Malezja ma dość premiera Najiba Razaka. Wielki skandal finansowy przelał czarę goryczy
"Bersih" oznacza po malajsku czysty. To także nazwa prodemokratycznego ruchu walczącego od 2005 r. o sprawiedliwe i transparentne rządy w Malezji. To ta organizacja przed tygodniem zorganizowała gigantyczną demonstrację na ulicach Kuala Lumpur. Domagano się odejścia premiera Najiba Razaka, którego obciąża szokujący skandal finansowy i brak realizacji obietnic złożonych na początku rządów. Hasła walki z korupcją oraz z podziałami religijnymi i etnicznymi okazały się pustymi sloganami wyborczymi.
W proteście, który odbył się w stolicy Malezji 29 i 30 sierpnia wzięło udział - według organizatorów - 200 tys. osób. Ubrani w żółte koszule demonstranci domagali się odsunięcia od władzy premiera i wyjaśnienia, gdzie podziało się 700 mln dol., które zniknęły z tonącego w długach państwowego funduszu inwestycyjnego - 1Malaysia Development Berhad (1MDB).
Pieniądze premiera i luksusy żony
Podobna suma pojawiła się za to na prywatnym koncie premiera Najiba, co politycy rządzącej koalicji Barisan Nasional (Front Narodowy)
tłumaczyli w różny sposób. Mówiono, że pieniądze na koncie premiera to "polityczne darowizny" od bliżej nieokreślonych darczyńców. Jeden z polityków partii, na której czele stoi premier Najib, Zjednoczonej Narodowej Organizacji Malajów (UMNO), stwierdził zaś, że pieniądze trafiły do premiera, bo potrzebne są, by partia mogła stawić czoła żydowskiemu zagrożeniu w kolejnych wyborach. Jeszcze inny polityk tłumaczył, że pieniądze z funduszu zostaną wykorzystane do walki z terroryzmem.
Okazuje się, że duże sumy pieniędzy trafiały także na konto żony premiera Najiba, Rosmah Mansor. Rosmah od lat krytykowana jest za uwielbienie luksusu. Torebki warte kilka tysięcy dolarów czy domowe wizyty fryzjera w cenie ok. 400 dolarów każda, to tylko nieliczne przykłady rozrzutnego stylu życia żony premiera.
Ale nie tylko niewyjaśnione kwoty pojawiające się na rachunkach Najiba i luksusy małżonki wywołują fale niezadowolenia w Malezji. Obywatele mają najwyraźniej dość niezrealizowanych obietnic polityka. - To jest przełomowy moment. Malezyjczycy są zjednoczeni w swoim gniewie przeciwko niegospodarności władzy w naszym kraju. Mówimy głośno, że chcemy zmiany, chcemy uczciwych i wolnych wyborów - mówił cytowany przez Agencję Reutera jeden z uczestników sierpniowego protestu.
Kontrakty dla rodzin rządzących
Gdy wyedukowany w Wielkiej Brytanii Najib Razak przejmował władzę w 2009 r. obiecywał że położy kres korupcji i nepotyzmowi we własnym ugrupowaniu. UMNO to największa partia w Malezji i główny twórca rządzącej koalicji Front Narodowy. Od momentu uzyskania niepodległości przez Malezję w 1957 r. to z niej wywodził każdy z premierów tego kraju. Malezyjczycy czytając prasowe doniesienia o pieniądzach, które wyparowały z fundacji 1MDB, czy o krewnych ministrów stających do przetargów rządowych, nie mają wątpliwości, że korupcja i nepotyzm kwitną.
W połowie sierpnia portal informacyjny Malaysiakini ujawnił, że brat wicepremiera Ahmada Zahida Hamidiego jest jednym z głównych ubiegających się o rządowy kontrakt na budowę systemu pozwalającego na zarządzanie 1,5 mln robotnikówz Bangladeszu, którzy mają zostać zatrudnieni w Malezji. Wicepremier Hamidi kieruje także ministerstwem spraw wewnętrznych, a więc organem zatwierdzającym pozwolenia dla wszystkich pracowników zagranicznych w Malezji. Mimo to władze w Kuala Lumpur twierdzą, że w sprawie opisanej przez portal Malaysiakini nie istnieje żaden konflikt interesów.
Pogłębiające się napięcia między mniejszościami
Premier Najib obiecał także położyć kres przywilejom dla etnicznych Malajów, stanowiących ok. 60 proc. ludności. To oni mają pierwszeństwo w uzyskaniu pracy i dostępie na studia, a także do tańszych mieszkań. Dziś nie-Malajowie mówią, że z tej obietnicy szefa rządu nie zostało nic. Mniejszości chińska (23 proc. ludności) i hinduska (7 proc.) twierdzą, że nadal kładzie się im kłody pod nogi, gdy starają się dostać na uczelnie czy aplikują o pracę w administracji rządowej.
W tym kontekście wymowna jest historia Soh Boon Khanga, który w wypowiedzi dla BBC opowiadał jak w 2013 r. otrzymał najwyższą ocenę na egzaminie końcowym w szkole średniej. Wynik ten powinien gwarantować mu studia medyczne na każdej uczelni w kraju. Powinien, gdyby był Malajem. Jest jednak Chińczykiem i wszystkie państwowe szkoły wyższe mu odmówiły. Musiał więc zdecydować się na prywatną uczelnię, a to oznaczało większe koszty.
Wielu z jego rówieśników, też chińskiego pochodzenia, wyjechało na studia do sąsiedniego Singapuru i nie planuje wracać do kraju.
