PolskaPowrót Donalda Tuska, a więc wojna [OPINIA]

Powrót Donalda Tuska, a więc wojna [OPINIA]

Co nam mówi powrót Donalda Tuska do polskiej polityki? Po pierwsze, młodsze pokolenie PO nie zdało egzaminu z przywództwa. Po drugie, to nie czas na zawieszanie sporów i defetyzm. Walka Platformy z PiS-em jest jak tolkienowskie starcie Gondoru z Mordorem, któremu Lewica i Hołownia nie mogą przyglądać się z boku. Trzeba wybrać: dobro albo zło. Pytanie, czy strategia polaryzacyjna zadziała. To przecież broń obosieczna.

Donald Tusk
Donald Tusk
Źródło zdjęć: © East News | Jacek Dominski
Marcin Makowski

04.07.2021 18:30

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Kilka lat oczekiwań, przynajmniej trzy dobre momenty na powrót - z wyborami prezydenckimi w 2020 roku na czele - okładki tygodników z białym koniem, apele, złośliwości, zakulisowe gry. I w końcu jest. Na 100 procent jest. Donald Tusk, znikając najpierw formalnie na siedem lat z polskiej polityki, ponownie - już spoza Twittera - wkracza w sam środek konfliktu, którego był współarchitektem, i w którym czuł się jak ryba w wodzie. Niby ten sam, ale jednak nie taki sam, bo przecież bogatszy o doświadczenie szefa Rady Europejskiej oraz Europejskiej Partii Ludowej.

Zaczyna jednak - jakbyśmy cofnęli się do 2007 roku albo mieli powidok z 2011 roku - zestawieniem uśmiechniętej i europejskiej Platformy z autorytarnym i ponurym PiS-em. W przestrzeni medialnej pojawia się poranny jogging. Dziennikarze są zaproszenie na konferencję, na której (wbrew temu, co robi PiS i jego politycy), można do woli zadawać pytania. I dopiero w bezpośredniej konfrontacji, a nie na sobotnim ogłoszeniu przyjęcia roli p.o. przewodniczącego Platformy, Tusk pokazuje, na czym polega jego przewaga nad resztą opozycji.

Powrót Tuska. Nie taki dziaders, jak go malują

Umie w odpowiedni sposób balansować między puszczaniem oka do elektoratu, świadomością tego, co się o nim mówi w mediach, a nostalgicznym powrotem do "złotych lat" partii, kiedy wiedziała jak zwyciężać. Czy potrafiłby gryźć trawę i roznosić ulotki wyborcze, co zarzucił mu przedstawiciel młodej gwardii PO Franek Sterczewski? Tusk odpowiada, że to jego żywioł i zaprasza posła z Poznania do "wyjścia w teren". Czyli chyba nie taki dziaders, jak go malują.

Aborcja? Trzeba trzymać się toru liberalizującej się partii, która w pewnych wyjątkach dopuszcza legalizację zabiegu. Problemy Kościoła? Jako katolik widzi, że wierni mają oczy i uszy i nie są ślepi na skandale oraz tych, którzy rozbijają Kościół od środka. Program? Ci, co mają wiedzieć, wiedzą, ale najmocniejszych kart nie odsłania się na początku wyścigu. Rozgrywki personalne w partii? Oficjalnie go to nie interesuje, a Rafał Trzaskowski, który rzucił mu rękawicę w wyścigu do roli prezesa? Cóż, jego rola przecież nie uległa zmianie. Nadal jest "najpopularniejszym politykiem PO".

Niby nic nowego, ale być może w Platformie dosyć było szukania nowości, która ograniczała się do nieporadności Borysa Budki i wiecznego hamletyzowania Trzaskowskiego. Bo to właśnie on jest dzisiaj największym przegranym nowego-starego rozdania. Po 2020 roku Rafał Trzaskowski miał za sobą wszystkie atuty, które otwierały przed nim drogę do przejęcia przywództwa w partii albo założenia własnego ruchu. Czekał jednak za długo, zostając z Campusem Polska jak Himilsbach z angielskim. A Tusk, co zwykł często powtarzać, przyjechał nie tyle prosić o władzę, co ją sobie zabrać. "Młode wilczki", które już odsyłały byłego premiera na emeryturę, musiały nagle podkulić ogon. Jak bardzo bolesna była to dla nich lekcja, wystarczy spojrzeć na twarz prezydenta Warszawy, który przemówieniem Donalda Tuska wydawał się równie podekscytowany, jak perspektywą obrania 10 kilogramów ziemniaków.

Powrót Tuska. Klincz, który wyniszcza nas jako społeczeństwo

Niemniej, choć "efekt Tuska" jeszcze przez jakiś czas poniesie Platformę, nie jest to paliwo na tyle wysokooktanowe, aby wystarczyło na cały wyścig, obliczony przynajmniej na dwa lata. Choć były szef Rady Europejskiej robił wszystko, aby ustawić scenę polityczną w wygodnej dla siebie dychotomii PO kontra PiS - udawanie, że od 2014 r. nic się nie zmieniło, jest proszeniem się o kolejną porażkę.

Dziś w sondażach drugie miejsce zajmuje Szymon Hołownia, Lewica walczy o 10 proc., po piętach depcze im skrajnie prawicowa Konfederacja. W globalnej i polskiej agendzie pojawiło się wiele nowych zagadnień. Klimat, prawa mniejszości seksualnych, progresywny system podatkowy, koronawirus, bańka mieszkaniowa. To, jak Tusk odniesie się do tych zagadnień, będzie determinować charakter jego powrotu. Bo nie może być nim tylko apelowanie o świętą wojnę z Jarosławem Kaczyńskim.

Obydwaj panowie są w polityce za długo, żeby nie wiedzieć, że ten wyniszczający nas jako społeczeństwo klincz PO-PiS-u krótkodystansowo jest jak narkotyk, który pobudza i mobilizuje twardy elektorat obydwu partii. I to jest paradoksalnie największa nadzieja, jaką widzi przed sobą targany konfliktami wewnętrznymi i zdemotywowany aparat władzy. Wszyscy wrócą na znane i lubiane pozycje, umoszczą się w okopach, a później otworzą ogień.

Nie wiem, czy finałem tej wojny będzie ostateczne zwycięstwo, narodowe katharsis albo jednoznaczne wytyczenie kierunku na przyszłość. Ani zwycięstwo Platformy, ani utrzymanie władzy przez PiS nie wykreśli przecież ze społeczeństwa drugiej części narodu, która myśli i czuje inaczej. I tego się najbardziej boję - nie zmian, nie walki, nie ostrej retoryki, ale poczucia, że na końcu "wojny, która ma zakończyć wszystkie wojny" jest horyzont kolejnych konfliktów. Jeśli Donald Tusk chce nowoczesnej Polski, tolerancyjnego państwa, europejskich wartości i uśmiechu, musi się również zastanowić, jak tę mozaikę poukładać w całość.

Zobacz też: Donald Tusk wraca do gry? Senator PiS Jan Maria Jackowski: to byłoby wyzwanie

Marcin Makowski dla WP Opinie

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (2250)