Makowski: ”Dobrze się napatrzmy na polską politykę. W przyszłym roku nic nie będzie takie samo” (OPINIA)
Bez względu na to, kto rządzi, partyjni działacze uwielbiają powtarzać, że nachodzące wybory będą najważniejsze w historii Układu Słonecznego. Że tym razem ich partia osiągnie historyczny sukces, nastąpi przełom, nowa polityka okaże się możliwa. A potem wszystko zostaje po staremu. Nie tym razem. Rok 2019 zostawi po sobie zgliszcza.
W polskiej polityce zadziwiająco często sprawdza się przysłowie, że czasami wiele musi się zmienić, żeby wszystko pozostało bez zmian. Niby na horyzoncie świta zmiana pokoleniowa, a jednak stery ciągle trzymają ci sami, znani od dekad gracze. Niby przychodzą jakieś młode, głodne sukcesu partie, ale prawie zawsze błyszczą na firmamencie krótko, tylko po to, aby zniknąć w dusznej atmosferze konfliktów i knowań po jednym sezonie na Wiejskiej.
Wielobój o pełną stawkę
Cykl wyborczy 2019-2020 każe jednak sądzić, że to ostatni moment, aby przyjrzeć się obecnej, zakonserwowanej od lat układance nazwisk, szyldów i partii. Może się bowiem okazać, że w przypadku kilku scenariuszy - całkiem przecież możliwych - tym razem nastąpi prawdziwe trzęsienie ziemi, przetasowanie i reset. Dlaczego ten rok jest inny? Ponieważ każdy gra o życie, od samorządów (te wybory za nami, jesienią 2018), przez Europę, po Parlament i prezydenturę. Nagrodą jest natomiast urządzenie Polski na swój obraz i podobieństwa, właściwie bez żadnej realnej konkurencji.
Załóżmy bowiem na chwilę, że sprawdza się wariant, w którym Zjednoczona Prawica zgarnia w tym czteroboju wszystko. Co się wtedy dzieje z Koalicją Europejską? Na to pytanie zawczasu odpowiedział już Grzegorz Schetyna, który stwierdził, że ”nikt nie da mu drugiej szansy”. Jeśli jego projekt ”Frontu Jedności Narodu bis” nie wypali, a PLS, SLD i Nowoczesna zamiast premii za jedność otrzymają kolejne cztery lata w opozycji albo poza bieżącą polityką, posypie się nie tylko Platforma, ale również lewica, która podziękuje Włodkowi Czarzastemu oraz Ludowcy, którzy winą za ”liberalne eksperymenty” obarczą świadomego ciężaru ratunkowego tych oskarżeń Władysława Kosiniaka-Kamysza.
A Nowoczesna? Niemal na pewno po prostu zwinie sztandar, a niedobitki rozpierzchną się gdzie pieprz rośnie. A co z Robertem Biedroniem? Gdy jego wynik, z początkowych 12 proc. stopnieje do około 5, 6 i będzie to za mało, aby utworzyć opozycyjną koalicję i przejąć władzę, zostanie parlamentarną przystawką, która podobnie jak partia Ryszarda Petru, może nie wytrzymać ruchów inercyjnych.
Czy jest życie po PiS-ie?
Drugi skrajny wariant zakłada jednak, że wszystko opozycji poukłada się jak w najśmielszych snach, a zwycięski marsz ku ”depisyzacji” Polski powiedzie od Europarlamentu aż po detronizację i Trybunał Stanu dla Andrzeja Dudy. Tutaj każdy będzie się mógł najeść swoim kawałeczkiem tortu, który Schetyna, Czarzasty i Kosiniak-Kamysz odetną, mówiąc dołom partyjnym: ”widzicie? Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana”.
Biedroń, jako języczek u wagi, będzie stawiał warunki, otrzymując kilka eksponowanych stanowisk w rządzie, z teką wicepremiera dla niego na czele. A prawica? Pogrążona w chaosie, z premierem Mateuszem Morawieckim obarczonym widmem klęski oraz z ciąganiem po sądach na czele, przeżyje okres wielkiej smuty. I być może sama zacznie myśleć, czy jest życie po PiS?
Konsekwencje stawki, o którą idzie cały ambaras, są widoczne gołym okiem. Wszystko się ze wszystkim miesza, nie da się już rozróżnić polityki europejskiej od krajowej, bo ta pierwsza tak ściśle wiąże się z tą drugą, że nawzajem się kanibalizują. Jak ocenić bowiem sytuację, w której premier Morawiecki leci do Brukseli i na szczycie unijnym sprzeciwia się propozycji Donalda Tuska, który chce brexitu 29 marca - bez względu na konsekwencje - dając Teresie May ostatnią szansę na przegłosowanie jej stanowiska w brytyjskim parlamencie.
Jak słyszę od jednego z urzędników KPRM-u, Morawiecki miał wokół tej sprawy zbudować koalicję u boku z Irlandią, do której dołączyły inne państwa, dając Wielkiej Brytanii dodatkowych kilka tygodni na wewnętrzne negocjacje, z opcją dokonania brexitu 12 kwietnia albo 22 maja. Czy to jeszcze polityka europejska, czy już nasze podwórko, na którym można zdobyć kilka punktów liczących się do wyborczego wieloboju? Wcześniej te granice były bardziej czytelne.
Odraczanie nieuniknionego
Oczywiście, w całej tej mozaice istnieje jeszcze przynajmniej kilka wariantów mniej skrajnych, np. takich jak wygrana PiS-u w Sejmie, ale przegrana w Senacie. Albo, dajmy na to, wygrana w Parlamencie, ale ”utrata” prezydenta.
Mogą się również przytrafić przyspieszone wybory, które byłyby konieczne, gdyby żadna ze stron nie umiała utworzyć stabilnej większości, co przy chimerycznym Kukizie z jednej, a Biedroniu z drugiej flanki, nie jest trudne do wyobrażenia. Bez względu na to, jak długo będą trwały powyborcze wstrząsy wtórne, na naszych oczach układa się przyszły kształt tej sceny. I będzie od coraz mniej podobny, do tego, który uznaliśmy za trwalszy od spiżu. Czy to powód do radości? Na to pytanie każdy musi sobie odpowiedzieć sam.