Oficjalnie preferencje dla Malajów na uczelniach finansowanych ze środków rządowych zniesiono w 2002 roku. Jednak dane choćby z roku 2013 pokazują wyraźnie, że wielu Chińczyków i Hindusów spotyka taki sam los jak Soh Boon Khanga. Nie liczą się dobre wyniki, ale pochodzenie. Dwa late temu na 41 573 miejsc dostępnych na uczelniach państwowych 19 proc. przypadło Chińczykom, a 4 proc. Hindusom. Resztę studentów stanowili Malajowie.
Najib Razak obudził ogromne nadzieje mówiąc, że będzie prowadził politykę dającą równe szanse wszystkim obywatelom Malezji. Chińczycy i Hindusi po sześciu latach jego rządów twierdzą, że nierówności się powiększają, a tym samym pogłębiają się etniczne napięcia. Co więcej, sam szef rządu Malezji przyczynia się do tych podziałów. Gdy w maju 2013 r. jego koalicja straciła kilka miejsc w parlamencie na rzecz opozycyjnej formacji Pakatan Rakyat (Sojusz Ludowy), Najib twierdził, że to wina Chińczyków i ostrzegał, że Malezji grozi “chińskie tsunami”. Wielu komentatorów uznało, że takie wypowiedzi nie przyczyniają się do budowania jedności w państwie, a to przecież było jednym z postulatów premiera.
W stronę islamu
Do napięć dochodzi również na tle religijnym. Zgodnie z konstytucją Malezja jest państwem islamskim. Jednak zagwarantowana w ustawie zasadniczej wolność wyznania okazuje się często być tylko na papierze. I tu znów Najib Razak obiecał, że wyznawcom wszystkich religii będą przysługiwały takie same wolności jak społeczności islamskiej (60 proc. społeczeństwa). Że tak nie jest, przekonują się na przykład chrześcijanie (10 proc. populacji Malezji).
W październiku 2014 r. wprowadzono dla niemuzułmanów zakaz mówienia o Bogu. Sąd apelacyjny uznał, że "Allah" to słowo zarezerwowane wyłącznie dla muzułmanów, a chrześcijanie mówiąc o Bogu mogą wprowadzać wyznawców islamu w błąd. Tymczasem większość chrześcijan w Malezji mówi po malajsku i w konsekwencji Boga nazywa tak samo jak muzułmanie: Allah.
Chrześcijanie odwołali się od tego wyroku i rok później sąd przyznał, że słowo Bóg może być stosowane w wewnętrznym użytku Kościoła (np. podczas liturgii), ale nie mogą go już używać katolickie czasopisma. Wtedy też zdecydowano, że Biblia i chrześcijańskie teksty w lokalnym języku można sprowadzać tylko do dwóch stanów Malezji - tych położonych na północno-wschodniej części wyspy Borneo. W pozostałych częściach Półwyspu Malajskiego, aby sprowadzić Pismo Święte, trzeba najpierw otrzymać pozwolenie od lokalnych władz.
Zdarzają się też akty wandalizmu wobec chrześcijan. W styczniu 2014 r. obrzucono butelkami z koktajlami Mołotowa kościół w Penang, a na trzech innych świątyniach pojawiły się obrazoburcze napisy podważające boskość Chrystusa. Sprawcy takich incydentów pozostają z reguły nieznani.
Jeśli jednak ktoś pozwoli sobie na żartobliwą uwagę na temat islamu w internecie, to podnosi się raban i traktowane jest to przez władzę jako zamach na malezyjską tożsamość.
Obiecanki dotyczące swobód
Premier Najib obiecywał też większe swobody obywatelskie. Ale gdy wybuchł skandal dotyczący funduszu inwestycyjnego, władze zablokowały portale, które o nim pisały, i zaczęły stosować represyjną ustawę o "podburzaniu", pochodzącą jeszcze z okresu, gdy Malezja była kolonią brytyjską. Przed wyborami w 2013 r. premier obiecywał znieść ten relikt władzy kolonizatorów, ale rok po wyborach zmienił zdanie twierdząc że wymaga tego “zachowanie harmonii w państwie”. Zaid Ibrahim, znany prawnik i niegdyś partyjny kolega Najiba uważa, że “nie o harmonię tu chodzi, ale o to, by obecny rząd utrzymał się u władzy”
Najiba spotyka również ostra krytyka za wykorzystywanie sfingowanych dowodów i procesów do walki z przeciwnikami politycznymi, na przykład z Anwarem Ibrahimem. To właśnie Anwar przewodził koalicji trzech partii opozycyjnych o nazwie Sojusz Ludowy, która w wyborach w maju 2013 r. uzyskała najlepszy wynik zanotowany przez opozycję od odzyskania przez Malezję niepodległości. Charyzmatyczny lider opozycji, który cieszy poparciem młodych i dobrze wykształconych obywateli Malezji, stał się prawdziwym zagrożeniem dla Najiba i jego rządu koalicyjnego. Nic więc dziwnego że postanowiono odgrzebać zarzut sodomii postawiony opozycyjnemu politykowi już w 2012 r.
Wtedy Anwar został uniewinniony. Dwa lata później Sąd Apelacyjny raptem uchylił wyrok i w tym roku lider opozycji trafił do więzienia na pięć lat. Anwar Ibrahim i wielu Malezyjczyków twierdzi, że wyrok ten jest pozbawiony wszelkich podstaw i ma na celu wyeliminowanie go z życia politycznego.