PublicystykaMakowski: "Polityczny patostreaming Vegi. Film 'Polityka' wyborów nie zmieni. Zanudzi za to na śmierć" [OPINIA]

Makowski: "Polityczny patostreaming Vegi. Film 'Polityka' wyborów nie zmieni. Zanudzi za to na śmierć" [OPINIA]

Miał to być film niepokorny i odsłaniający brudy polskiego parlamentaryzmu. Przebadany na lewo i prawo przez socjologów, aby dać widzowi to, na co czeka. Wyszedł ciąg luźno sklejonych historii niczym z wulgarnych memów z "Soku z Buraka". "Polityka" Patryka Vegi wyniku wyborów nie zmieni. A z prawdziwą polityką ma tyle wspólnego, co świnka morska ze świnią i morzem.

Makowski: "Polityczny patostreaming Vegi. Film 'Polityka' wyborów nie zmieni. Zanudzi za to na śmierć" [OPINIA]
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe | Kino Świat
Marcin Makowski

04.09.2019 | aktual.: 04.09.2019 18:15

Patryk Vega dzień przed wtorkową premierą "Polityki" zapewniał, że będzie to dzieło "głębokie", a "pomysły na filmy" daje mu sam "Pan Bóg". Na długo przed pierwszym pokazem rozpoczął natomiast konsekwentną i metodycznie realizowaną kampanię marketingową, opartą na budowaniu aury zaszczucia, szantażu i walki o wolność słowa. Nie zabrakło w niej rzekomych politycznych nacisków, zmierzających do wstrzymania emisji na okres powyborczy.

"Polityka" - której scenariusz jeden z niedoszłych aktorów miał przemycić do KPRM - stanowiła bowiem w głowie reżysera bombę, rozsadzającą od środka Prawo i Sprawiedliwość. Skończyło się, jak w większości podobnych, buńczucznych zapowiedzi do tej pory - całkowitym niewypałem. Zarówno od strony realizmu, jak i samej sztuki filmowej. Nigdy nie nudziłem się w kinie do tego stopnia, że oglądanie w słabym świetle ekranu kształtu ziaren popcornu okazało się większą rozrywką niż to, co na tym ekranie emitowano. Ale po kolei.

Scenariuszowy chaos "Polityki"

Aby zrozumieć, z jakim poziomem filmu mamy do czynienia, poproszę Państwa o przeprowadzenie następującego eksperymentu myślowego. Weźmy głęboki worek i powkładajmy do niego odpowiednio: najbardziej wulgarne memy "Soku z Buraka", najbardziej kontrowersyjne cytaty z polityków obozu rządzącego, kilku budzących najwięcej emocji bohaterów sceny politycznej oraz szczyptę plotek, gnuśności kleru, sprośnych dowcipów, scen prymitywnego seksu i teorii spiskowych. Następnie wstrząśnijmy tym wszystkim, dobrze wymieszajmy i wyjmijmy, układając w obraz według losowej kolejności. Tak w przybliżeniu wygląda właśnie scenariusz "Polityki".

Zobacz także: Nagranie z Kluzik-Rostkowską hitem w sieci. Zdradza kulisy

Składa się ona ze spiętych luźną klamrą sześciu epizodów, z których pięć poświęconych jest (oczywiście wszystkie nazwiska postaci i nazwy partii są zmienione, ale wiadomo, o co i o kogo chodzi) PiS-owi i o. Tadeuszowi Rydzykowi, a jedna Grzegorzowi Schetynie i opozycji. Wszelkie zapewnienia, że to film po równo kompromitujący polską scenę polityczną można zatem między bajki włożyć. Owszem, takie prawo reżysera, aby tworzyć zgodnie z własnym widzimisię, tylko po co na starcie mówić, że film jest tym, czym nie jest?

Co natomiast otrzymujemy do rąk jako produkt finalny? Śmiem twierdzić, że od czasu "Ciacha", drugi najgorszy film w reżyserskiej karierze Patryka Vegi. Z płaskimi postaciami, brakiem poczucia humoru czy charakterystycznym dla niego operowaniem na przaśności i patosie jednocześnie. Poza Andrzejem Grabowskim, Maćkiem Stuhrem i Danielem Olbrychskim - reszta aktorów wypadła przeciętnie, a niekiedy po prostu karykaturalnie, w czym przoduje Janusz Chabior jako "Antoni Macierewicz" oraz Iwona Bielska jako "Krystyna Pawłowicz".

Źli, brzydcy, cyniczni

Sama linia narracyjna, oceniając z perspektywy kogoś, kto opisywaniem polityki zajmuje się zawodowo, z prawdziwą polityką ma tyle wspólnego, co świnka morska ze świnią i morzem. Państwo polskie, rządzące nim mechanizmy czy wybrane postaci są bowiem tak kreskówkowo złe, tak banalne albo tak nieprzypominające siebie, że nawet w stosunkowo pełnym kinie podczas pierwszego seansu komentarze czy parsknięcia śmiechem widowni mógłbym wyliczyć na palcach jednej ręki.

