Makowski: "Temat dekoncentracji mediów wraca jak bumerang. Dlaczego tym razem ma się udać?" [OPINIA]
Na wzór francuski, zgodnie z prawem Unii, wszystko po to, aby media w Polsce były bardziej pluralistyczne. I już teraz, na jesieni 2020 roku, ustawa o dekoncentracji mediów ma na pewno trafić do Sejmu. Tak przekonują politycy PiS-u. Ale podobnie mówili przez trzy ostatnie lata - czy coś się od tego czasu zmieniło?
13.08.2020 | aktual.: 01.03.2022 13:41
Temat dekoncentracji mediów wraca ze strony rządu jak rzucany z zaskakującą regularnością bumerang.
Prace nad projektem ustawy trwały już w 2016 roku, a w 2017 powstał gotowy dokument, który leżał na biurku wicepremiera Piotra Glińskiego. W Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego zapewniano wtedy, że "na pewno zostanie on uchwalony w 2018 r.". W tymże 2018 roku zapowiadano, że media zostaną zdemonopolizowane jesienią, przed wyborami samorządowymi. Gdy i to nie wyszło, w roku 2019 tłumaczono, że rząd zajmie się tematem pod koniec 2019 r., po wyborach parlamentarnych.
Mamy połowę lata 2020 i znów słyszymy tę samą śpiewkę, że po wakacjach to już na pewno się zacznie.
Dekoncentracja mediów? Nic nowego pod słońcem
Tyle że politycy Zjednoczonej Prawicy nie mówią niczego nowego - a jak widać - wcześniej wielokrotnie ich plany rozmijały się z rzeczywistością. – Chcemy, żeby ustawa dekoncentracyjna jesienią weszła pod obrady Sejmu. Chciałabym, żeby zapisy były dokładnie takie jak we Francji, ponieważ to są już sprawdzone wzorce – zapowiedziała niedawno w Polskim Radiu 24 Joanna Lichocka.
– W moim przekonaniu wprowadzenie nowej ustawy to są nowe warunki gry i trzeba się do nich dostosować. Nikt nie mówi o zabieraniu, trzeba będzie odkupować od kapitału niemieckiego, szwajcarskiego media – dodawał w TVP Info Ryszard Czarnecki.
– Co do zasady jakiekolwiek rozwiązania, które przyjmujemy na wzór francuski czy niemiecki, od razu wywołują reakcję tych rzeczonych państw, że to są działania wbrew praworządności czy demokracji. Tak to już jest, że rozwiązanie przyjęte w Niemczech czy we Francji wywołuje taką reakcję - mówił z kolei Tomasz Rzymkowski.
Właściwie wszyscy rozmówcy z kręgu PiS powtarzają dzisiaj jednak te same slogany, które opracowano w projekcie ustawy z 2017, a obecnie przedstawiane są jako "nowe". W rzeczywistości niczego nowego nie wymyślono, a schemat dekoncentracyjny, którym zajmował się minister Paweł Lewandowski z resortu kultury, czeka w szufladzie od trzech lat nie dlatego, że dopracowywano szczegóły, tylko dlatego, że byłby szalenie trudny do wprowadzenia w życie.
Aby to sobie uświadomić, trzeba zajrzeć za kulisy proponowanej ustawy. To, jak kapitał rozkłada swoje udziały w mediach, tradycyjnie dzieli się na trzy kategorie: poziomą - polegającą na skumulowaniu w rękach kilku podmiotów udziałów w konkretnym segmencie rynku, np. prasie specjalistycznej. Pionową - gdy dana spółka posiada udziały w łańcuchu decyzyjnym, czyli jest jednocześnie producentem, nadawcą i dystrybutorem treści. Oraz krzyżową - o której mówimy w przypadku konsolidacji kapitału na kilku rynkach medialnych, np. w radiu, prasie i telewizji.
Dekoncentracja mediów. Wszystko zgodne z unijnymi nakazami?
Zdaniem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, właśnie w zakresie poziomej kumulacji kapitału - szczególnie jeżeli chodzi o prasę regionalną - występują największe zagrożenia, związane z możliwością sterowania przekazem na skalę ogólnopolską.
W celu rozbicia monopoli rząd zamierza się wzorować na ustawodawstwie francuskim, które precyzyjnie określa rozkład procentowy oraz udział w rynku medialnym kapitału z innych państw. Jak w wielu wywiadach zapewniał również wiceminister Paweł Lewandowski, kluczem do powodzenia rządowego projektu - również w oczach instytucji międzynarodowych - będzie odwołanie się do już istniejących w polskim oraz unijnym prawie zapisów antymonopolowych.
Chodzi m.in o Zieloną Księgę dobrych praktyk w zakresie dekoncentracji kapitału. Rząd zastanawia się jednak, jak wprowadzić je w życie. Według moich rozmówców, w grę wchodzi wariant "zachęcania" największych graczy do wchodzenia w spółki z polskimi udziałowcami albo wykup udziałów/akcji w konkretnej grupie medialnej.
Kiedy rozmawiałem z ministrem Lewandowskim w maju 2017 roku dla kwartalnika "Forum Dziennikarzy", przekonywał mnie, że poza niebezpieczną z punktu widzenia rządu dominacją niemieckich właścicieli w obszarze prasy regionalnej, potencjalnie niekorzystne są również inne mechanizmy monopolistyczne.
- Zdarzają się również w naszym kraju przypadki, w których dany podmiot posiada znaczne zasoby na rynku radiowym, telewizyjnym, prasowym, internetowym i dodatkowo reklamowym. Wtedy zdecydowanie łatwiej jest mu uwiarygodnić własny przekaz, bo gdy przeciętny Kowalski usłyszy daną opinię w tak wielu różnych kanałach komunikacji, może odnieść wrażenie, że jest ona wiarygodna. Tymczasem zbieżność narracji często wynika z posiadania różnych mediów przez tego samego właściciela, który tworzy iluzję pluralizmu - mówił minister, dodając że resort zastanawia się nad objęciem zakresem ustawy również domów mediowych.
Repolonizacja - "skutek uboczny" dekoncentracji mediów
Co ciekawe, choć wszędzie w kontekście dekoncentracji mediów mówi się o ich repolonizacji, w oficjalnej narracji rządowej jedno jest jedynie skutkiem ubocznym drugiego. Co zrozumiałe, PiS na zewnątrz promuje jedynie scenariusz wzmocnienia pluralizmu poprzez rozbicie monopoli i zwiększenia konkurencji na rynku. Jest rzeczą oczywistą, że odbędzie się to jednak z udziałem polskich podmiotów, a więc dekoncentracja i repolonizacja stanowić będą system naczyń połączonych.
Nieoficjalnie wiadomo również, że swoją wersję ustawy medialnej opracowywało swego czasu również Ministerstwo Sprawiedliwości.
Kogo najbardziej dotknęłaby pisana na wzór francuski ustawa? Oczywiście największych graczy na polskim rynku medialnym: Amerykanów posiadających TVN, działający w koncernie Discovery, Francuzów z grupy Vivendi, który są większościowymi udziałowcami Canal+ oraz nc+ oraz Niemców i Szwajcarów z Ringer Axel Springer. A także niemieckie spółki Bauer Media, Polska Press czy Burda.
Na pewno Amerykanie, oceniając po bardzo wyrazistym zaangażowaniu ambasador Georgette Mosbacher, nie pozostaną bierni wobec planów rządu. Pytanie, czy tym razem będzie na tyle woli i determinacji, aby zapowiedzi z kampanii prezydenckiej przekuć w czyn?
Marcin Makowski dla WP Opinie