromadzenie siostry Barbary ma długą tradycję w pomaganiu najmłodszym. W czasie II wojny światowej w klasztornych murach schronienie znalazło 500 żydowskich dzieci.

W Polsce jest 55 okien życia, w których pozostawiono niemal 100 dzieci. Pierwsze powstało 19 marca 2006 r. w Krakowie u sióstr nazaretanek. Wszystkie dzieci pozostawione w oknie życia przy ul. Hożej 53 były zdrowe. Najstarsze ma już 10 lat. Wszystkie trafiły do adopcji. - To chyba najlepiej pokazuje, że okna są potrzebne. Bo gdyby je zamknąć, to musiałybyśmy w to miejsce postawić śmietnik. Tam by wtedy trafiały te maleństwa – mówi siostra Barbara.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (345)