"Mali cesarze" kontra "matki-tygrysice" i "wilczy ojcowie" w Chinach
Polityka jednego dziecka, połączona z szybkim rozwojem gospodarczym i wzrostem zamożności chińskich rodzin, skutkuje plagą rozpieszczonych, samolubnych i nieprzystosowanych do życia jedynaków, nazywanych "xiao huangdi" - "małymi cesarzami".
- "Mali cesarze" to z reguły dzieci z bogatych rodzin, którym nie tylko rodzice, ale i dziadkowie, poświęcają cały swój czas i nie szczędzą pieniędzy na zaspokajanie wszelkich ich zachcianek. Tak wychowani młodzi ludzie, którzy "nie zaznali goryczy", są rozpieszczeni, nieudolni i skupieni tylko na sobie, nie przejmują się losem rodziny ani sprawami kraju - wyjaśniła socjolog z Uniwersytetu Sun Yat-sena w Kantonie dr Yu Ding.
W skrajnych przypadkach "mali cesarze", których ulubionym zajęciem jest zwykle gra na komputerze i oglądanie telewizji, w wieku kilkunastu lat wciąż nie potrafią sami zawiązać sobie butów i nawet w tego typu codziennych czynnościach potrzebują pomocy rodziców.
Fenomen "xiao huangdi" dotyczy pokoleń Chińczyków urodzonych po wprowadzeniu polityki jednego dziecka w końcu lat 70. Chociaż został już dobrze opisany, społeczeństwo w dalszym ciągu poszukuje efektywnych metod radzenia sobie z nim.
W ostatnich latach coraz większą popularnością cieszą się quasi-wojskowe letnie obozy dla dzieci w wieku 7-17 lat, na których żołnierskim rygorem i musztrą w młodych ludziach wykształca się umiejętności życiowe, poczucie odpowiedzialności i posłuszeństwo. Oprócz porannego wstawania, spartańskich warunków i wycieńczających ćwiczeń fizycznych, na tego typu obozach często stosuje się różnorakie metody kształtowania charakteru. - Są na przykład zawody, kto najdłużej wytrzyma na słońcu - powiedział jeden z uczestników takiego zgrupowania pod Kantonem 15-letni Zhang Hao.
Metody te są skuteczne - donosi dziennik "Zhongguo Ribao", za przykład podając postawę jednego z byłych obozowiczów Du Binyuego, który w momencie przyjazdu na zgrupowanie wyrażał tęsknotę tylko za czterema rzeczami: mamą, tatą, komputerem i telewizorem. Po żołnierskim szkoleniu Du najbardziej tęskni za "towarzyszami broni" z obozu - pisze gazeta.
Z obawy przed wychowaniem swojego potomka na "małego cesarza", wielu chińskich rodziców decyduje się na ultra-rygorystyczny model wychowawczy, w którym dziecko od najmłodszych lat poddawane jest bezustannie olbrzymiej presji. Takie dzieci uczęszczają do najlepszych szkół, a po zajęciach otrzymują dodatkowe, prywatne lekcje angielskiego, francuskiego, pianina, baletu, kaligrafii etc. W efekcie na naukę poświęcają kilkanaście godzin dziennie i nie zostaje im ani chwila wolnego czasu na rozwijanie własnych zainteresowań.
Strach przed rozpieszczeniem dziecka powoduje, że wielką popularnością cieszą się w Chinach wszelkie poradniki dotyczące metod wychowawczych. Spośród książek tego typu największy rozgłos na świecie zdobył bez wątpienia wydany w USA w 2011 roku, a później również w Polsce, kontrowersyjny bestseller pt. "Bojowa pieśń tygrysicy". Jego autorka, Amerykanka chińskiego pochodzenia Amy Chua, przekonuje, że dobra chińska "matka-tygrysica" powinna wychowywać dziecko, nie szczędząc mu kar i upokorzeń oraz zawsze wymagać od niego bezwzględnego posłuszeństwa i najlepszych wyników w szkole.
Jak zauważa na swoim blogu w "The Diplomat" wicedyrektor szkoły średniej przy prestiżowym Uniwersytecie Pekińskim Jiang Xueqin, chociaż termin "matka-tygrysica" zdobył popularność na świecie, prawdziwą pieśnią bojową chińskich matek była napisana dekadę wcześniej książka pt. "Dziewczyna z Uniwersytetu Harvarda". Rodzice opisują tam stosowane przez siebie metody wychowawcze, które ostatecznie doprowadziły ich córkę do zdobycia stypendium na słynnej amerykańskiej uczelni. Wśród polecanych przez autorów sposobów wyrabiania w dziecku wytrzymałości i cierpliwości jest na przykład nakazywanie mu stania na jednej nodze przez pół godziny i zmuszanie do ściskania lodu, aż jego dłonie staną się fioletowe. Według wydawcy poradnik sprzedał się w liczbie ponad 2 mln egzemplarzy.
W ubiegłym roku o krok dalej poszedł inny chiński rodzic, wydając książkę pt. "Wbić je na Uniwersytet Pekiński". 47-letni biznesmen z Kantonu Xiao Baiyou, który sam siebie nazywa "wilczym tatą", wprost zaleca stosowanie wobec potomstwa rozmaitych kar fizycznych. Jak twierdzi, dzięki takiemu wychowaniu troje z czworga jego dzieci dostało się na najbardziej prestiżową uczelnię w Chinach, a najmłodsza córka ma duże szanse na miejsce na uczelni muzycznej. - W wieku od 3 do 12 lat dzieci są głównie zwierzętami. Ich człowieczeństwo i natura społeczna nie są jeszcze wykształcone. Dlatego w ich wychowaniu należy stosować metody Pawłowa - wyjaśnił "wilczy tata" korespondentce radia Npr.