Grzechem "Polityki" jest bowiem prymitywizacja tematu, o którym opowiada. O ile może to uchodzić płazem w przypadku historii o mafiozach, ich kobietach i policjantach - bo wszystko da się oblać sosem seksu, brutalności i sensacji - mówiąc o mniej efektownych kulisach sprawowania władzy, tak łatwo już się nie da. To, co w jakiejś mierze wyszło w "Służbach specjalnych", tutaj Patryk Vega całkowicie zaprzepaścił. Decydując się na opowiedzenie wszystkiego o wszystkich, wypuścił z ręki spójną fabułę na rzecz mnogości postaci. Analogiczny mechanizm zastosował Wojciech Smarzowski w "Klerze", co nie wyszło filmowi na dobre.

Autentyczne cytaty polityków wciskane na siłę w dialogi wypadają sztucznie, a dodatkowo - co Vega robi celowo - wkładane są w inny kontekst, niż w oryginale. Dla przykładu, przeciskający się do Sejmu przez tłum protestujących Jarosław Kaczyński nazywa ich wprost "gorszym sortem". W rzeczywistości zdanie to wypowiedział w wywiadzie telewizyjnym, opisując postawy Polaków kolaborujących podczas II wojny światowej z Niemcami.

Polityczna fikcja Vegi

To pomieszanie autentyzmu z fikcją jest głównym grzechem "Polityki". Patryk Vega zarzekał się bowiem, że na wszystko ma dokumenty, przygotował się gruntownie do swojej pracy, a de facto ani nie powiedział niczego nowego, ani w formie, która budziłaby u widza głębszą refleksję. "Beata Szydło" zostaje premierem karmiąc kury. Sama nie wie, co ma robić, co mówić, o co walczyć. Jest trenowana przez PR-owców jak robot i ubrana w modną garsonkę.

Obraz
© WP.PL

Dla Vegi nie ma znaczenia, że prawdziwa premier już lata wcześniej zjadła zęby na polityce, będąc szefową kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy, a następnie Prawa i Sprawiedliwości - cztery miesiące przed wyborami ogłoszono ją jako kandydatkę na stanowisko szefa rządu. U Vegi ona i jej mąż wydają się być samą decyzją zszokowani i chętniej zostaliby w domu pod Oświęcimiem, obierając ziemniaki na obiad. Czym zresztą kończy się epizod "pani premier", otwierający "Politykę".

Oczywiście najbardziej, i to w sposób całkowicie niesmaczny i skandaliczny, pastwi się Patryk Vega nad postacią (co prawda na napisach końcowych wyświetlony zostaje komunikat temu przeczący), mającą przypominać Bartłomieja Misiewicza. W jego filmie, choć prawdziwy Misiewicz ma wiele grzechów na sumieniu, urasta on do roli nierozgarniętego dzieciaka upojonego władzą, który w gabinecie ministerialnym każe swoim podwładnym uprawiać seks oralny, wciągając z nagich torsów prostytutek kokainę za pomocą zrolowanej stuzłotówki.

Scena, w której zwołuje "wszystkich biznesmenów robiących interesy z polską zbrojeniówką", a następnie wyklinając każe im płacić po sto tysięcy w gotówce za każde spotkanie z nim, załatwianie kontraktów oraz domaga się przelewania milionów dla filmy eventowej, którą prowadzi, wygląda jak wyjęta z fantazji Jerzego Urbana. Podobnie jak scena, w której "Antoni Macierewicz" musi się udać na elektrowstrząsy, ponieważ cały świat układa mu się w jedną wielką teorię spiskową.

Film, który wyborów nie zmieni

Podobnych sytuacji - słabo związanych z realną polityką - u Vegi jest bez liku. "Stanisław Pięta", który rzekomo miał założyć konkurencyjną w stosunku do PiS-u partię u boku "o. Tadeusza Rydzyka". Prowokacje dziennikarskie "Telewizji Trwam". "Jarosław Kaczyński", któremu trzeba przynosić mniejszą mównicę i przypominać, aby podczas wieców zapinał rozporek w spodniach od garnituru, cyniczny do bólu "Mateusz Morawiecki", wchodzący w homoseksualny romans z "Misiewiczem" "Antoni Macierewicz". Pewne delikatne aluzje czynione są również wobec samego "Kaczyńskiego".

Tego filmu, pomimo najszczerszych chęci, po prostu nie da się oglądać. Nudzi, trywializuje temat, opisywanych bohaterów prymitywizuje do granic dobrego smaku. W jakiejś mierze "Polityka" to "Smoleńsk" dla najradykalniejszej części elektoratu opozycji. Albo jak pozbawiona poczucia humoru wersja "Ucha Prezesa". Niczego nie zmieni, nikogo nie przekona, do pójścia do wyborów nie zmobilizuje, pomimo monologu Olbrychskiego na końcu filmu, który przed całym parlamentem w geście protestu wobec "wzajemnej nienawiści" pokazuje goły tyłek. To niezamierzone i najlepsze podsumowanie całego poziomu "Polityki" Patryka Vegi.

Marcin Makowski dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)